-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać362
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2019-03-31
2019-04-26
Czym innym jest, gdy literacki absurd niepokoi lub śmieszy, a co innego jeśli ma on odzwierciedlenie w rzeczywistości. Odkrycie tego zaskakuje i uświadamia własną bezsilność wobec niepisanych zasad podkopujących dumę człowieka.
Może to być powodem irytacji podczas lektury. Na tę jej bliskość prawdzie. Bo absurd to założenie „Procesu” Franza Kafki. Słowo to jest określeniem każdej, naprawdę każdej zapisanej przez autora karty tej powieści.
Główny bohater Józef K. jest aresztowany (choć za nie wiadomo co), a jednak porusza się swobodnie po ulicy i pracuje. Przesłuchiwany jest przez sąd niewiadomej nazwy mieszczący się na strychu(!) biednego czynszowego budynku mieszkalnego. Wytoczony jest przeciwko Józefowi K. zarzut, jednak nie można uzyskać informacji o jego treści… Choć w głównym bohaterze zostaje zaszczepiony niepokój, to jednak rozsądnie stara się on nie dać zastraszyć oraz nie respektować niedorzecznej sytuacji i nielogicznych zasad (i chwała mu za to ode mnie, tylko cóż z tego…).
Pierwszym moim wrażeniem było niedowierzanie oraz ciągłe oczekiwanie na to, kiedy kumple z pracy krzykną coś w rodzaju: „Jesteś w ukrytej kamerze!” lub bardziej prawdopodobne na początku XX wieku: „Stary, ale wykręciliśmy ci kawał!”.
Ilu czytelników „Procesu”, tyle jego interpretacji. Hipotezy wysuwane przez fachowych znawców literatury i czytelników mówią o totalitaryzmie, odpowiedzialności za własne życie, winie i karze. Jest to jednak standardowe gdybanie o tym, co autor miał na myśli. Po części każde z tych zagadnień jest poruszane w powieści. Osobiście absolutnie nie zgadzam się jednak z opinią, że jest to powieść o samotności.
Moim zdaniem głównym tematem książki jest bezsilność człowieka wobec sztywnego systemu (którego zasad w tym przypadku nie można znaleźć w ogólnodostępnych zapisach). Niestety, i w dzisiejszych czasach bywają surrealistyczne sytuacje związane z państwową biurokracją i prawem. Czy rzeczywiście „jedynie właściwą rzeczą jest pogodzić się z panującymi stosunkami”, jaką to radę otrzymuje główny bohater? Nawet jeśli zasadą jest utrata godności i załatwianie spraw za pomocą tylko i wyłącznie prywatnych kontaktów? Czy życie Józefa K. i nasze musi, koniecznie musi być podległe zasadom kumoterstwa i polegać na płaszczeniu się wbrew sobie przed wpływowymi osobami, by nie tyle coś osiągnąć, ale uwaga(!), obronić się przed bezpodstawnymi zarzutami!? „Smutne zapatrywanie. Z kłamstwa robi się istotę porządku świata.”
„Proces” to książka bardzo dobra w swoim wydźwięku i wyjątkowa. Choć niesamowicie odbiera się osaczający bohatera niepokój, to niestety lektura w dużej części wydaje się monotonna. Moja ocena byłaby o punkt wyższa gdyby nie to, że w mojej opinii jest przegadana i niepotrzebnie rozwleczona.
Ciekawostką jest, że choć na pierwszej stronie „Procesu” widnieje zapis „Przełożył Bruno Schulz”, to badacze przekonują, iż tłumaczenie „Procesu” zlecił on swojej narzeczonej Józefinie Szelińskiej, a sam nanosił jedynie korekty.
Czym innym jest, gdy literacki absurd niepokoi lub śmieszy, a co innego jeśli ma on odzwierciedlenie w rzeczywistości. Odkrycie tego zaskakuje i uświadamia własną bezsilność wobec niepisanych zasad podkopujących dumę człowieka.
Może to być powodem irytacji podczas lektury. Na tę jej bliskość prawdzie. Bo absurd to założenie „Procesu” Franza Kafki. Słowo to jest określeniem...
2019-05-19
„Lepsza wieczerza z ziół, gdzie jest miłość,
niż dom pełen mięsa, gdzie jest nienawiść”.
Niestety, w drugim tomie główna bohaterka powoli zapomina o powyższej swojej deklaracji. Urodzenie kilkorga dzieci, ciągły rozwój farmy przez małżonków, borykanie się z codziennymi problemami z czasem wywołują narastanie negatywnych cech. Gdy nienawiść i gorycz wypełniają serca, to pomimo bliskich relacji z rodziną, muszą prowadzić do nieszczęścia. Fabuła rozpędza się w galop negatywnych emocji i w efekcie w rodzinne dramaty.
„Wieczerzę z ziół” czyta się szybko i z zainteresowaniem. Jest to literatura dobra, choć nie wybitna. Z obu tomów pierwszy przypadł mi do gustu bardziej. Choć jest poruszający, to jednak w wyważony sposób. W drugim tomie autorka gra na emocjach czytelnika niemal agresywnie. Spodoba się on wielbicielkom takiego rodzaju literatury jak na przykład środkowe części serii „Kwiaty na poddaszu”.
„Lepsza wieczerza z ziół, gdzie jest miłość,
niż dom pełen mięsa, gdzie jest nienawiść”.
Niestety, w drugim tomie główna bohaterka powoli zapomina o powyższej swojej deklaracji. Urodzenie kilkorga dzieci, ciągły rozwój farmy przez małżonków, borykanie się z codziennymi problemami z czasem wywołują narastanie negatywnych cech. Gdy nienawiść i gorycz wypełniają serca, to...
2019-05-19
Do umiejętności podejmowania prawidłowych życiowych wyborów człowiek często musi dorastać dłużej niż do pełnoletności. Niejednokrotnie ta wiedza przychodzi dość późno, bo dopiero zderzenie z brutalnością świata otwiera nam oczy. Szczęśliwi, którzy już w młodym wieku wiedzą, jakie jest ich życiowe powołanie i udaje się im je realizować bez szkody dla innych.
Pierwszy tom „Wieczerzy z ziół” jest ładną powieścią o tym, co w życiu ważne.
Czas zdarzeń rozpoczyna się na początku XIX wieku. Oba tomy obejmują dwa pokolenia rodziny żyjącej na północnoangielskiej wsi w okolicy Nawcastle.
Dziś trudno sobie wyobrazić, że wysyłamy 10 letniego syna do pracy w fabryce, a córkę na służbę do nieco bogatszej rodziny. „Trafiłaś szczęśliwie (…), bo będziesz miała pół dnia wolnego co niedziela i cały dzień wolny raz na miesiąc”. Niewyobrażalne! Taka jest niestety rzeczywistość młodych bohaterów książki. Nie tracą oni jednak chęci do zabaw i marzeń o lepszej przyszłości. Roddy chce rozwijać swój rysunkowy talent, Hal pragnie wyjaśnienia zagadki zniknięcia przed laty jego ojca, a Mary Ellen pragnie… Roddy’ego.
Troje kompanów spędzających ze sobą wolne chwile, wbrew pozorom nie stanowi zgranej grupy przyjaciół, choć łączy ich pewna więź i trzymają się razem. Obaj chłopcy naznaczeni są traumatycznymi przeżyciami, co może być przyczyną takich relacji między nimi.
Czy pragnienia dzieci, a potem nastolatków spełnią się u progu dorosłości? Czy zmienią się ich relacje? Polecam przekonać się samemu, skąd wzięło się mądre przesłanie książki:
„Lepsza wieczerza z ziół, gdzie jest miłość,
niż dom pełen mięsa, gdzie jest nienawiść”.
Do umiejętności podejmowania prawidłowych życiowych wyborów człowiek często musi dorastać dłużej niż do pełnoletności. Niejednokrotnie ta wiedza przychodzi dość późno, bo dopiero zderzenie z brutalnością świata otwiera nam oczy. Szczęśliwi, którzy już w młodym wieku wiedzą, jakie jest ich życiowe powołanie i udaje się im je realizować bez szkody dla innych.
Pierwszy tom...
2019-08-01
Przebiegając jak w gorączce po ulicy Krokodyli i wchodząc do kolejnych tak podobnych do siebie sklepów w poszukiwaniu tego, o którym wcześniej wydawało nam się, że atmosfera w nim jest jakimś sensie dwuznaczna z powodu dziwnego zachowania subiekta i pań tam pracujących, czujemy jak obraz w naszej głowie gęstnieje i staje się coraz bardziej mglisty. Tak, jak we śnie, którego nie w pełni potrafimy sobie przypomnieć, bo to ulica o „połowicznym i niezdecydowanym charakterze jej rzeczywistości”. Zresztą tak, jak cała fabuła „Sklepów cynamonowych”.
Książka składa się z piętnastu opowiadań łączących się ze sobą bohaterami, którymi są chłopiec, jego ojciec, mgliście zarysowująca się matka i bystra służąca Adela oraz miejscem zdarzeń, którym jest miasteczko przypominające Drohobycz, w którym mieszkał Bruno Schulz. Chłopiec opowiada o codziennym-nicodziennym życiu swojej rodziny, w której na pierwszy plan wysuwa się ojciec o dziwacznych zachowaniach.
Narratorem jest chłopiec, który widzi i czuje rzeczywistość bardziej i głębiej niż inni, który odbiera bodźce silniej, który swoją percepcją wyławia ulotne. Zdarzenia, myśli, wrażenia. Przekazywane są one przez pisarza w sposób, zdawałoby się, jakby był albo pod wpływem środków halucynogennych, albo miał tę niesamowitą umiejętność oddania i świata realnego, i tej trudno definiowalnej granicy jawy i wyobraźni. Wydaje się, że autor tak jak „ojciec oddalił się od wszystkiego co rzeczywiste”. Ostatecznie nie wiadomo czy to sam narrator balansuje na krawędzi snu i jaźni zatracając różnice między nimi, czy autor celowo wprowadza w taki stan odbiorcę. Bruno Schulz plastycznie maluje obrazy w głowie czytelnika. Obrazy już nie tyle absurdalne, co będące realizmem magicznym, jak „taśmy nocy wciągane przez okno i fastrygowanej na pozostawionej w toku pracy maszynie do szycia”.
A styl! To właściwie poetycka proza na najwyższym, naprawdę najwyższym poziomie. Wirtuozeria słowa! Zaskakująca personifikacja i odczuwalne pławienie się przez autora w języku motywują, by maksymalnie skupić się na treści i zrozumieć jego ideę.
„Sklepy cynamonowe” to książka do rozsmakowania się stylem. Choć plastyczne porównania serwowane są momentami w nadmiarze i można odnieść wrażenie, że niektóre fragmenty są o niczym, to nie często jest szansa spotkać się z tak niesamowitym językiem.
Choć autor pisze w moim ulubionym opowiadaniu „Ulica Krokodyli”, że „język bądź nie posiada określeń, które by dozowały niejako stopień realności, definiowały jej gęstość”, to jemu udaje się ta sztuka znakomicie!
Przebiegając jak w gorączce po ulicy Krokodyli i wchodząc do kolejnych tak podobnych do siebie sklepów w poszukiwaniu tego, o którym wcześniej wydawało nam się, że atmosfera w nim jest jakimś sensie dwuznaczna z powodu dziwnego zachowania subiekta i pań tam pracujących, czujemy jak obraz w naszej głowie gęstnieje i staje się coraz bardziej mglisty. Tak, jak we śnie, którego...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-06-15
Podobno w każdym z nas tkwi geniusz lub ponadprzeciętne umiejętności w jakiejś dziedzinie. W każdym! Kwestia znalezienia tego w sobie. Hmm, tylko jak?
Bohaterowie książki „Duet” autorstwa Elisabeth Kyle mieli to szczęście, że znaleźli swoje powołanie i pasję. Powieść napisana jest z punktu widzenia Klary Wieck poczynając od jej dzieciństwa. Któż przypuszczałby, że dziewczynka nie potrafiąca mówić aż do 4 roku życia, po dotknięciu klawiszy fortepianu przemówi i… stanie się wybitną pianistką już jako kilkulatka?
Klara już jako dziecko wykazywała się geniuszem muzycznym. Miała do tego dogodne warunki, ponieważ jej ojciec był cenionym w Lipsku nauczycielem gry na fortepianie i handlarzem tych instrumentów.
Jednak to wrodzony talent, wyjątkowy słuch muzyczny i pilna praca jako wynik pasji i posłuszeństwa ojcu dały rezultat w postaci uznania wśród krytyków, innych artystów i publiczności.
Ten sam posłuch u rodzica miał długo być dla młodej już kobiety przekleństwem, ponieważ ojciec nie wyobrażał sobie córki w charakterze czyjejkolwiek małżonki oraz matki, by nie tracić wpływów z kariery, dzięki której zarabiała rodzina.
Miłość, jaka spadła na Klarę Wieck i kompozytora Roberta Schumanna musiała przebyć zatem ogrom trudności.
Wspaniała historia została przez autorkę książki ubrana jedynie w, co prawda ładną, ale prostą powiastkę. Przeżycia młodych artystów mają potencjał na solidną powieść biograficzną napisaną z rozmachem, która zawierałaby głęboką analizę umysłu potrafiącego wyrażać siebie za pomocą muzyki, która pokazywałaby głębię emocji towarzyszących pewnej siebie miłości i wyjaśniałaby siłę rodzicielskiej władzy. Tego wszystkiego niestety nie znajdziemy w książce „Duet”.
Może ona jednak stanowić wstęp do poznawania biografii tych dwojga nieprzeciętnych osób. Ich życie zadziwia nie mniej niż ich wyjątkowe zdolności.
Polecam posłuchać w Internecie zapisów z występów Clary Schumann – to naprawdę wirtuozeria.
Podobno w każdym z nas tkwi geniusz lub ponadprzeciętne umiejętności w jakiejś dziedzinie. W każdym! Kwestia znalezienia tego w sobie. Hmm, tylko jak?
Bohaterowie książki „Duet” autorstwa Elisabeth Kyle mieli to szczęście, że znaleźli swoje powołanie i pasję. Powieść napisana jest z punktu widzenia Klary Wieck poczynając od jej dzieciństwa. Któż przypuszczałby, że...
2019-06-02
Lubicie słuchać rodzinnych historii? Starsi ludzie mają w zwyczaju wracać wspomnieniami do swojej przeszłości. Czasami wystarczy odrobina cierpliwości i zainteresowania z naszej strony, by wydobyli z siebie tajemnice, powiedzieli o historiach, o jakich w udziale nie podejrzewalibyśmy ani ich, ani ich rodziców czy dziadków (ja w taki sposób dowiedziałam się o horrorze rzezi wołyńskiej). Często są to opowieści warte przeniesienia na karty książki. Tak właśnie zrobił Tadeusz Konwicki, prozaik i reżyser, z historią swojej babki Heleny.
Wiadome jest, że w latach 70 XIX wieku Helena Konwicka mieszkała wraz z ojcem w Bohni, małej wsi pod zaborem rosyjskim (obecnie Białoruś na granicy z Litwą).
Powieść przedstawia nam próbę odtworzenia niedługiego okresu w życiu babki autora, w 12 lat po powstaniu styczniowym, którego echo jest mocno akcentowane w książce. Konwicki przeplata osobiste przeżycia Heleny z przestawieniem sytuacji społecznej i przyczyn sytuacji politycznej. „Naród bez charakteru i rząd bez praw, co zawsze idzie w parze, nie mogą mieć nadziei na przeżycie”.
Dla Heleny jako 30 letniej panny, zamążpójście mogło wydawać się szansą zmiany mdłego życia. Jednak kobiecie nie spieszyło się do tej „budzącej grozy uroczystości kupowania kota w worku od ślepego losu”. Żyjąc spokojnie, w zniechęceniu oraz wspomnieniami po utraconej kiedyś sympatii, nie widzi ona przyszłości inaczej, jak: „Już wszystko minęło. Już zostało daleko za mną. A przede mną obowiązek. Ale wobec kogo i czego obowiązek. Wszyscy mamy obowiązki”.
Trudne relacje z ojcem, który jest, a jednocześnie go nie ma, poszukiwanie śladów zmarłej matki, by odnaleźć siebie i ... nieoczekiwana osoba, która zmieni przyszłość Heleny.
Podczas gdy główna bohaterka sama czuje się „zmęczona swym pustym życiem”, to dodatkowo przez treść książki przewija się słyszane przez nią kilkukrotnie głuche dudnienie - „odgłos zmęczonej ziemi”. W moim odczuciu jest ono symbolem bólu zagarniętej przez obce mocarstwa ziemi.
„Bohiń” to książka w miarę ciekawa, ale nie pasjonująca. Jej styl jest w moim odczuciu „chropowaty”. Ostatecznie jednak zaskakuje i pozostawia trwały ślad w pamięci.
Lubicie słuchać rodzinnych historii? Starsi ludzie mają w zwyczaju wracać wspomnieniami do swojej przeszłości. Czasami wystarczy odrobina cierpliwości i zainteresowania z naszej strony, by wydobyli z siebie tajemnice, powiedzieli o historiach, o jakich w udziale nie podejrzewalibyśmy ani ich, ani ich rodziców czy dziadków (ja w taki sposób dowiedziałam się o horrorze rzezi...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-05-12
Jaka może być książka o ogromnych, latających, zimnych maszynach siejących grozę już samym swym strasznym dźwiękiem? Pewnie, jak sam autor określił swą książkę, sprawozdaniem. W moim wcześniejszym mniemaniu suchą relacją, książką dla dużych czy małych, ale tylko dla chłopców. Bo jakże opisać bitwę myśliwskich samolotów i bombowców? Można inaczej! Plastycznie, poetycko i emocjonalnie, przy czym jednocześnie ujmując konkretne dane, jak zrobił to Arkady Fiedler. Okazuje się, że był to człowiek potrafiący wspaniale opowiadać stosując trafne i wymowne porównania.
Dywizjon 303 czyli „Eskadra Kościuszkowska” był jednym z 16 dywizjonów walczących u boku Królewskich Sił Powietrznych (RAF) podczas II wojny światowej w bitwie o Anglię i jednym z najskuteczniejszych.
Książka Arkadego Fiedlera niezwykle pozytywnie mnie zaskoczyła i poruszyła, napełniła dumą Polaka, pozwoliła zrozumieć wyjątkowość lotnictwa myśliwskiego i żołnierzy-lotników.
To ich gotowość oddania życia w walce, a jednocześnie ukochanie życia powodują sympatię wobec tych bohaterów. A podziw i szacunek wzbudzają swymi wyjątkowymi umiejętnościami. Wzrok, refleks, wiedza wryta na stałe w umysł, poparta doświadczeniem, umiejętność podejmowania szybkich i prawidłowych decyzji, stalowe nerwy. Odwaga. Do tego polska brawura w porównaniu do angielskiej wyważonej poprawności pozwoliły dać „dowody niezwalczonego męstwa, twardej zawziętości i sprawności niepowszedniego pilota” w walce z samolotami wroga, tymi „łbami Hydry zaklętymi w skrzydła z krzyżami”.
Piloci to nie tylko asy przestworzy. To asy wśród ludzi charakteryzujący się ponadprzeciętnymi zdolnościami. Żołnierze najlepsi z najlepszych. Elita.
„Jak powiedział generał Sikorski, imię polskiego żołnierza dźwięczało donośnie i godnie na całym świecie, to dlatego, że wszyscy w tym dywizjonie spełniali swój obowiązek z jakąś niebywałą ofiarnością.”
Bardzo polecam!
Jaka może być książka o ogromnych, latających, zimnych maszynach siejących grozę już samym swym strasznym dźwiękiem? Pewnie, jak sam autor określił swą książkę, sprawozdaniem. W moim wcześniejszym mniemaniu suchą relacją, książką dla dużych czy małych, ale tylko dla chłopców. Bo jakże opisać bitwę myśliwskich samolotów i bombowców? Można inaczej! Plastycznie, poetycko i...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-04-30
2019-08-11
Gdyby „Moje skradzione życie” było powieścią, to uznałabym, że autorka straciła umiar zsyłając tak wiele nieszczęść na swą Bogu ducha winną bohaterkę. Los nie może być przecież aż tak niesprawiedliwy! Jednak wspomnienia Renée Villancher nie są wynikiem fantazji, a opowieścią o jej tragicznym życiu. Życiu, które było rezultatem miłości do pięknego Iwana. Młoda Francuska wyruszając z rosyjskim mężem i ich córeczką do Związku Radzieckiego miała obiecany raj. Obiecanki…
Na miejscu okazuje się, że Iwan nie jest takim człowiekiem, jakim jawił się we Francji. Mąż staje się największym elementem koszmaru. Życie w maltretowaniu psychicznym i fizycznym, w skrajnym ubóstwie, w beznadziei powrotu do ojczyzny doprowadzą kobietę na skraj rozpaczy, do próby samobójczej. Życie w komunistycznym kraju, gdzie każda osoba mająca jakikolwiek związek ze „zgniłym” Zachodem może być uznana za wroga ludu, życie w rosyjskiej wiosce, gdzie jeszcze w 2003 roku nie ma w domach bieżącej wody ani kanalizacji, gdzie rząd przez kilka miesięcy potrafi nie wypłacać niskiej renty (zatem nawet po rozpadzie ZSRR nie można marzyć o podróży do Francji), to codzienność dla kobiety, której jedna decyzja zaważyła negatywnie na całym jej dalszym życiu. Mało tego. Z 19 latką w podróż podążyła jej matka, która zamierzała jedynie odwieźć córkę i pomóc urządzić się jej w obcym kraju. Niestety, żelazna kurtyna zapadła za obiema. Właściwie za trzema, licząc malutką Lubę.
Ze względu na fakt, iż książka „Moje skradzione życie” jest bezpośrednią relacją kobiety, której celem nie było samo w sobie pisarstwo, a przedstawienie swojej historii (i nie została zredagowana przez żadną utalentowaną w tym zakresie osobę), nie może ta pozycja podlegać kryteriom oceny jako sztuka. Ocena książki to w głównej mierze skala zaskoczenia, emocji i współczucia, jakie wywołuje ciężkie życie głęboko nieszczęśliwej kobiety.
Wydaje nam się, że znamy sytuację na świecie, a tak naprawdę los poszczególnych społeczeństw, żyjących niemal po sąsiedzku, potrafi wywołać szok i niedowierzanie.
Serdecznie polecam książkę „Moje skradzione życie”. Mnie historia Renée Villancher skradła serce i pozostanie w nim na zawsze.
Gdyby „Moje skradzione życie” było powieścią, to uznałabym, że autorka straciła umiar zsyłając tak wiele nieszczęść na swą Bogu ducha winną bohaterkę. Los nie może być przecież aż tak niesprawiedliwy! Jednak wspomnienia Renée Villancher nie są wynikiem fantazji, a opowieścią o jej tragicznym życiu. Życiu, które było rezultatem miłości do pięknego Iwana. Młoda Francuska...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-26
„Kto nie widział Sewilli, nie widział cudu” zaczęto mówić w złotym okresie miasta - w XVI
wieku. Dziś nadal zachwyca. Specyficzną atmosferą w której czuć dawne czasy, wąskimi uliczkami, niezwykłą architekturą, roztańczonymi ulicami dzięki zmysłowemu flamenco, oryginalnymi ręcznie malowanymi kafelkami azulejos na każdym kroku, drzewkami pomarańczowymi. Odurza słońcem i rozpieszcza winem o smaku dorodnej kuli winogrona zaprawionej ekscytacją.
Don Juan Tenorio to postać półlegendarna. Sławny uwodziciel żył prawdopodobnie w Sewilli w XVI wieku.
Nic dziwnego, że żyjąc w tak upajającym hiszpańskim mieście, niepoprawny miłośnik kobiecych ciał trafiał w objęcia licznych, stęsknionych za namiętnością samotnych mężatek i panien.
W tamtym czasie w mieście żyło wiele samotnych kobiet. Mężczyźni, którzy nie zginęli podczas wojen, wyjeżdżali za bogactwem do kolonii, trudnili się handlem wymagającym podróżowania, czekały na nich niebezpieczeństwa na morzu... w takiej sytuacji galanteadores (uwodziciele, galanci) mieli wielkie szanse na zdobycie zainteresowania płci pięknej.
Don Juana do literatury wprowadził hiszpański dramaturg Tirso de Molina w 1630 roku umieszczając go jako tytułowego bohatera w swoim utworze pod tytułem „Zwodziciel z Sewilli i kamienny gość”. Postać ta stała się inspiracją dla takich między innymi twórców, jak: Molière, Byron, Mozart, Dumas czy Baudelaire. Również amerykański redaktor Douglas Carlton Abrams (autor książek m.in. o... seksualności; ale opisywana tu książka nie zawiera dosłownych opisów aktów seksualnych jak w erotykach, a jedynie subtelne) skrupulatnie przebadał wszelkie możliwe historyczne wzmianki dotyczące postaci Don Juana, warunki społeczne i polityczne, obyczaje, mapy i inne dokumenty dotyczące XVI wiecznej Sewilli. W wyniku badań powstała powieść „Zaginiony pamiętnik Don Juana”.
Każdy z wcześniejszych autorów bazujących na legendzie przedstawiał motywy działań legendarnego rozpustnika według własnego wyobrażenia. Z reguły jest to pozbawiony skrupułów arogancki piękniś. U Byrona jednak bohater jest raczej uwiedzionym niż uwodzicielem. U Abramsa Don Juan mówi o sobie: „Jestem lubieżnym libertynem, którego wyrachowane działania mają na celu jedynie zaspokojenie żądz i zaznanie rozkoszy”. Nie jest on jednak potworem wykorzystującym bezbronne kobiety, ponieważ sięga po przyjemność tylko i wyłącznie u tych pań, które chcą tego z własnej woli i każdą z nich stara się usatysfakcjonować wyjątkowo. Takie życie wydaje mu się spełnione.
E. T. A. Hoffmann, niemiecki pisarz epoki romantyzmu tak przedstawia problem motywów postępowania legendarnego kochanka w opowiadaniu „Don Juan (z dziennika podróżującego entuzjasty)”:
„Ta walka pierwiastka niebieskiego i pierwiastka boskiego budzi namiętność ziemską, i właśnie zwycięstwo w tej walce prowadzi do życia nadprzyrodzonego. Organizacja fizyczna i moralna Don Juana rozpaliła jego ambicję, a żądza nienasycona, wywołana żarem jego krwi, popchnęła go ku poszukiwaniu wszelkich rozkoszy przemijających, w których na próżno oczekiwał całkowitego zaspokojenia.”
No właśnie: na próżno czy w wygodny sposób bez zbędnych zobowiązań?
Kiedy Doña Ana, kolejna kobieta, którą pożąda Don Juan wypowiada wątpliwość: „Może to pana własne cierpienie i samotność sprawiają, że szuka pan pocieszenia w ramionach kolejnych kochanek?”, uwodziciel zaczyna się zastanawiać nad sensem i celem trwałego związku. Zadowalanie się jedynie stroną fizyczną jest wystarczające do czasu. Do tego czasu, gdy spotka się miłość.
Czy sądzicie, że człowiek tak swobodny w zakresie relacji damsko-męskich potrafiłby zejść na drogę wierności?
Kwestia moralności jest ważnym aspektem książki. Jest o tyle istotna, że wydarzenia mają miejsce podczas funkcjonowania Inkwizycji, która każde odstępstwo od zasad Kościoła uważała za powód do aresztowania i "przesłuchania", tzn. do tortur niejednokrotnie prowadzących do śmierci.
Douglas Carlton Abrams napisał powieść ciekawą, wspaniale pokazującą życie i zasady i warunki społeczne ówczesnej Sewilli. Jako redaktor na pewno potrafi pisać reportaże i książki z zakresu literatury faktu, jakie ma na swoim koncie. Jednak jego powieści „Zaginiony pamiętnik Don Juana” czegoś brakuje. Jak na książkę, w której mają miejsce spontaniczne walki na szpady, akty wielkich namiętności, pościgi uwodziciela przez rozwścieczonych ojców pilnujących cnót swych córek czy niebezpieczne bieganie po dachach, to ze strony czytelnika nie czuć szybkości, akcji i pędu. Trudno wczuć się w emocje bohaterów, choć bywają one skrajne. Książka napisana jest po prostu poprawnie, ale nie wyjątkowo. Ciekawi, ale nie porywa.
Uważam ją jednak za wartą przeczytania, ponieważ autor zaskakuje odkrywając przed czytelnikami tajemnicę pozostawania w wierności małżeńskiej i nieustającego uczucia. Jeśli nie znacie tego sekretu, to polecam przeczytać o przygodach Don Juana. Jeśli znacie, to pozostaje przeczytać książkę po to, by cofnąć się w czasie do XVI wiecznej Sewilli i poznać obyczaje ówczesnych jej mieszkańców. Być może lektura stanie się motywacją do wyprawy do „jednego z najbardziej fascynujących i najpiękniejszych miast, jakie kiedykolwiek miałem zaszczyt odwiedzić”, jak pisze autor o Sewilli. I ja podpisuję się pod tym zdaniem obiema rękami!
„Kto nie widział Sewilli, nie widział cudu” zaczęto mówić w złotym okresie miasta - w XVI
wieku. Dziś nadal zachwyca. Specyficzną atmosferą w której czuć dawne czasy, wąskimi uliczkami, niezwykłą architekturą, roztańczonymi ulicami dzięki zmysłowemu flamenco, oryginalnymi ręcznie malowanymi kafelkami azulejos na każdym kroku, drzewkami pomarańczowymi. Odurza słońcem i...
2016-04-13
Po zamknięciu książki, pozostałam w szoku z ogromem różnorakich myśli szalejących w głowie, które utrudniają napisanie o tej przypowieści choćby krótkiej opinii. Każde moje zdanie wydaje się błahe wobec treści, jaką niosą "Myszy i ludzie". Zatem tyle tyko:
Przyjaźń i lojalność ma niejedno oblicze. A Ty, jak wiele jesteś w stanie zrobić dla przyjaciela?
Po zamknięciu książki, pozostałam w szoku z ogromem różnorakich myśli szalejących w głowie, które utrudniają napisanie o tej przypowieści choćby krótkiej opinii. Każde moje zdanie wydaje się błahe wobec treści, jaką niosą "Myszy i ludzie". Zatem tyle tyko:
Przyjaźń i lojalność ma niejedno oblicze. A Ty, jak wiele jesteś w stanie zrobić dla przyjaciela?
2019-11-09
Lektura „W otchłani mroku” jest jak zwiedzanie powojennego Wrocławia. Wielkim plusem powieści jest plastycznie oddany klimat tamtych czasów oraz ulice, które możemy odwiedzić i dziś poszukując znaków historii.
W 1946 roku część mieszkańców stanowią pozostali tam Niemcy, którzy nie opuścili miasta po przesunięciu granic, a także Polacy napływający z Ziem Utraconych. Natomiast władza i obywatele są pod kontrolą radzieckich urzędów, jak UB i NKWD. W takim galimatiasie nie wiadomo kto może być godzien zaufania. Ogromne niebezpieczeństwo stanowią różnorakie męty (anty)społeczne, jak na przykład wojenni dezerterzy, oszuści i złoczyńcy próbujący wykorzystać ludność bazując na ich trudnej sytuacji życiowej.
Brutalne gwałty na młodych dziewczynach są tak przerażające, że elektryzują społeczeństwo. Detektyw Edward Popielski, choć sześćdziesięcioletni, to ciągle hardy i o błyskotliwym umyśle, zabiera się za wytropienie sprawców zbrodni.
Postać głównego bohatera jest niezwykle ciekawa. Lwowiak z urodzenia. Inteligent silny fizycznie i psychicznie, choć pokaleczony. Autor w sposób dokładnie przemyślany buduje jego osobowość. Popielski jawi się jako człowiek, któremu w rzeczywistości może nie zaufalibyśmy na pierwszy rzut oka, ale byłby to przyjaciel lojalny i niezłomny.
Niech nikt nie myśli, że "W otchłani mroku" to zwykły kryminał! Nie, to nie jest standardowa powieść kryminalna, jaką można przeczytać w celu zrelaksowania umysłu. Krajewski to gwarancja intelektualnej uczty. Książka ta jest jednym wielkim rozważaniem o kwestii dobra i zła. To filozoficzne argumenty za tezą świata idącego ku dobru (w dzień po rzezi wojennej!) oraz próba odpowiedzi na fundamentalne pytanie „Dlaczego dobry Bóg pozwala na zło?”.
Serdecznie polecam książkę "W otchłani mroku" jako nietypowe, ale jednocześnie wspaniałe połączenie filozofii i zbrodni.
Lektura „W otchłani mroku” jest jak zwiedzanie powojennego Wrocławia. Wielkim plusem powieści jest plastycznie oddany klimat tamtych czasów oraz ulice, które możemy odwiedzić i dziś poszukując znaków historii.
W 1946 roku część mieszkańców stanowią pozostali tam Niemcy, którzy nie opuścili miasta po przesunięciu granic, a także Polacy napływający z Ziem Utraconych....
2020-02-25
„Przeglądając czy czytając książki słyszałem szelest przewracanych kartek, ich piękną muzykę i czułem zapach starego papieru, podziwiałem kunszt dawnych introligatorów i mistrzostwo typografów w posługiwaniu się ruchomą czcionką.”
Autor jest, jak sam siebie nazywa w tytule, poszukiwaczem. „Zdobycie rzadkiej czy unikalnej książki, która leżała sobie gdzieś w tajemniczym miejscu, dzięki własnej inwencji lub pomysłowości można nazwać odkryciem”. I rzeczywiście, czytelnik zostaje zabrany w podróż po świecie książek, po niesamowitych przygodach związanych z ich poszukiwaniem i zdobywaniem. To wszystko przeżywa się nie tylko z autorem, ale i w towarzystwie znakomitych innych bibliofilów, znawców poszczególnych tematyk, o jakich traktują ich zbiory, specjalistów z zakresu szeroko rozumianej historii książki, introligatorów czy antykwariuszy. Z tego względu celnie brzmiące rozszerzenie tytułu brzmi: „czyli niezwykli ludzie i stare książki”.
Jest to historia o tym, jak pasja ubogaca wewnętrznie, jak motywuje do zdobywania specjalistycznej wiedzy i do poszerzania horyzontów. To opowieść o tym, że to nie profil szkoły czy kierunek kształcenia muszą determinować główne zajęcie w życiu człowieka. To dowód na to, że pasja jest w nas i warto iść za jej głosem. I niezależnie od okoliczności tylko od nas zależy, czy będziemy ją realizować i dzięki temu czerpać radość z życia, czy czekać w nieskończoność, aż jakaś okazja zainspiruje nas do działania. Nie łudźmy się, nic się samo nie zrobi. Pan Leonard Rosadziński pokazuje, jak wiele można w życiu osiągnąć kierując się tym, co w sercu gra.
„Przeglądając czy czytając książki słyszałem szelest przewracanych kartek, ich piękną muzykę i czułem zapach starego papieru, podziwiałem kunszt dawnych introligatorów i mistrzostwo typografów w posługiwaniu się ruchomą czcionką.”
Autor jest, jak sam siebie nazywa w tytule, poszukiwaczem. „Zdobycie rzadkiej czy unikalnej książki, która leżała sobie gdzieś w tajemniczym...
2019-09-12
Jak bardzo zwodnicza jest okładka „Kwiatu lotosu” wydanego przez Edipresse!
Przede wszystkim powieść ta nie powinna być klasyfikowana jako literatura kobieca, ponieważ porusza zagadnienia ogólnoludzkie, które nie mogą być dzielone podług płci.
Tytuł nie jest określeniem piękności lica damy w koronkach widocznej na okładce, która nota bene w książce nie występuje, bo kwiat lotosu jest tutaj odniesieniem do buddyjskiej mantry wypowiadanej w celu przekształcenia negatywnych odczuć w drodze do oświecenia. Lotos jest w religii indyjskiej symbolem czystości duchowej oraz życiowego celu i to właśnie definiuje ideę powieści, jaką jest kwestia wolności umysłu i duszy człowieka.
Główny bohater pragnie osiągnąć ją odrzucając normy i zasady społeczne. Czy rzeczywiście tędy droga?
Atmosferę książki determinuje mroczny umysł Rafała Radwana. Jest to mężczyzna sarkastyczny i cyniczny. Nihilista i anarchista, który za wolność człowieka uważa odżegnanie się od wszelkich zasad i więzów rodzinnych, społecznych, kościelnych, narodowych. Tego typu światopogląd wpływa na jego oryginalne zachowanie, a w szczególności na sposób traktowania innych. Gdy z taką postawą idzie w parze piękna twarz i fizjonomia, to razem tworzą demoniczną mieszankę.
Jednak czy rzeczywiście brak serca to wolność i siła, a okazywanie pozytywnych uczuć jest oznaką słabości? Przez całą powieść toczy się walka odmiennych postaw.
Czym zatem jest wolność człowieka? Czy tak jak według głównego bohatera to między innymi bycie niezależnym od jakiejkolwiek osoby? „Cóż to jest małżeństwo? Ułatwienie spisu ludności i powstrzymanie koczowniczego trybu życia. Jeśli wasz Bóg jest czystym duchem, po co taki związek odbywacie w kościele? To bezsens!”.
Jaka jest właściwa droga do szczęścia i realizowania siebie? Odpowiedzi na tego typu pytania czytelnik może szukać w filozoficznych wypowiedziach bohaterów przykładając je do własnych poglądów i życiowych doświadczeń. Czytanie „Kwiatu lotosu” to ciągła dyskusja w myślach z bohaterami i treścią książki.
Rafał Radwan wygłasza tak płomienne przemowy i jako filozof tak wspaniale dowodzi swoich racji, że zdawać by się mogło, że to poglądy samej autorki, która przecież kojarzy się z takimi wartościami jak dobroć, tradycja, patriotyzm. Nie tylko swoją twórczością, ale i czynami propagowała pracę na rzecz potrzebujących. Odmiennie niż postawa jej bohatera Radwana. W jego sercu toczy się odwieczna walka zła z dobrem. Jednakże i Rodziewiczówna wyłamywała się w pewien sposób z niepisanych społecznych zasad.
Radwan idzie przez życie nie oglądając się za siebie, nie licząc się z uczuciami innych, raniąc ludzi. W końcu nie wytrzymując panujących zasad, wyrusza z grupką znajomych w wędrówkę po świecie, gdzie poznaje inne kultury i inną mentalność. Dążenie do szczęścia i spełnienia według własnych zasad okazuje się uniwersalnym celem każdego człowieka niezależnie od społeczeństwa, w jakim się wychowuje. Czy jednak wolność to bezprawie i egoizm? Czy podróż pełna trudów i przygód potrafi zmiękczyć zatwardziałe serce?
Książka zawiera wątki miłosne, jednak nie stanowią one osi książki, a występują jako jedno z podstawowych ludzkich uczuć i obrazują główne zagadnienie.
Kwiat lotosu występujący w mantrze ma wiele interpretacji. W powieści te „kwiaty życia i miłości” występują jako symbol osiągnięcia pragnień, skończonego życiowego celu, którym może być osoba, jakiej się pragnie.
Istotnym elementem w powieści jest kwestia miana człowieka. Określenie to używane jest wobec osoby o najwyższych wartościach, imię pozytywne i przeciwstawne „ślepej tłuszczy, kierowanej przez teorie zbutwiałe, zachowane, jak mumie, wbrew i pomimo postępu wiedzy i wolnego rozumu”. Zależnie jednak od reprezentowanego poglądu człowiekiem nazywana jest albo osoba samowystarczająca uczuciowo i emocjonalnie, albo doświadczająca cierpliwie cierpienia w imię celów wyższych i dla dobra innych.
Maria Rodziewiczówna była mądrą, pracowitą, zorganizowaną i dobroczynną kobietą.
Już w wieku 23 lat została właścicielką zadłużonego majątku. Wtedy była już po swoim powieściowym debiucie, którym był „Straszny Dziadunio”.
Choć bohater jej powieści Rafał Radwan wyłamywał się zupełnie ze społecznych zasad, to i jej samej nie było to obce. Poza samodzielnym zarządzaniem majątkiem i działalnością społeczną, jaką ówcześnie nie zajmowało się wiele kobiet, ścięła włosy, nosiła męską marynarkę i krótką spódnicę.
Choć Maria Rodziewiczówna nigdy nie wyszła za mąż, to bardziej pasuje mi do jej postawy podstawowa forma nazwiska. Patrząc na jej zdjęcia widzę panią Marię Rodziewicz, kobietę konkretną, która nie chciała być wtłoczona w suknie, tylko tak, jak jedna z bohaterek „Kwiatu lotosu” przecierała szlaki w kierunku doceniania umysłów silnych kobiet. „My, pionierki nowych dróg i światów, nie możemy się bać, bobyśmy nigdy do celu swego nie doszły. (...) Między naszą bracią wojującą wykwitnąć muszą trzy rzeczy rzadko znane kobietom: odwaga, zimna krew i zdrowie jak stal hartowana.”
Podziwiam hart ducha Rodziewiczówny, jej odwagę bycia wyróżniającą się osobą i niezłomność na równi z wyjątkowym talentem, który pokazała pisząc „Kwiat lotosu”.
Jak bardzo zwodnicza jest okładka „Kwiatu lotosu” wydanego przez Edipresse!
Przede wszystkim powieść ta nie powinna być klasyfikowana jako literatura kobieca, ponieważ porusza zagadnienia ogólnoludzkie, które nie mogą być dzielone podług płci.
Tytuł nie jest określeniem piękności lica damy w koronkach widocznej na okładce, która nota bene w książce nie występuje, bo kwiat...
„Nie sztuka być sprawiedliwym, gdy odpowiedzialność za sprawiedliwość składa się na barki innych.”
Jednocześnie odpowiedzialność za wydanie wyroku śmierci może być dla wrażliwego człowieka niezwykle trudnym brzemieniem sumienia. Z tym właśnie boryka się Piotr, ławnik, główny bohater książki „Sumienie” po wykonaniu wyroku, do którego się przyczynił. Hmm… Właściwie to złoczyńca, morderca dwóch kobiet sam przyczynił się do swojej śmierci. Z drugiej strony czy jest sprawiedliwym nie dać możliwości poprawy osobie żałującej swego strasznego czynu? Wobec tego sędzia „jakkolwiek zrobi, tylko przed swoim sumieniem będzie odpowiadał.”
Zbigniew Nienacki, znany głównie z serii dla młodzieży o panu Samochodziku, jest też autorem między innymi erotyków i sztuk teatralnych. W postaci „Sumienia” popełnił powieść psychologiczną dotykającą kwestii kary śmierci i wa
„Nie sztuka być sprawiedliwym, gdy odpowiedzialność za sprawiedliwość składa się na barki innych.”
Jednocześnie odpowiedzialność za wydanie wyroku śmierci może być dla wrażliwego człowieka niezwykle trudnym brzemieniem sumienia. Z tym właśnie boryka się Piotr, ławnik, główny bohater książki „Sumienie” po wykonaniu wyroku, do którego się przyczynił. Hmm… Właściwie to...
2019-04-07
Dziś nie obowiązują tytuły szlacheckie, nie nosimy na co dzień długich sukien i wachlarzy, nie obowiązują tak sztywne konwenanse, jak pod koniec XIX wieku w Anglii. Pomimo tego, przesłanie „Perswazji” jest ciągle aktualne, tak jak i innych powieści Jane Austen, bo ludzkie emocje zawsze zależne są od relacji z innymi ludźmi.
Czas akcji powieści to okres, kiedy majątek, stanowisko oraz koneksje dzielą i łączą ludzi bardziej niż ich cechy charakteru. Hrabiemu wybaczane są wady, które są niedopuszczalne u prostego człowieka, niezwykle wysoko cenione są znajomości z arystokracją podnoszące prestiż, podstawową wartością gwarantującą szacunek jest bogactwo, a pierwszą cechą konieczną do przyjęcia w próżnym towarzystwie jest umiejętność płynnego prowadzenia konwersacji i wytworna prezencja.
Choć główna bohaterka Anna Elliot jest córką baroneta, którego zarozumiałość i zadufanie w sobie przekraczają granice śmieszności, to jej delikatność, miłe obejście i inteligencja powodują, że młoda kobieta dobrze czuje się przede wszystkim wśród ludzi szczerych i dobrych. I choć nie jest pozbawiona zupełnie cech świadczących o jej przynależności do wyższej sfery, to jest po prostu mądrą i skromną kobietą.
Fabuła „Perswazji” nie toczy się szybko i nie obfituje w wyjątkowe wydarzenia. Istotą powieści jest bowiem studium psychologiczne platonicznej miłości. „Cierpienie w szczęściu i szczęście w cierpieniu”, „pół agonia, pół w nadzieja”, czym jest przebywanie w środowisku i towarzystwie kochanego, lecz odrzuconego niegdyś mężczyzny. Przyczyną zerwania była perswazja otoczenia. Czy wyobrażacie sobie to napięcie emocjonalne w sytuacji gdy jest się zmuszonym obserwować zacieśniającą się zażyłość ukochanego z inną kobietą? Właśnie… A czy jest w ogóle możliwe wyperswadowanie sobie samemu uczucia z serca i umysłu?
Przeżycia wewnętrzne bohaterki zobrazowane są tak dobitnie, że czytelnik może swobodnie wczuć się w sytuację Anny: przeżywać jej odczucia, denerwować się razem z nią, snuć domysły i analizować każde spojrzenie oraz słowo obiektu uczuć, zastygać w oszołomieniu po dowodzie troski z jego strony, uśmiechać się po usłyszeniu miłego słowa z ust kapitana Wentwortha.
Opowiadana historia traktuje głównie o perswazji otoczenia wobec głównej bohaterki, jak również ujmuje zagadnienie presji społeczeństwa w ogóle.
Umiejętność krytycznej oceny ludzkich charakterów jest cechą pisarstwa Jane Austen. Przekładało się to na skrupulatnie wykreowanych bohaterów, których odbiorca poznaje dogłębnie mając możliwość niemalże wniknięcia w ich psychikę.
Z tego też względu powieść „Perswazje” polecam przede wszystkim wrażliwym miłośnikom powieści psychologicznej.
Plusem książki jest również barwnie odmalowana obyczajowość społeczeństwa angielskiego w ówczesnych czasach.
Jane Austen cechowała też wyjątkowa spostrzegawczość. Dzięki temu możemy wczytywać się u niej w celne wnioski dotyczące ludzkiej natury i jej opisy niejednokrotnie zabarwione delikatnym humorem.
Jako że „Perswazje” były ostatnią w pełni ukończoną książką Jane Austen, powieść ta uważana jest przez znawców za jej najbardziej dojrzałe dzieło.
Dziś nie obowiązują tytuły szlacheckie, nie nosimy na co dzień długich sukien i wachlarzy, nie obowiązują tak sztywne konwenanse, jak pod koniec XIX wieku w Anglii. Pomimo tego, przesłanie „Perswazji” jest ciągle aktualne, tak jak i innych powieści Jane Austen, bo ludzkie emocje zawsze zależne są od relacji z innymi ludźmi.
Czas akcji powieści to okres, kiedy majątek,...
2019-03-15
Przenieśmy się w czasie do okresu, gdy językiem międzynarodowej komunikacji była łacina, gdy egzekucje wciąż były publiczną rozrywką, choć to już nie średniowiecze, a polityczne małżeństwa łamały serca możnych. W zamorskiej zimnej krainie spotkamy nie mniej zimną księżniczkę (bo nikt nigdy nie widział jej rozpaczającej). Nie, to nie Królowa Śniegu, a Katarzyna Jagiellonka rodem z Polski.
Katarzyna była córką króla Zygmunta Starego i Bony Sforzy, a siostrą króla Zygmunta Augusta i królowej Anny. Ta adorowana przez niemieckich i włoskich książąt królewna, o której „świątobliwości obyczajów i piękności urody po wszem chrześcijaństwie wielka sława była”, jak pisał około 1570 roku Jan Kromer, długo musiała czekać na zamęście, gdyż najpierw matka, a potem brat nie wykazywali zaangażowania w wydanie królewien. Zaszczyt małżeństwa, jak ówcześnie się uważało, przypadł Katarzynie w udziale dopiero w wieku 36 lat. Choć chętnym do ręki najmłodszej siostry był nawet car Iwan Groźny, to szczęśliwcem został finlandzki książę, późniejszy król Szwecji Jan III Waza. Z nich dwojga to małżonka wydaje się być silniejszą i rozsądniejszą, słusznie nazywana Katarzyną Żelazną. To z powodu jej niezłomnego charakteru oraz przenikliwego umysłu para mogła włożyć korony na swe głowy. Droga do tego nie była łatwa, oj nie.
„Zamorska Jagiellonka” jest powieścią historyczną. Autorka Hanna Muszyńska Hoffmannowa stylizowała język na staropolski, zatem nie jest łatwe wczytanie się w fabułę, aczkolwiek niezwykle ciekawe jest okrywanie na przykład kim był dziewierz czy jaką rolę spełniał dziewosłęb. Czy wiedzieliście, że tak ładnie brzmiące słowo jak sempiterna to po prostu tyłek?
Książka jest z typu inspirujących. Pozwala nie tylko na okrywanie dawnego słownictwa, ale i motywuje do pogłębiania wiedzy. Czytając ją przemierzyłam w innych źródłach niezliczone życiorysy postaci historycznych. „Zamorska Jagiellonka” ma też walory poznawcze na temat sytuacji wyższych warstw społecznych w XVI wieku.
Na uwagę zasługuje narratorka, którą jest Dosia. Karlica Dorota Ostalska była rzeczywistą zaufaną służką królowej Bony, a potem podążyła wraz z Katarzyną do Finlandii i do Szwecji. W książce jawi się ona jako wszędobylska i bystra kobieta. Sprytna, o dobrym sercu niziołka jest sympatycznym przewodnikiem dla czytelnika.
Książka dała mi wiele satysfakcji pomimo tego, że nie czytało się jej szybko.
Serdecznie ją polecam miłośnikom powieści historycznych.
Przenieśmy się w czasie do okresu, gdy językiem międzynarodowej komunikacji była łacina, gdy egzekucje wciąż były publiczną rozrywką, choć to już nie średniowiecze, a polityczne małżeństwa łamały serca możnych. W zamorskiej zimnej krainie spotkamy nie mniej zimną księżniczkę (bo nikt nigdy nie widział jej rozpaczającej). Nie, to nie Królowa Śniegu, a Katarzyna Jagiellonka...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-01
François Mauriac był francuskim pisarzem i laureatem literackiej Nagrody Nobla w 1952 roku, którą otrzymał za „głęboką przejrzystość duchową i siłę artystyczną, którą ukazuje w swoich powieściach dramat ludzkiego życia”.
Czas fabuły to początek XX wieku.
Pierwszym moim wrażeniem o książce było: „Jak świetnie mi się ją czyta!”. Płynność i elokwencja słów na kartach powieści powodują niebywałą przyjemność idącą z zapoznawania się z tytułową bohaterką. Narratorem w powieści jest kilkunastoletni Ludwik, wychowanek Brygidy Pian, jego macochy. Ona właśnie jest faryzeuszką, czyli według definicji słownikowej – osobą fałszywą w swej pobożności, obłudną, zakłamaną i jednocześnie zadufaną sobie. Dorastający Ludwik opowiada historię nie tylko swoją i macochy, ale również swej siostry Marceliny i przyjaciela Jana, z których każdy ma trudne relacje z główną bohaterką. Przez karty powieści przewija się jeszcze kilka ciekawych osób, ale co najważniejsze: każda z nich jest odmalowania barwnie i dokładnie. Właśnie sposób przedstawiania bohaterów uwiódł mnie u Mauriaca najbardziej. Można „Faryzeuszkę” śmiało określić powieścią psychologiczną, a takie lubię najbardziej. Książki, które niezwykle dokładnie, wnikliwie i głęboko opisują lub pokazują cechy charakterów wyrazistych postaci, a których jednak jednoznaczne określenie nie jest łatwe. Tak jest głównie z panią Brygidą, która pomimo innych powodów niż miłość do Boga i bliźnich, spełnia dobre uczynki, to jednak w wyniku tego zachowania wspiera niejedną biedną istotę. Możliwość rozwikłania przez czytelnika zagadki złożoności cech każdego z bohaterów jest wielkim plusem powieści.
Jestem „Faryzeuszką” zachwycona. Jest to książka napisana przez człowieka niezwykle inteligentnego i wprawnie władającego piórem. Wielka szkoda, że François Mauriac nie jest szeroko znany w Polsce. Warto sięgnąć po jego powieść. Polecam.
François Mauriac był francuskim pisarzem i laureatem literackiej Nagrody Nobla w 1952 roku, którą otrzymał za „głęboką przejrzystość duchową i siłę artystyczną, którą ukazuje w swoich powieściach dramat ludzkiego życia”.
Czas fabuły to początek XX wieku.
Pierwszym moim wrażeniem o książce było: „Jak świetnie mi się ją czyta!”. Płynność i elokwencja słów na kartach powieści...
2019-02-15
W czasie II wojny światowej a w warszawskim getcie żydowskim zginęło lub zmarło z głodu i wycieńczenia ponad 90 tysięcy osób, a około 300 tysięcy wywieziono do obozu koncentracyjnego w Treblince, gdzie zostali zamordowani. Okropne liczby, prawda? Jednak sama liczba nie daje obrazu poszczególnych osobistych tragedii każdego wliczonego w te sumy człowieka.
Hanna Krall przeprowadziła wywiad z jednym z nielicznych, którzy przeżyli piekło. Książka „Zdążyć przed Panem Bogiem” jest zapisem tej rozmowy. Marek Edelman był jednym z przywódców powstania w getcie. Jego wspomnienia to do bólu szczera relacja, która jest i ważnym świadectwem historii, i jednocześnie tłuczeniem zewnętrznej warstwy pomnika bohatera, pod którą kryje się choć odważny, to zwykły człowiek wraz z jego wadami i nie zawsze pozytywną, humanitarną postawą. Jednak nie nam oceniać zachowania w obliczu najbardziej skrajnych sytuacji, jaką jest na przykład wybór pomiędzy oczekiwaniem na rozstrzelenie a godną śmiercią lub decydowania o tym, które kilka osób spośród wielu zasługuje na to, by nie umrzeć. To są niewyobrażalnie trudne decyzje i nie można rozpatrywać ich tylko w kategoriach bieli i czerni.
Oprócz plusów, wśród których należy wymienić istotne dla ludzkości fakty dotyczące wojny oraz skrajnego dramatyzmu sytuacji ludzi, to książka niestety ma też wady. Jest nim chaos tematyczny. Brak chronologii opisywanych zdarzeń nie stanowiłby problemu, gdyby relacja nie przypominała migawek filmu. Taki sposób narracji, jak bezpośredni zapis wywiadu bez usystematyzowania rozmowy w płynną całość brzmi wiarygodnie, ale w tym przypadku mocno utrudnia na bieżąco osadzenie w czasie opowiadanych zdarzeń i wprowadza dysharmonię, przez co książki nie czyta się łatwo.
W czasie II wojny światowej a w warszawskim getcie żydowskim zginęło lub zmarło z głodu i wycieńczenia ponad 90 tysięcy osób, a około 300 tysięcy wywieziono do obozu koncentracyjnego w Treblince, gdzie zostali zamordowani. Okropne liczby, prawda? Jednak sama liczba nie daje obrazu poszczególnych osobistych tragedii każdego wliczonego w te sumy człowieka.
Hanna Krall...
Na czas czytania „Placówki” zamieszkamy w chacie gospodarza Ślimaka. Nie ma tam wygód, ale jest ciepło, czysto i syto. Choć jeszcze nie każda izba ma podłogę, a jedynie klepisko, to właściciel nie na powodów do wstydu. Z niewielkiego gruntu potrafi utrzymać swoją rodzinę: żonę i dwóch synków, a nawet ma do pomocy parobka i „dziewuchę”. Dobrze byłoby posiadać więcej, ale ryzyko zawsze niesie ze sobą... ryzyko. Dlatego niekiedy to jego „baba” musi pokierować decyzjami męża.
Choć życie płynie tam uporządkowanym torem, któremu kierunek nadaje konieczność utrzymania się i związana z tym ciężka praca, to nie będziemy się tam nudzić. Za Jędrkiem pobiegniemy sprawdzić co robi „jeometra” i zostaniemy z nim dobre dwa pacierze, razem z wrażliwym chłopcem Staśkiem będziemy dziwić się, że woda widzi, a kalekiego pomocnika będziemy wspierać w opiece nad znajdą.
W pewnym momencie ustabilizowane i spokojne życie gospodarza Pan Bóg zacznie prowadzić w nieplanowanym, niewiadomym kierunku. Wraz z całą rodziną będziemy przeżywać jej tragedie, ale jak mówi Józef Ślimak: „Pan Bóg miłosierny to jak ojciec: kiedy weźmie bić, bije, choćbyś prosił się, krzyczał, dopóki ręki se nie zmacha. A potem znowu na człowieka zeszle łaskę; byle ino cierpliwie swoje odcierpieć...”. Czy aby na pewno ta boska ręka w końcu się zmacha? Jak wiele może znieść jeden człowiek?
Druga połowa XIX wieku to czas, kiedy szlachta wydaje fortuny na bale kostiumowe, a dziecko wieśniaka nie wie nawet czym są schody. Różnica stanu majątkowego warstw społecznych powoduje przepaść również w zakresie wiedzy, możliwości i życiowych oczekiwań.
Każdy zna jednak swoje miejsce w społeczeństwie. Czy rzeczywiście? Pokolenia się zmieniają i pokolenia zmieniają świat. Co z tych zmian wyniknie dla uczciwego gospodarza, jeśli dodamy do tego problemy z osadnictwem niemieckim na terenach pod zaborem?
„Placówka” należy do nurtu realizmu i naturalizmu. W tym jej moc. To nie ubarwiony, ale wprost pokazany ciężki żywot prostego człowieka zależnego od pór roku (i, jak zawsze i wszędzie na świecie, od innych ludzi).
Prozę Bolesława Prusa odbieram jako delikatną w formie. Jego styl ma pewną miękkość wyrazu i jednocześnie siłę przekazu. Przykładem niech będzie opis karczowania lasu, po którym nic nie pozostaje, pod kolej żelazną:
„Nic, nawet dębu, po którego stuletniej korze ześlizgiwały się wstęgi piorunów. Zapatrzony w niebo zwycięzca burz prawie nie dostrzegł kręcących się u stóp jego robaków, a ciosy siekier nie więcej go obchodziły od pukania dzięciołów. Padł nagle, przekonany w ostatniej chwili, że to świat się obalił i że na tak niepewnym świecie żyć nie warto.”
Mistrzostwo!
Z powieści Prusa wypływa nauka dla każdego z nas, niezależnie od czasów, w jakich żyjemy. Zaniechanie i bierność jest grzechem wobec innych, największym jednak wobec samego siebie.
Polecam!
Na czas czytania „Placówki” zamieszkamy w chacie gospodarza Ślimaka. Nie ma tam wygód, ale jest ciepło, czysto i syto. Choć jeszcze nie każda izba ma podłogę, a jedynie klepisko, to właściciel nie na powodów do wstydu. Z niewielkiego gruntu potrafi utrzymać swoją rodzinę: żonę i dwóch synków, a nawet ma do pomocy parobka i „dziewuchę”. Dobrze byłoby posiadać więcej, ale...
więcej Pokaż mimo to