Jazz, prawdziwa pasja i odkrywanie własnej drogi. „Michaś. Wywiad rzeka z Michałem Urbaniakiem“

LubimyCzytać LubimyCzytać
28.02.2024

 „Michaś. Wywiad rzeka z Michałem Urbaniakiem” to książka, którą powinien poznać każdy miłośnik muzyki, niezależnie od gatunku, bo Michał Urbaniak, legenda jazzu, to artysta, który przekracza gatunki. Zapis jego rozmowy z Jackiem Góreckim stanowi pasjonującą opowieść o muzycznej pasji i niezwykle barwnym życiu. Książka ukazuje się na rynku nakładem wydawnictwa Marginesy. Przeczytaj jej fragment!

Jazz, prawdziwa pasja i odkrywanie własnej drogi. „Michaś. Wywiad rzeka z Michałem Urbaniakiem“

[Opis: Wydawnictwo Marginesy] Michał Urbaniak – legenda jazzu, kompozytor i aranżer. Wirtuoz pięciostrunowych skrzypiec i saksofonu. Artysta, który przekracza gatunki.

Z dziennikarzem Jackiem Góreckim rozmawia o muzyce i pasji, miłości i ojcostwie, o polityce, Ameryce i Polsce. Wraca pamięcią do spędzonych w Łodzi dzieciństwa i młodości, pierwszych koncertów i podróży do Stanów Zjednoczonych, zawodowych sukcesów i współprac z gwiazdami światowego formatu: Milesem Davisem, Marcusem Millerem czy Herbiem Hancockiem. W tej opowieści życie prywatne jest nierozłącznie splecione z zawodowym – artysta wspomina między innymi współpracę z pierwszą żoną Urszulą Dudziak czy przyjaciół artystów, którzy znacząco wpłynęli na jego drogę twórczą: Andrzeja Trzaskowskiego, Krzysztofa Komedę, Wojciecha Karolaka, Zbigniewa Namysłowskiego czy Tomasza Stańkę.

Dla Urbaniaka ta rozmowa jest z jednej strony rozliczeniem z przeszłością, z drugiej – próbą odzwierciedlenia osobistego spojrzenia na siebie i rzeczywistość. Dzieląc się swoją opowieścią, pragnie zachęcić czytelników do śmiałości w odkrywaniu świata i jazzu, odwagi do odpowiadania na najważniejsze i najtrudniejsze pytania i do poszukiwania własnej drogi – nawet tej najbardziej wyboistej.

Przeczytaj fragment książki „Michaś. Wywiad rzeka z Michałem Urbaniakiem”

Fragment książki „Michaś. Wywiad rzeka z Michałem Urbaniak”

11 września 1973 roku, w kilka dni po premierach nowych albumów Bruce’a Springsteena, Dolly Parton, Marvina Gaye’a, The Jackson 5 i Erica Claptona, lądujesz z Urszulą Dudziak na lotnisku JFK w Nowym Jorku i zaczynasz sen o podobnych muzycznych szczytach, na jakich znajdowali się wyżej wymienieni wykonawcy.

Czułem się, jakbym wrócił do miejsca, z którego pochodzę. Jak żołnierz powracający po wykańczających manewrach, stojący w progu ciepłego domu. Nie mogłem się doczekać zderzenia mojego feelingu i mojej muzyki z prawdziwymi korzeniami czarnej, ukochanej muzyki. Czułem podświadomie, że stamtąd nie mam już powrotu. Do Nowego Jorku przylecieliśmy na polskich paszportach, dopiero później otrzymaliśmy paszporty amerykańskie wraz z obywatelstwem. Granicę przekroczyliśmy z przemyconymi paroma tysiącami dolarów, zaszytymi w paskach przez moją mamę. Z samolotu prosto do taksówki, którą prowadził Jugosłowianin. Był bardzo ciekawski, zapytał, skąd jesteśmy i na ile przylecieliśmy do Ameryki. Odpowiedziałem, że na trochę, a on z uśmiechem od ucha do ucha rzekł, że jak zostanie się tu dłużej niż dziewięć miesięcy, to już nie ma powrotu do ojczyzny. Po paru tygodniach miasto staje się bliskie jak własne dziecko. Nie potraktowałem jego słów poważnie, myślałem o tym, jaki wykonać pierwszy krok, gdzie się zatrzymać. Przyjeżdżając do Nowego Jorku, mieliśmy dwa kontakty telefoniczne: pierwszy do prezesa wytwórni Columbia Records, który nie odbierał, a drugi do Ryszarda Horowitza, który zaoferował nam nocleg na pierwsze dni...

Nowe lokum znalazłeś praktycznie z dnia na dzień.

Pierwszy nasz adres miał rozmach, jak cała ta podróż. Był wyciągnięty z katalogu, hollywoodzkiego filmu z Marilyn Monroe. W końcu jak śnić, to blisko największych i najbardziej wpływowych. Nie przyjechałem do Nowego Jorku, żeby zaczynać od miejsc dla Polonii i dzielnic imigrantów, z dala od zgiełku. Mnie interesował cały ten zgiełk. All That Jazz! Na trzy miesiące zatrzymaliśmy się w hotelu Le Marquis przy 31 Wschodniej Ulicy, niedaleko Piątej Alei. Sto sześćdziesiąt dolarów za miesiąc. Majątek. Hotel wyglądał na miły, przytulny i bezproblemowy. Z zewnątrz przypominał renomowany paryski hotelik, w którym możesz się zapomnieć. Nasz pokój mieścił się na szóstym piętrze i w rzeczywistości okazał się brudną norą z oknami, które się nie otwierały, a po zmroku z zakamarków wychodziły karaluchy i myszy. „What a dump!” [Co za nora!] – jak mówiła Bette Davis w filmie Za lasem. W hotelu mieszkała zbieranina podejrzanych gości, na widok których dostawałeś dreszczy. Ciemne typy, które znalazły tam schronienie przed światem i prawem. Jednak wszystko toczyło się w miarę bezpiecznie...

Do czasu?

Któregoś dnia wybraliśmy się do kina w towarzystwie Ryszarda i Ani Horowitzów. Wróciliśmy dość późno, wieczór się przeciągał, złapała nas noc. Czuliśmy, że zaczynamy przygodę życia i całe miasto jest nasze. Do utraty tchu. Zasnęliśmy od razu po przyjściu 131 do pokoju, możliwe, że nawet nie zapaliliśmy światła, żeby nie widzieć pełzających i baraszkujących robaków. Rano po przebudzeniu zorientowaliśmy się, że zostaliśmy okradzeni. Złodzieje byli bezlitośni. Straciliśmy wszystkie ubrania, kilogram złotej biżuterii, radiomagnetofon marki Grundig Satellit, buty, walizki, cały dobytek, z którym przyjechaliśmy. Zostały jedynie skrzypce i saksofon, które nie były dla nich wystarczająco cennym łupem. A mama przed wyjazdem powtarzała: „Noście wszystko przy sobie, nie zostawiajcie dobytku bez opieki”. Mnie to nie złamało, ale żeby uspokoić Ulę, powiedziałem, że zrobię wszystko, żeby na biedę i miny nas więcej nie wpuścić. Czułem się wtedy jeszcze bardziej zdeterminowany.

Skąd ten kilogram złotej biżuterii?

Też początkowo się zdziwiłem, ale Ula wyjaśniła mi, że to wszystko kupowałem jej zamiast kwiatów w ramach przeprosin po każdym ostrym chlaniu w Szwecji. Pierścionki, bransoletki, naszyjniki, cały sklep jubilerski zamknięty w jednej walizce. Piłem bardzo często, więc uzbierało się tego sporo!

Ula ci zaufała?

Byłem ruskim czołgiem i wiedziałem, że moim jedynym miejscem na świecie jest Nowy Jork, a jego muzyka jest moja! Prędzej czy później to zrobię. Ula miała bardziej sceptyczne podejście, na początku często wpadała w histerię, płakała i krzyczała, że jestem wariatem i ona wraca do Zielonej Góry, do mamy. Nie robiło to na mnie wrażenia, to znaczy ja ją ciągle zapewniałem, że jak przetrwamy początek, to potem będzie już tylko lepiej. Nic nie było w stanie mnie złamać. Nawet to, że parę dni po zakupie pierwszego samochodu, pięknego chevroleta, nam go skradziono. Nie po to przez lata przygotowywałem się do wyjazdu do Ameryki, żeby po zderzeniu z pierwszym kryzysem stamtąd spierdalać. Chciałem po prostu się sprawdzić, czy to, co czuję w muzyce, jest prawdziwe i zgodne z feelingiem prawdziwego jazzu w jego kolebce! Byłem przekonany, że moje miejsce jest wśród najlepszych jazzmanów w Stanach. Poza tym Europa zawsze stała otworem... A sukces w jazzie to właściwie minimum, żeby mieć jakieś godne życie. Ciągle proponowano nam nowe koncerty i kontrakty. Była Szwajcaria, Szwecja i Francja, były Niemcy i Włochy, pojawiła się Hiszpania, z Wielkiej Brytanii płynęły zapytania o nasz zespół i muzykę. Przerwałem to, bo miałem inny plan. Chciałem koncertować w Stanach. Wierzyłem w siebie, miałem swoją siłę, widziałem przyszłość i nie bałem się ryzykować. Czasem przypominało to działanie mojego guru, Milesa Davisa. Niestety zdarzały się „polskie” niedoskonałości w komunikacji z ludźmi. Dziś widzę to wyraźnie. Później zresztą poszedłem na kurs komunikacji międzyludzkiej.

Jaki był wasz kolejny adres, już bez karaluchów i myszy?

Po tym wydarzeniu w hotelu Le Marquis zmieniliśmy mieszkanie. Po trzech miesiącach pukania do wytwórni, o czym opowiem nieco później, dostałem zaliczkę i wynagrodziłem nam niezbyt przyjemny początek. Duży apartament przy 58 Ulicy, obok Central Parku. To miejsce, które z czasem stało się naszym nowojorskim adresem. Tam wychowały się moje córki, tam mieszkaliśmy wiele lat, tam dzisiaj mieszka starsza córka Kasia. Nowy Jork nauczył mnie, że ran się nie rozdrapuje, że bezwzględność i solidny pancerz to podstawa. Okradli nas, trudno, było, minęło, roztrząsanie tematu, co by było, gdybym ulokował nasz dobytek w sejfie, nie ma sensu... Amerykańska szkoła przetrwania nie dopuszcza rozczulania się nad sobą, trzeba iść dalej. Dalej.

Poszliście do pracy?

Ula za namową znajomych dostała się do samej Mary Frances Kelly, żony Conrada Hiltona. Jako prawdziwa Polka zaoferowała jej swoją pomoc w sprzątaniu i gotowaniu w hotelu. Pewnego dnia po rozmowie z żoną jednego z najbardziej wpływowych hotelarzy w historii Ula wpadła do naszego mieszkania z propozycją grania do kotleta. Okazało się, że gdy wpływowa żona pana Hiltona dowiedziała się, że Urszula śpiewa, z miejsca zaproponowała jej granie na wieczornych kolacjach. Powiedziałem, że nie godzimy się na tę propozycję i że po latach przygrywania do talerza w Szwecji już się z tego wyleczyłem.

Co cię najbardziej zaskoczyło jako muzyka w Ameryce?

To, że jest ktoś taki jak producent! Jak Quincy Jones, Teo Macero, John Hammond, Tommy LiPuma! Figura w Polsce do dziś prawie nieobecna. Poza tym im więcej grasz, w sensie długości koncertu, tym mniej zarabiasz. Ale poza tym niewiele mnie zaskoczyło, bo byłem przed wyjazdem doskonale przygotowany teoretycznie. Zanim wyjechałem do Stanów, spotykałem w Europie na trasach koncertowych kolegów, którzy mieli doświadczenie w muzycznym biznesie. Wszystkich pytałem, co trzeba zrobić, żeby przetrwać i zaistnieć w Nowym Jorku. Każdy odpowiadał, że po pierwsze trzeba mieć supermenedżera, najlepiej takiego, który ma mało czasu i jest zapracowany. Taki zajmie się nawet najmniejszym zleceniem i będzie robił wszystko, żeby każdy jego podopieczny miał kontrakty. Gdy trafi my na typka, co ma za dużo czasu i dużo gada, to nic z tego nie wyjdzie. Druga zasada, może nawet ważniejsza, to dobry prawnik. Od razu po przylocie znalazłem adwokata, Williama Krasilovsky’ego, jednego z najlepszych w biznesie muzycznym, ale mnie rozczarował. Powiedział na starcie, że nie 134 bierze dużo, ale też dużo nie robi, za to jeśli będę potrzebował ekspertyzy, to jego biuro się w tym specjalizuje. To była wielka postać, przez kilka lat pisał biblię The Business of Music. Byli tacy adwokaci jak Clive Davis, który najpierw pracował jako przedstawiciel różnych artystów, a potem sam został prezesem Columbia Records. Wtedy też biznes zaczął mocno przyćmiewać samą muzykę. Liczyły się wielkie kontrakty i kupa dolarów, a do tego jeszcze narkotyki dla dobrze sprzedających się artystów! I to była pułapka, początek końca przemysłu znanego nam jako biznes muzyczny, music business!

Nieważne co, ważne, żeby się sprzedało. There’s no business like show-business!

Tak też myślano i podchodzono do jazzu. Zmieniał się balans, coraz bardziej liczyła się sprzedaż, a zmniejszała się siła wartości samej muzyki. Ale wtedy jeszcze najlepsi artyści, ci legendarni, mogli liczyć na świetną promocję swojej muzyki, niezależnie od wyników sprzedaży.

Historia jazzu przypomina jedno wielkie pole bitwy, na którym albo przetrwasz, albo zginiesz. Tak było chociażby z legendarnym Charliem Parkerem, który ostatnie tygodnie życia spędził w pociągach, na podłodze w nocnych lokalach, na ławkach w parku. Albo z saksofonistą, perkusistą i pianistą Charlesem Gayle’em, który przez ponad dwadzieścia lat życia w Nowym Jorku nie miał dachu nad głową.

Nowy Jork jest pełen scenariuszy filmowych, wielkich wzlotów i upadków czy – jak to mówię – wzwodów i upadków. Pamiętam, jak zaprosił mnie do New Jersey Dave Liebman, którego poznałem jeszcze na trasie koncertowej po Europie. Na miejscu przeżyłem szok. Zobaczyłem, że wraz ze Steve’em Grossmanem mieszka w zasyfionym mieszkaniu, pełnym karaluchów i robaków pełzających po ścianach. Śmieci było tam tyle, co w kontenerze. Całymi dniami tylko ćwiczyli granie, w przerwach wpierdalając stary chleb z majonezem, bo niczego innego w czymś, co nie przypominało kuchni, nie mieli. Ale byli szczęśliwi, bo grali jazz. Opowiem taką historię: Dave Liebman zaprosił mnie do Village Vanguard, gdzie grał w zespole Elvina Jonesa. Chciał, żebym z nimi zagrał. W przerwie koncertu wziął mnie na bok i tłumaczył, żeby uważać na timing Jonesa, bo „jego raz jest z reguły chwilkę później” i prawdziwe jazzowe swingowanie często polega na opóźnianiu, a nie przyspieszaniu. To nie jest łatwe do opowiedzenia, wolałbym to zagrać!

Jak wyglądał twój zwykły dzień w Nowym Jorku?

Plan był niemal taki sam jak w Europie. Wcześnie rano, około czwartej lub piątej, wstawałem z jakimś grającym mi w głowie pomysłem muzycznym i notowałem go w nutach albo w komputerze. Często była to nowa, skończona kompozycja. Właściwy dzień zaczynałem od wiadomości ze świata z gazet, później były telefony do wytwórni, klubów i muzyków. Potem nadchodził czas na spotkania zawodowe, a po południu na spotkania prywatne, kino, teatr, koncert czy jakiś cyrk lub super jazz klub.

Jak was przyjęło środowisko muzyczne?

George Benson, Chick Corea, George Duke, Stanley Clarke, Joe Zawinul, Jaco Pastorius i wiele, wiele innych nazwisk, mógłbym tak wymieniać bez końca. Wszyscy od początku byli do nas przyjaźnie nastawieni. Ci ludzie przyjęli nas z otwartym sercem i szczerze chcieli nam pomóc. Radzili, komu ufać, z kim lepiej nie podpisywać kontraktu, jak poruszać się po biznesie, który znacznie różnił się od przemysłu europejskiego. Znali naszą wartość, wielokrotnie okazywali nam szacunek i podziw, ale nikt nigdy nie traktował nas jak konkurencję. Granie do jednej bramki i pomaganie sobie nawzajem. Najpierw oni mi, a potem ja następnemu pokoleniu, które zaczynało przygodę z jazzem.

Pomagałeś nie tylko Amerykanom. Wielu Polaków gościło u ciebie w Nowym Jorku?

Prowadziliśmy z Urszulą dom otwarty dla Polaków. Powszechnie było wiadomo, że jak ktoś przyjeżdżał do Nowego Jorku i nie miał gdzie się zatrzymać, to nocował czy pomieszkiwał u nas. Wielokrotnie byli u nas: Czesław Niemen, Stan Borys, Alina Janowska, Tadeusz Konwicki, Stanisław Dygat, Wojtek Fibak, Sława Przybylska, Maryla Rodowicz, Janusz Głowacki, Daniel Olbrychski, Ela Czyżewska, Jan A.P. Kaczmarek... Każdy, kto potrzebował miejsca, żeby móc w Nowym Jorku spróbować rozwinąć skrzydła, miał u nas zapewniony kąt.

Na łamach „Polityki” w 1975 roku powiedziałeś, że konkurencja w Nowym Jorku jest ogromna. Trzeba konsekwentnie pracować, żeby do czegoś dojść. Nie miałeś wątpliwości, że twoja muzyka się przebije.

Pierwszy kontrakt zdobyłem już w trzy miesiące po przyjeździe do Nowego Jorku. Było to wydanie przez Columbię płyty Michal Urbaniak Constellation, nagranej dla CBS Records Germany. Sukces amerykańskiego wydania albumu przerósł ich najśmielsze oczekiwania. Ja nie miałem żadnych innych oczekiwań. Wiedziałem, że będę tam żył, tworzył i grał mój ukochany jazz. Na starcie dostaliśmy świetne recenzje i przychylność środowiska, a z czasem padła propozycja kontraktu z Columbia Records na nagranie pierwszej płyty. Cieszyłem się, byłem z siebie dumny, ale ciągle czułem, że w sferze pieniędzy jestem polaczkiem, który chowa głowę w piasek. Na pytanie szefa wytwórni, Sola Rabinowitza, o kwotę zaliczki ledwo wykrztusiłem z siebie: „Pięć tysięcy dolarów”, chociaż potrzebowałem dziesięciu tysięcy.

Jacek Górecki (ur. 1990) – dziennikarz i dramatopisarz. Współpracował z magazynami „Polityka”, „Newsweek”, „Ruch Muzyczny”. Przeprowadził wywiady z najważniejszymi postaciami polskiej kultury i sztuki m.in.: Agnieszką Holland, Tomaszem Stańko, Andrzejem Stasiukiem, Jerzym Hoffmanem, Krzysztofem Zanussim czy Janem A.P. Kaczmarkiem. W 2014 został jednym z trzech finalistów konkursu „Metafory Rzeczywistości”. W 2016 roku w stołecznym Teatrze Dramatycznym wystawione zostały jego trzy jednoaktówki pod wspólnym tytułem „Coming Out” w reżyserii Aleksandry Popławskiej. W 2021 roku w koprodukcji Teatru Studio i Muzeum Powstania Warszawskiego zrealizowany został tekst jego sztuki „Nazywam się Tamara Biakow i jestem legendą” w reżyserii i wykonaniu Ewy Błaszczyk.

Chcesz kupić tę książę w cenie, którą sam/-a wybierzesz? Ustaw dla niej alert LC.

Książka jest już w sprzedaży online

Artykuł sponsorowany, który powstał przy współpracy z wydawnictwem


komentarze [1]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
LubimyCzytać  - awatar
LubimyCzytać 28.02.2024 13:00
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post