„Dla katalońskiego czytelnika to powieść kultowa”. Anna Sawicka o „Diamentowym placu” Mercè Rodoredy

BarbaraDorosz BarbaraDorosz
16.03.2022

Najnowszy przekład „Diamentowego placu” Mercè Rodoredy stał się doskonałą okazją do rozmowy o kulisach pracy tłumacza, a także o rosnącej popularności literatury pióra katalońskich pisarzy. Właśnie na ten temat porozmawialiśmy z Anną Sawicką, która dokonała przekładu powieści z języka katalońskiego.

„Dla katalońskiego czytelnika to powieść kultowa”. Anna Sawicka o „Diamentowym placu” Mercè Rodoredy Materiały prasowe Wydawnictwa Marginesy

[Opis wydawcy] Rok 1930, Barcelona. Piękna Natàlia zostaje poproszona do tańca przez Quimeta. Pewny siebie młodzieniec oświadcza, że w ciągu roku się z nią ożeni. I dopina swego. Nazywa ją czule Colometą – Gołąbką – i kocha dziwną, egoistyczną miłością. Tymczasem przyszłość w pochłoniętej wojną Hiszpanii staje się coraz bardziej niepewna. Zaborczy i nieco dziecinny Quimet wpada na coraz to nowe pomysły zarobkowania, aż w końcu zaczyna hodować gołębie. Kiedy biznes upada, wyrusza na front. Natàlia z dwójką dzieci stara się przeżyć. Haruje dzień i noc i powoli traci wiarę w lepsze jutro. Szczęście się jednak do niej uśmiechnie.

„Diamentowy plac” to pięknie napisana powieść o bohaterstwie, za które nie otrzymuje się laurów. Opowieść o wielkich marzeniach i równie wielkich rozczarowaniach. Miłość jest tu zapomnianym skarbem odkrytym po latach bólu i przemocy. Rodoreda w pozbawiony sentymentalizmu sposób przedstawia życie zwykłych ludzi, którzy znaleźli się w niezwykłej sytuacji. Opowiada o miłości codziennej, trudnej, a czasem niemożliwie wręcz wymagającej. Takiej, która zdarza się najczęściej.

Nowy przekład Anny Sawickiej – tym razem z języka oryginału – wydobywa całe piękno tej prozy.

Barbara Dorosz: Mam wrażenie, że tłumacze zawsze funkcjonują niejako w cieniu autora, pozostając niezauważeni. Tymczasem, kiedy otrzymałam propozycję przeczytania książki, pierwszą rekomendacją była informacja o Pani tłumaczeniu, które – cytuję – „wydobywa całe piękno prozy Rodoredy”. Proszę opowiedzieć zatem, co takiego nowego wniosła Pani do tłumaczenia „Diamentowego placu”, że wzmianka o przekładzie zaczyna pojawiać się w recenzjach?

Anna Sawicka: Wzmianka o przekładzie w recenzjach, a nazwisko tłumaczki na okładce! Tak, mam powody do radości. Kiedy tłumaczyłam książki Cabrégo, można było, za moim pośrednictwem, przeprowadzić wywiad z autorem. Mercè Rodoreda zmarła w 1983 roku, więc nie zaprezentuje się sama. No właśnie, to już drugi przekład jej mistrzowskiej powieści na język polski, a kiedy są dwa, jest rzeczą zrozumiałą, że przyciąga uwagę sam przekład, nie tylko autorka. Poprzednia tłumaczka, Zofia Chądzyńska, nie zabierze głosu: odeszła w 2003 roku. Chwała jej za to, że dość szybko zainteresowała się tym utworem: w Polsce książka ukazała się w 1970 roku, osiem lat po katalońskiej premierze i po tym, jak zdążył się już ukazać, w 1965 roku, pierwszy przekład hiszpański. Wtedy Carlos Marrodan w recenzji opublikowanej w „Nowych Książkach” chwalił tłumaczkę za to, że „potrafi kierować się w wyborze utworów wartych polskiego przekładu własnymi upodobaniami, nie sugerując się zbytnio głosami krytyki”. Natomiast głównym atutem mojego przekładu jest fakt, że powstał na podstawie oryginału, w odróżnieniu od przekładu Zofii Chądzyńskiej. Być może to tłumaczenie z drugiej ręki stało się przyczyną przekłamań, których teraz udało się uniknąć. Na przykład u Chądzyńskiej znajdujemy takie zdanie: „Zawiązał sobie niebieską kokardę i po paru dniach dymu i płonących kościołów pojawił się z rewolwerem u pasa”, o republikańskim ochotniku. W nowym przekładzie czytamy: „Najpierw przywdział niebieski kombinezon, a po paru dniach, kiedy nad miastem unosił się dym, a z kościołów leciały iskry, zjawił się z rewolwerem u pasa”. Nie wiem, kto źle przetłumaczył słowo „granota” i z roboczego kombinezonu zrobił kokardę: Enrique Sordo czy Zofia Chądzyńska.

Guma wpijała mi się w ciało, a moja matka nie żyje, więc nie wiem, czy dobrze zrobiłam, mówiąc tamtemu chłopcu, że mój narzeczony jest kucharzem w Colón, a on się roześmiał, że bardzo mu współczuje, bo jeszcze w tym roku zostanę jego panią i królową. I będziemy tą parą, która wylosuje bukiet na Diamentowym placu. Powiedział: moją królową.

Mercè Rodoreda, „Diamentowy plac”

Jak się tłumaczy książkę o miłości, która wręcz odarta jest z sentymentalizmu czy romantycznych uniesień głównych bohaterów?

Z dużą troską o język: symbole, metafory – na tym subtelnym poziomie autorka formułuje przesłanie miłości. Ale równie ważna jak miłość jest druga bohaterka – Barcelona i jej historia. Trzeba pamiętać, że dla katalońskiego czytelnika „Diamentowy plac” to powieść kultowa, najważniejsze dzieło autorki uznawanej za klasyka literatury współczesnej. To utwór, który obrósł w literaturę krytyczną, co bardzo pomaga tłumaczowi w XXI wieku. Chądzyńska takich ułatwień nie miała. Na temat tej powieści i jej hiszpańskich przekładów powstała nawet praca doktorska! Można znaleźć w Internecie przewodniki po Barcelonie śladami Colomety-Natalii. Dotarłam również do katalońskiego słownika skoncentrowanego wyłącznie na tej powieści, który niestety, nie zawsze rozwiewał moje wątpliwości.

Polubiła się Pani z główną bohaterką, Colometą? Ja podczas czytania książki kilka razy miałam ochotę nią potrząsnąć, wydawała mi się naiwna. Ale z drugiej strony, kobieta nie miała łatwego życia i dodatkowo przyszło jej żyć w trudnych politycznie czasach…

Polubiłam ją. Ładnie scharakteryzowała tę postać w 1970 roku Anna Tarska w „Echu Krakowa”: „Colometa jest trochę taka, jakby przyszła do Hiszpanii z manuskryptów Tołstoja. Hrabia Lew Tołstoj był może ostatnim spośród wielkich, który hołdował poglądowi, że literatura winna zajmować się dużymi pytaniami małych ludzi”.

Żyłam tak, jak najprawdopodobniej żyją koty: ogon w górę, ogon w dół, raz spuszczony, raz wyprostowany, teraz jemy, teraz śpimy, z tą różnicą, że kot nie musi pracować, żeby żyć. W domu obchodziliśmy się bez słów i myśli, które w sobie dusiłam, przerażały mnie samą, bo nie wiedziałam, skąd mi się biorą...

Mercè Rodoreda, „Diamentowy plac”

Dlaczego w ogóle zdecydowała się Pani tłumaczyć z języka katalońskiego? To dość niszowy język, a przecież biegle włada Pani również językiem hiszpańskim. Jaka jest Pani historia?

To długa opowieść, o charakterze sentymentalnym i zawodowym. Przez pięć lat, od 1994 roku, pracowałam na Uniwersytecie Barcelony jako lektorka języka polskiego; język kataloński poznawałam zarówno w naturalnym środowisku, jak też poprzez kulturę – literaturę i teatr. Z czasem poszerzyłam swoje kompetencje zawodowe o literaturę katalońską. Teraz jestem nie tylko iberystką, ale też katalonistką. I najważniejsze: dzięki językowi katalońskiemu zostałam tłumaczką.

W Pani dorobku zawodowym znajdują się przekłady utworów katalońskich twórców, takich jak m.in. Sergi Belbel, Josep Maria Benet, Carles Batlle i Josep Pere Peyró czy wreszcie Jaume Cabré. Ten ostatni zdaje się, zdobył największą popularność w naszym kraju. Czy polscy czytelnicy chętnie sięgają po literaturę katalońską?

Czytelnicy czasem nawet nie wiedzą, że sięgają po literaturę katalońską. Wydawnictwa często nie podają, czy tytuł był tłumaczony z oryginału, czy z drugiej ręki. Co do Cabrégo wiem, że cieszy się sympatią polskich czytelników, chociażby z korespondencji, która do mnie dociera. Ma swoich fanów, a nawet własną stronę na polskim FB.

Chciałabym, abyśmy wspólnie postarały się przybliżyć pracę tłumacza od kulis. Jak wygląda u Pani praca nad tekstem? Czy przed tłumaczeniem czyta Pani całą powieść, czy pracuje z tekstem na bieżąco?

Nawet jeśli zacznę tłumaczyć, nie czytając całej powieści, to szybko specyfika pracy tłumacza wymusi uważną lekturę całości. Inaczej umyka ten sens, którego początkowe rozdziały nabierają dopiero po lekturze całości.

Zdarzyło się Pani tłumaczyć kilka powieści jednocześnie, przeskakiwać z jednej do drugiej czy jednak higiena pracy tłumacza na to nie pozwala?

Tak, zdarzyło mi się. Otrzymałam jednocześnie dwa zlecenia i chciałam sprawdzić, czy podołam. Spróbowałam, da się, jednak lepiej jest skupić się na jednym tekście, bo wtedy można lepiej zapanować nad całością. Wspomagam też swoją pamięć roboczymi odnośnikami, które pozwalają mi śledzić wątki w tekście.

Jak daleko może się posunąć tłumacz? Zdarzyło się Pani poprawiać po autorze jakieś błędy?

Tak, była taka sytuacja. W „Mieście cudów”, Eduardo Mendoza podał błędną datę wydarzenia historycznego: generał Espartero zbombardował Barcelonę w 1843, a nie w 1848 roku. Za zgodą autora datę poprawiłam, ale wydawnictwo w trakcie redakcji czy korekty przywróciło datę zgodną z oryginałem, i tak już zostało.

Uważni czytelnicy zwracali uwagę autorowi powieści „Wyznaję” na różne błędy faktograficzne, o co nie trudno w powieści panoramicznej; on się denerwował, ale poprawiał i na rynku wydawniczym pojawiały się kolejne wersje. Mnie na początku naszej współpracy Jaume Cabré zasugerował, żeby tłumaczyć tę powieść z ósmego wydania, gdzie już nie powinno być błędów. Inny przypadek „błędu” autorskiego wychwyciła uważna czytelniczka „Głosów Pamano” i zwróciła się do wydawnictwa z taką reklamacją:

[…] błogosławieństwo Urbi et Orbi udzielane jest w południe, o godz. 12 w dzień Bożego Narodzenia i w pierwszy dzień Wielkanocy, nie w piątek i nie o 9 rano.

Po drugie 30 marca 2002 roku to była sobota.

Po trzecie – marcowy piątek 2002 był to Wielki Piątek, w którym nie ma spotkań ani błogosławieństwa Urbi et Orbi. Jest „zwykłe” papieskie błogosławieństwo na zakończenie Drogi Krzyżowej w Koloseum.

Redaktor, pan Adam Pluszka, tak to skomentował:

Ja na to patrzę tak, że „Głosy Pamano” to nie jest reportaż i moim zdaniem Jaume Cabré celowo wprowadził te informacje/dezinformacje. Musiał przecież sprawdzić, jaki dzień był 30 marca 2002. No, chyba że się pomylił.

Praca tłumacza nierozerwalnie wiąże się ze współpracą z redaktorem. Jak zazwyczaj się ona układa? Redaktor to bardziej sprzymierzeniec czy może raczej wróg?

Dziękuję za to pytanie. Nazwiska redaktorów ukazują się małym drukiem, często na ostatniej stronie, a przecież bez współpracy tłumacza z redaktorem nie byłoby książki. Dzięki tej współpracy miałam możliwość poznania takich indywidualności jak Maria Braunstein, Klementyna Suchanow czy Joanna Mueller. Świetnie mi się współpracowało z Aliną Doboszewską z Wydawnictwa Literackiego. Marta Szafrańska-Brandt oduczyła mnie raz na zawsze używania rusycyzmu „być w stanie” jako synonimu „potrafić”. A najbardziej lubię taką współpracę, która w pewnym momencie przekształca się w przyjaźń, jak z panem Adamem Pluszką.

Czy tłumaczenie z języka katalońskiego, który jest językiem rzadkim, na język polski wiąże się z jakimiś technicznymi trudnościami? Czy jest w ogóle dostępny słownik katalońsko-polski?

Nie, nie ma słownika katalońsko-polskiego, korzystam ze słowników katalońsko-hiszpańskich. Zresztą praca tłumacza to praca badawcza, kwerenda, wymagająca oczytania, konsultacji, znajomości różnych tematów. Bardzo pomaga Internet.

Co robi tłumacz, kiedy „zablokuje się” podczas pracy? Ma Pani jakieś swoje sprawdzone metody?

Robi przerwę, a później zagląda do umowy wydawniczej i sprawdza deadline oddania przekładu. Najważniejsze to nie tracić wiary we własne siły.

Czy jest jakiś przekład, do którego wraca Pani z sentymentem?

Tak, opowiadania Pere Caldersa. Na utworach tego pisarza uczyłam się katalońskiego, na nich też uczyłam się tłumaczyć. Opublikowano trochę tych przekładów w prasie literackiej w 1997 i 1999 roku, ale na możliwość opublikowania książki, „Kronik ukrytej prawdy”, w Biurze Literackim, w 2019 roku, czekałam ponad dwadzieścia lat.

O książce „Diamentowy plac”

Można do tej książki podejść jako do jednego z najważniejszych dzieł katalońskiej literatury XX wieku i przeczytać ją w skądinąd słusznym założeniu, że klasyków różnych narodów znać warto, ale chyba jednak lepiej spojrzeć na „Diamentowy plac” jak na po prostu znakomitą i świeżą powieść: to historia dziewczyny, która staje się kobietą, opowieść o życiu prostym, pełnym bólu, ale i radości czasem trochę też. Dokonany z oryginału przekład Anny Sawickiej wydobywa z prozy Mercè Rodoredy jej charakterystyczny ton: subtelny, rzeczowy, bez wielkich słów i wykrzykników, jakby to wszystko zostało opowiedziane półszeptem.

Tomasz Pindel

„Julieta zajrzała do mnie do cukierni i powiedziała, że przed licytacją bukietu odbędzie się licytacja kawiarek” – kiedy czytam pierwsze słowa książki Mercè Rodoredy po polsku, czuję dreszcz. Nareszcie! Kultowa katalońska powieść w końcu doczekała się tłumaczenia godnego oryginału. Sama tylko nie wiem, co w „Diamentowym placu” zachwyca mnie bardziej: genialny język, energia tej opowieści czy prawda kobiecego doświadczenia.

Aleksandra Lipczak

O autorce

Mercè Rodoreda (1908–1983), jedna z najwybitniejszych postaci literatury katalońskiej XX wieku. Po hiszpańskiej wojnie domowej przebywała na emigracji we Francji, a od 1954 w Szwajcarii. Do Katalonii powróciła w 1979. Rok później otrzymała nagrodę Premi d’Honor de les Lletres Catalanes jako wyraz uznania dla całego dorobku pisarskiego. Powieści Rodoredy były porównywane do twórczości Virginii Woolf, uwielbianej przez katalońską pisarkę. Głównymi bohaterkami jej powieści są kobiety, a styl narracji – poetycki, symboliczny i oryginalny – stał się inspiracja dla wielu późniejszych autorów.

Przeczytaj fragment powieści „Diamentowy plac”

Diamentowy plac

Issuu is a digital publishing platform that makes it simple to publish magazines, catalogs, newspapers, books, and more online. Easily share your publications and get them in front of Issuu's millions of monthly readers.

Książka jest już dostępna w sprzedaży.

Artykuł sponsorowany


komentarze [1]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
BarbaraDorosz  - awatar
BarbaraDorosz 16.03.2022 14:31
Redaktorka

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post