-
ArtykułyNatasza Socha: Żeby rodzina mogła się rozwijać, potrzebuje czarnej owcyAnna Sierant1
-
ArtykułyZnamy nominowanych do Nagrody Literackiej „Gdynia” 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyMój stosik wstydu – które książki czekają na przeczytanie przez was najdłużej?Anna Sierant22
-
ArtykułyPaulo Coelho: literacka alchemiaSonia Miniewicz3
Cytaty z tagiem "książę harry" [25]
[ + Dodaj cytat]Rozmawialiśmy o życiu w bańce brytyjskości i w bańce rodziny królewskiej. A więc o życiu w bańce ukrytej w kolejnej bańce - nie da się tego opisać komuś, kto sam tego nie doświadczył. Ludzie po prostu nie zdawali sobie sprawy, jak wygląda nasze życie, słyszeli słowo "królewski" i tracili wszelki rozsądek: "Aha, jesteś księciem - więc nie masz żadnych zmartwień". Zakładali...a raczej tak ich uczono...że to wszystko jakaś bajka. A my nie jesteśmy prawdziwymi ludźmi.
Pokrótce przedstawiłem terapeutce, jak w pierwszej połowie mojego życia przebiegał proces dehumanizacji naszej rodziny. Ale w przypadku Meg te ataki były przyprawione jeszcze większą dawką jadu i nienawiści - a do tego szczyptą rasizmu.
Gazeta wiedziała, że publikacja listu jest nielegalna, wiedziała to bardzo dobrze, ale mimo to pokusiła się o to. Dlaczego ? Bo wiedziała również, że Meg była bezbronna. Nie miała lojalnego wsparcia mojej rodziny, a w jaki sposób dziennikarze mieliby się tego dowiedzieć, jeśli nie od ludzi bliskich rodzinie ? Lub jej członków ? Gazety wiedziały, że jedynym rozwiązaniem dla Meg jest je pozwać, a ona nie mogła tego zrobić, bo dla rodziny pracował tylko jeden prawnik kontrolowany przez Pałac, Pałac zaś nigdy nie da zgody na to, by reprezentował Meg. List nie zawierał niczego, czego można by się wstydzić. Córka błagała ojca, by zachowywał się przyzwoicie. Meg wierzyła w każde napisane przez siebie słowo. I wiedziała, że korespondencja może zostać przechwycona, że ktoś z sąsiadów ojca albo paparazzi koczujący pod jego domem może ukraść pocztę. Wszystko było możliwe. Nigdy jej przez głowę jednak nie przeszło, że jej ojciec mógłby udostępnić list i że gazeta by go przyjęła, a potem by go opublikowała.
Nie po raz pierwszy powtarzał jak papuga narrację prasy. Trudna księżna i takie tam bzdury. Pogłoski, kłamstwa rozpowszechniane przez jego ekipę, brednie z brukowców - znowu mu o tym przypomniałem. I powiedziałem, że spodziewałbym się czegoś lepszego po starszym bracie. Zaszokowało mnie, że go to naprawdę wkurzyło. Przyszedł tu z innym oczekiwaniem ? Myślał, że zgodzę się z nim i przyznam, że moja żona jest potworem ? Kazałem mu się opanować, złapać oddech i zadać sobie pytanie, o to, czy Meg nie jest przypadkiem jego szwagierką. Czy ta pozycja nie byłaby toksyczna dla każdej nowej osoby ? I w najgorszym razie czy skoro jego szwagier trudno jest się dostosować do nowej pozycji, rodziny, kraju, kultury, nie może odpuścić jej trochę krytyki ? Nie mógłby stanąć u jej boku ? Pomóc jej ?
Nie interesowała go dyskusja. Przyszedł wyłożyć prawo. Chciał, abym przyznał, że Meg jest zła, i zgodził się coś z tym zrobić. Na przykład co ? Miałbym ją złajać ? Zwolnić ? Rozwieść się z nią ? Tego nie wiedziałem. Zresztą Willy też nie wiedział, bo nie myślał racjonalnie. Za każdym razem, gdy próbowałem go uspokoić, wykazać brak logiki w jego słowach, mówił coraz głośniej. I po chwili mówiliśmy jeden przez drugiego, krzyczeliśmy do siebie. Tego wieczoru moim bratem targały rozmaite gwałtowne emocje, ale jedna wychodziła na pierwszy plan. On zdawał się zraniony. Dotknięty tym, że go potulnie nie posłuchałem, że miałem czelność się z nim nie zgodzić, postawić się mu, wykazać, że wiedza pochodząca od jego zaufanych pomocników jest błędna. On miał gotowy scenariusz, a ja śmiałem za nim nie podążać. Wszedł w pełni w rolę Następcy i nie potrafił pojąć, dlaczego grzecznie nie wcieliłem się w Zastępcę. Siedziałem na kanapie, a on stał nade mną. Pamiętam, jak mu powiedziałem, że musi mnie wysłuchać. Nie słuchał. Wyzywał mnie. Obrzucał różnymi obelgami.
Nie dał mi dokończyć stwierdzeniem, że próbuje mi pomóc.
- Poważnie, pomóc mi ? Przepraszam, ale ty to tak nazywasz ? Pomocą ?
Z jakiegoś powodu to go naprawdę rozjuszyło. Podszedł bliżej, przeklinając. Szedł za mną, depcząc mi po piętach, wymyślał mi, wrzeszczał.
- Willy, nie mogę z tobą rozmawiać, gdy jesteś w takim stanie.
Odstawił szklankę, znowu mnie wyzywał i rzucił się na mnie. To się stało tak szybko. Błyskawicznie. Chwycił mnie za kołnierzyk, zerwał mi łańcuszek i rzucił mnie na podłogę. Upadłem na psie miski, które roztrzaskały się pod moimi plecami i mnie poraniły. Leżałem tak przez chwilę oszołomiony, następnie wstałem i kazałem mu się wynosić.
- No dalej ! Uderz mnie ! Lepiej się poczujesz !
- Co takiego ?
- Przecież zawsze się biliśmy. Poczujesz się lepiej, kiedy mnie walniesz.
- Nie. Tylko ty się wtedy lepiej poczujesz. Proszę...wyjdź.
Źli i oddaleni od siebie o tysiące kilometrów zachowywaliśmy się, jakbyśmy posługiwali się różnymi językami. I wtedy dotarło do mnie, że ziściły się moje największe obawy: po miesiącach terapii, po ciężkiej pracy nad tym, by stać się bardziej świadomym i niezależnym, stałem się dla brata kimś obcym. Nie potrafił już się do mnie odnosić - ani tolerować mnie.
Pozostali chłopcy wiedzieli oczywiście, że należę do rodziny królewskiej. Gdyby na pół sekundy zapomnieli, mój wszechobecny uzbrojony ochroniarz i policjanci w mundurach rozlokowani na całym terenie szkoły z ochotą by im o tym przypomnieli. Ale czy pan Hughes-Games musiał to tak rozgłaszać? Czy musiał użyć tego brzemiennego w znaczenie słowa – „rodzina”?
Czekający w pobliżu Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu. Meghan co rusz głaskała go po plecach i ściskała za łokieć. Jej nieodłączny uśmiech i ożywiony sposób pozdrawiania tłumów znakomicie oddawały ducha Hollywood. Obserwatorzy byli zgodni: para dobrała się jak w korcu maku.
Nie miałem nigdy problemu z monarchią,
z koncepcją jako taką. Moje kłopoty miały związek z prasą i chorą relacją, jaka powstała między nią a Pałacem”.
Małżeństwo jest fundamentem monarchii. Przy setki lat wielkie kontrowersje wokół królów i królowych dotyczyły przede wszystkim tego, kogo poślubi, a kogo nie
i czy doczekali się potomstwa. Bez ślubu nie było się pełnoprawnym członkiem rodziny królewskiej, a nawet pełnowartościową istotą ludzką".