-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński1
-
ArtykułyLiliana Więcek: „Każdy z nas potrzebuje w swoim życiu wsparcia drugiego człowieka”BarbaraDorosz1
-
ArtykułyOto najlepsze kryminały. Znamy finalistów Nagrody Wielkiego Kalibru 2024Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel34
Cytaty z tagiem "arystokracja" [31]
[ + Dodaj cytat]
- Nie lubisz jej?
- Nie tylko jej. Nie cierpię arystokracji.
- Wydaje się miła.
- O tak, jest. Ale chodzi mi o zasadę.
- Jak możesz nienawidzić kogoś dla samej zasady?
Sowin westchnął i zamknął oczy.
- To łatwiejsze niż myślisz.
Tym, co wyróżnia arystokratów, jest nie tyle brak uczuć, ile niechęć do ich wyrażania. Naturalnie nie postrzegają tego jako wady, a publiczne przejawy cudzych uczuć uważają za dziwactwo.
A za tym strachem i za tym szychem – co to za ludzie? Co za jedni? Stara arystokracja. Kadrowi oficerowie. Filozofowie. Uczeni. Malarze. Artyści. Wychowankowie Liceum w Carskim Siole17 Wychowanie i tradycja wpoiły im zbyt wiele dumy, aby mogli okazywać teraz przygnębienie lub strach: nie lamentują, nie skarżą się na zły los nawet przyjaciołom. Należy do dobrego tonu, aby przyjmować wszystko z uśmiechem, nawet gdy człowieka prowadzą na rozwałkę. Tak zgoła, jakby całe to polarne, zagubione wśród fal więzienie było jakimś niefortunnym epizodem podczas pikniku. Trzeba być dowcipnym. I drwić z tych, co więzienia pilnują.
Małżeństwo, u nas - tu położył nacisk - jest związkiem dwojga imion sobie równych lub dwojga fortun. Miłość jest prerogatywą plebsu.
Nawykłe do późnego wstawania arystokratki sypiały z głowami uniesionymi na specjalnych podpórkach, żeby służące mogły je umalować i uczesać we śnie - skracało to bowiem wydatnie czas od obudzenia się do pierwszego porannego dymka.
D'Anthes nosił pierścień z miniaturowym portretem Henryka V, syna pogrobowca diuka de Berry; legitymiści francuscy upatrywali w nim następcę tronu zajmowanego przez uzurpatora Ludwika Filipa. Pewnego wieczoru u książąt Wiaziemskich Puszkin powiedział ze śmiechem, że d'Anthes nosi na palcu porter małpy. A kawalgard, unosząc rękę, żeby wszyscy dobrze pierścień widzieli, spytał: "Spójrzcie na te rysy, czyż nie przypominają rysów pana Puszkina?".
(...) Londyn jest stolicą sklepów i spekulacji, tam robi się rząd. Arystokracja spotyka się tam jedynie na sześćdziesiąt dni, wymienia hasła, rzuca okiem do kuchni rządowej, odbywa przegląd córek na wydaniu i pojazdów na sprzedaż, mówi sobie dzień dobry i zabiera się rychło z powrotem: jest tak mało zabawna, iż nie znosi sama siebie dłużej niż przez tych kilka dni zwanych sezonem.
Rozmawialiśmy o życiu w bańce brytyjskości i w bańce rodziny królewskiej. A więc o życiu w bańce ukrytej w kolejnej bańce - nie da się tego opisać komuś, kto sam tego nie doświadczył. Ludzie po prostu nie zdawali sobie sprawy, jak wygląda nasze życie, słyszeli słowo "królewski" i tracili wszelki rozsądek: "Aha, jesteś księciem - więc nie masz żadnych zmartwień". Zakładali...a raczej tak ich uczono...że to wszystko jakaś bajka. A my nie jesteśmy prawdziwymi ludźmi.
Jedynym celem tego rodzaju szkoły było doskonalenie naszych umiejętności konwersacyjnych i umożliwienie młodym damom ćwiczenia ról społecznych, które miały kiedyś pełnić jako żony odpowiednich mężczyzn. (...) - Anno, pięć minut na temat mostów Isambarda Kingdoma Brunela! - mówiła. A ja musiałam wstać i przez pięć minut mówić z głowy, nie wiedząc wcześniej, ,jaki zostanie mi zadany temat.
Większość informacji dotyczących książęcego domu jest mętna lub zabarwiona anegdotami. Jeden z dawnych książęcych służących i kamerdynerów zaczyna się pocić, gdy pytam go o jego doświadczenia w domu książęcym. „Nie wolno mi, nie wolno mi” - mamroce przestraszony. W trakcie moich późniejszych odwiedzin jego żona opowiada mi o katuszach, jakie przeżywał jej mąż w trakcie hiszpańskiego ceremoniału dworskiego, o tym, że w czasie spotkań z Ich Wysokościami członkami rodziny musiał się on wyginać w ukłonach i że od tych ukłonów miewał bóle głowy; że za popełniony czasem błąd w etykiecie był policzkowany; że lokajów właściwie nie uważano za ludzi, raczej za wierne zwierzęta domowe, przed którymi nie trzeba się żenować: przed nimi się rozbierano, albo też - jeśli akurat nie było polowania - wysyłano ich wieczorem jako postillon d’amour do sypiającej osobno małżonki księcia pana z pytaniem, czy jest skłonna go przyjąć.