cytaty z książki "Na dwoje babka wróżyła"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Kościół zakazywał bardzo wielu rzeczy i łatwo się było w tym pogubić. Podobnie jak w kwestii grzechu, w którym zawierało się niemal wszystko to, co wiązało się z przyjemnością. Z kolei największą cnotą i wartością samą w sobie pozostawało cierpienie.
Ludzie szeptali, że chodzi o "uważanie" i przynależność społeczną wynikającą z urodzenia. Jemiołki Górne od zarania dziejów były wsią szlachecką, natomiast Dolne - chłopską.
Od dziecka marzyła o tym, by być zwyczajną dziewczyną, taką jak inne. Tymczasem ona była inna.
Zdolności, którymi została obdarzona przez złośliwy los, od zawsze budziły powszechną niechęć i rezerwę. Nikt nie lubił, gdy ktoś obcy wiedział o nim więcej niż on sam.
Ludzie z czasem zaczęli jej unikać prawie jak ognia. Schodzili jej z drogi, a niektórzy na jej widok żegnali się znakiem krzyża, jakby to ona była powodem złego, które im się przydarzało.
Dla zatroskanych rodziców samotne życie dorosłej córki stanowiło porażkę i powód do wstydu. Podobnie jak życie na kocią łapę.
Zapomniał, że na wsi jest inaczej niż w mieście, i od tego odwykł. Tam wszystko miało się na wyciągnięcie ręki, tu trzeba było się postarać.
Spór o to, gdzie przebiega granica między wsiami, trwał od tak dawna, że nikt nie pamiętał, kiedy się rozpoczął.
Jeszcze by tego brakowało, żeby chłop przy niedzieli zamiast do kościoła na pole wyjeżdżał. Toby dopiero ludzie gadali. A ksiądz to już na pewno rozgrzeszenia by mu nie dał.
Jak kiedyś Jasiuków córka ścieżkę przed chałupą omiotła, to ją z imienia i nazwiska na kazaniu wymienił. Wstydu się tylko najadła, a jeszcze bardziej jej rodzice.
- Czemu rodzice? - zdziwił się Łoński.
- Bo nie darmo się mówi, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Widać nie dali jej dobrego przykładu.
Łoński, który przez całe życie modlił się o syna, miał same córki. Jedna co prawda nie była już panienką i urodziła mu pierwszego wnuka, ale za to męża wzięła sobie zdechlaka, co nawet wideł nie umiał w ręku utrzymać. Tylko książki by czytał, a do czego to komu potrzebne?
Patrzył na każdego z góry i nosił i nosił się po miejsku, zbyt elegancko na robotę w obejściu czy nawet chodzenie po wsi, gdzie można było wdepnąć w wiadomo co, gdy ktoś wcześniej gnał z pola krowy.
Westchnął, zerkając niecierpliwie na zegarek.
Tego też nikt nie robił w Jemiołkach. Prędzej patrzyło się na słońce.
Wszystko musiało być zrobione na czas, bo przyroda nie dawała nikomu forów ani ulg. Zasiane, a potem kiedy trzeba zebrane, zanim przyszły deszcze i nastały chłody. A jeżeli ktoś nie zdążył, zimą czekał na głód.
Odkąd pamiętała, ludzie ze wsi mówili o starowince nie inaczej jak babcia Pogoda, właśnie dlatego, że zawsze wychwalała aurę. Obojętnie, czy było ładnie, czy siąpił deszcz.
Chociaż urodziła Gaję, nigdy jej nie kochała i nawet nie próbowała udawać, że jest inaczej.
Każdy człowiek nosi w sobie jakąś opowieść. Jedną albo więcej, zależnie od tego, ile przeżył. Niektóre są długie, inne krótkie, wesołe lub smutne, ciekawe, ale też nudne i niegodne uwagi.
Jak daleko sięgnąć pamięcią, każda wieś, zwłaszcza nieduża, miała przynajmniej jednego wioskowego głupka. Kogoś kto był brzydszy, mniej rozgarnięty, bardziej gamoniowaty, kulawy lub garbaty i z tego powodu gorszy od innych. Istniał głównie po to, by pozostali mogli poczuć się lepsi.
Przy prawdziwym wioskowym głupku ich wady - bo któż ich nie miał - stawały się mniej widoczne, a niekiedy prawie bez znaczenia.
Głupek pełnił też niekiedy funkcję rozrywkową. Stanowił doskonały zamiennik mniej dostępnych na prowincji atrakcji - kina, teatru i kabaretu. Też można było się z niego pośmiać, w dodatku bezkarnie, dzięki ogólnemu przyzwoleniu.
Jedni powiadają, że należy słuchać serca, drudzy - że rozumu. A mnie się zawsze zdawało, że najlepiej radzić się jednego i drugiego. Tylko sęk w tym, że kiedy mówią oba naraz, człowiek już sam nie wie, o co chodzi. Bo ani jednego, ani drugiego nie jest w stanie zrozumieć.
Kiedy szlachcic żeni się z chłopką, Matka Boska płacze - tak niegdyś mówiono wszędzie tam, gdzie liczyło się pochodzenie. A w Jemiołkach liczyło się szczególnie, bo gdy zdarzały się podobne przypadki, smuciły się nie jedna, ale dwie Maryje.
Nie da się podźwignąć czegoś, co nie upadło, bo leżało odłogiem niemal od początku.
Poczucie szczęścia i prostą radość życia postrzegano jako grzech próżności i pychy, a od bogactwa szlachetniejsza była bieda.
Nawet porządne ziarno czasem nie wyrasta, co nie znaczy oczywiście, że do niczego się nie nadaje. Można na przykład z niego upiec chleb albo nakarmić nim zwierzęta. Wtedy to będzie miało sens.
Pan Hieronim w przeciwieństwie do swojej gadatliwej żony był typem milczka, ale kiedy już się odezwał, jedno zdanie zawierało więcej treści niż godzinne kazanie księdza Piekiełki.
Każdy bez przerwy wygląda ciotki Walerki z Ameryki, jakby wszystkie ciotki i kuzynki, które wyemigrowały za ocean, zlały się w jedną. Czasem mi się wydaje, że ona tak naprawdę nie istnieje. Jest jak yeti, każdy o niej słyszał, lecz nikt nigdy nie widział.
Nie wiem, co robili moi przodkowie, i nie zamierzam się za nich tłumaczyć czy tam bardziej przepraszać, skoro sam nic złego nie zrobiłem. Ale nie mam wątpliwości, że krew szlachecka i chłopska wieki temu została zmieszana i tak naprawdę nikt do końca nie wie, jaka w nim płynie. Dlatego podział na wieś szlachecką i chłopską oraz kłótnie o to, gdzie przebiega granica, są kompletnie bez sensu.
Bo jak ktoś chce skoczyć naprawdę wysoko, musi mieć się od czego odbić.