cytaty z książki "Cywilizacja komunizmu"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Miłość jest jedynym spośród pierwiastkowych elementów bytu wobec, którego komunizmu jest bezradny.
Jest to zadziwiająca specyfika demokracji, że można w niej żyć przeciw niej, odrzucając wszystko co jej, a mimo to prosperować, korzystając z jej przywilejów, nie czuć się zagrożonym ani jako osoba, ani jako obywatel. W przedziwny sposób demokracje gwarantują całą potęgę i skuteczność nienawidzenia tym, którzy ich nienawidzą i pragną zniszczyć. Są to stany i uczucia nieznane sprzeciwiającemu się komunizmowi w komunizmie.
Kapitalizmu nikt nie wymyślił, zrodziło go życie, zwane przez niektórych historią człowieka na ziemi. Natomiast socjalizm został wymyślony przy biurku. Nic dziwnego, że popada w nieustające konflikty z życiem”.
Nikt, kto skłonny jest walczyć o godność własną i chce pozostać w zgodzie z własnym sumieniem, nie zgodzi się na to, żeby nazywać dzień nocą, ciemnotę kulturą, zbrodnię przyzwoitością, brak towarów obfitością towarów, niewolę wolnością – na mocy dekretu komunistycznych władców.
Komunizm jest zjawiskiem wobec, którego obiektywizm jako metoda wyjaśniająca jest śmieszny w swej nieporadności".
Komunizm rozstrzygnął raz na zawsze ten dylemat.
W komunizmie człowiek nic policji nie obchodzi, po prostu dla niej nie istnieje. Jej jedynym zadaniem jest ochrona porządku, czyli systemu władzy. W ten sposób instytucja przeznaczona do pilnowania ludzi przed złem przeobraziła się w instytucję pilnującą zła przed ludźmi. Obrońca zmienił się w nadzorcę.
żaden system władzy w historii człowieka nie odniósł zwycięstwa nad myślą człowieka, która zawsze zwracać się będzie przeciw pseudoprawdom, bezbronnym wobec rozumu i dlatego chronionym przez policję.
Zresztą Można na to spojrzeć jeszcze inaczej i pewien czeski reżyser filmowy rzekł raz: „W gruncie rzeczy mamy najbardziej ludzką pocztę świata: ostatecznie każdy, nawet najbardziej samotny człowiek może być pewny, że w końcu ktoś czyta jego listy”.
Głośna była niegdyś w Budapeszcie sprawa wysokich urzędników węgierskiego lotnictwa cywilnego: oblewali nagie dziewczęta roztopioną czekoladą i współzawodniczyli w zlizywaniu z nich słodkiego płynu. Może cieszyliby się tą niewinną rozrywką do dziś, gdyby nie zostali zadenuncjowani przez kogoś, komu zrobiło się żal marnowania takich ilości czekolady: drgnęło w nim sumienie poddanego systemu, w którym żywność trudniej jest dostarczyć na rynek niż piękne dziewczęta.
Powszechny kryzys zaufania do wszystkiego, do produktu w sklepie, który, jeśli jest chlebem, zawiera więcej sztucznych przymieszek niż mąki, do słowa w gazecie, które mówi mu, że żyje w najszczęśliwszym ze wszystkich społeczeństw, sprawia, że człowiek musi polegać wyłącznie na własnych siłach, zaś poczucie przynależności do jakiegokolwiek funkcjonującego mechanizmu społecznego ulatnia się bez reszty.
To, że są rzeczy, jakich nie należy głośno mówić, stanowi o niewoli myśli w większym stopniu niż to, że są rzeczy, których głośno mówić nie wolno.
Społeczeństwa komunistyczne spowite są szczelnie we wszechprzenikający nastrój abnegacji.
Komunistyczne mass-media czynią gorączkowy wysiłek by rozproszyć go tandetnie spreparowanym pseudoentuzjazmem, czy pseudodynamiką, lecz jego beznadziejność i daremność rzuca się w oczy nawet najtępszemu lub najbardziej życzliwemu obserwatorowi. W języku polskim atmosfera ta zrodziła neologizm na określenie postawy życiowej – brzmi on:
„tumiwisizm”, i precyzuje przy pomocy obscenicznej metafory bezwładnego zwisania jedyny właściwy stosunek do wszechogarniającej rzeczywistości.
[...] Nowością w jego praktykach jest natomiast notoryczna skłonność do okradania swych obywateli, i to nawet najuboższych, z sum minimalnych, groszowych, których powstydziłby się co przyzwoitszy złodziej kieszonkowy.
Ojcowie Zakonu, którzy wymyślili socjalizm i komunizm w imię najświetniejszych pryncypiów etycznych, zdumieliby się bardzo, a może nawet głęboko zasmucili, gdyby stwierdzili, że najpotężniejszą dźwignią stosunków międzyludzkich w społeczeństwie przez nich wykoncypowanym jest prastara, prymitywna, niemal jaskiniowa zasada „ja tobie – ty mnie”.
Kogo należy kochać, o tym decyduje partia, tak samo jak o tym, kogo należy nienawidzić. Rzecz charakterystyczna, ale gdy chodzi o nienawiść, jej symbolami są zawsze ludzie, a nie idee.
Urząd jest to owo miejsce w państwie komunistycznym, w którym petent jest absolutnie pewien, że nie otrzyma tego, po co przyszedł i co mu się słusznie, albo zgodnie z prawem, należy.
Nie ma takiego stanu, jak niewinność – głosi podstawowa zasada filozofii komunistycznej policji – każdy człowiek jest czegoś winien i my o tym wiemy.
Kraje satelickie, a nawet komuniści w nich, patrzą z pogardą na Rosję i mnóstwo jej praktyk i czują się częścią Europy.
Dopiero sposób posługiwania się nauką, literaturą i sztuką dla swoich własnych celów jest nazywany przez komunistów kulturą. Stąd obiektywny zespół sądów, norm, kryteriów i ocen, składający się na życie kulturalne w demokracjach, nie istnieje w komunizmie i zastąpiony jest przez coś, co zwie się polityką kulturalną. Polityka kulturalna jest niezwykłą symbiozą dogmatyzmu i kaprysu. Wydaje się to niemożliwością lub paradoksem, lecz stanowi rzeczywistość w komunizmie. Dwa warunki muszą być spełnione dla jej funkcjonowania: kaprys, czyli najczęściej kapryśne przeinaczenie bądź diametralna akceptacja czegoś, co jeszcze wczoraj uchodziło za śmiertelny grzech, musi być posunięty do granic surrealizmu.
Drugi warunek, czyli dogmatyzm, stanowi naturalną przeciwwagę kaprysu, czyli że bądź afirmacja, bądź negacja w imię idiotyzmu muszą być jednako niewzruszone.
Fakt, że istnieje rzeczywistość, w której robotnik za całomiesięczną pensję może kupić tylko jedną parę butów, w której Trocki może być ogłoszony agentem Hitlera i w której to samo pokolenie naucza się, że ten sam pisarz jest zwyrodnialcem i moralistą, wydaje się nie do wiary. Ale – jak dodaje wyżej wzmiankowany pisarz – komuniści stworzyli świat fantastyczny, w który nie można uwierzyć – i w tym ich siła.
Czytelnikom i widzom było wszystko jedno, jak pokazany czy scharakteryzowany będzie partyzant, mieli oni o tym swoje własne zdanie, ale fakt, że istniał na kartkach książki czy na ekranie, stanowił jakieś wyzwanie rzucone nakazowi z góry. Oczywiście, nic nie ukazuje się w kraju komunistycznym bez zezwolenia z góry, władza zaś, udzielając zezwolenia, dostrzega w tym jakieś swoje korzyści. W ostatecznym rozrachunku publiczność otrzymuje swe satysfakcje, oglądając swego partyzanta, władza cieszy się, że w subtelniejszy sposób niż dotąd spotwarzyła tego samego partyzanta, a pisarz czy reżyser chodzi w glorii chwilowego nonkonformisty, albowiem wydaje mu się, że przechytrzył władzę i zmusił ją do koncesji, o czym wdzięczna publiczność wie i nigdy mu tego nie zapomni. I wszyscy zgodnie zapominają, że o partyzancie, o jego bohaterskiej walce i o tym, jak było naprawdę, zostało powiedziane jeszcze jedno, wielkie kłamstwo.
W rok po tym, jak polska telewizja zakupiła stare i tanie amerykańskie filmy seryjne dla programów rozrywkowych, 90 proc. chłopców pytanych w ankietach, kto jest ideałem ich marzeń, odpowiadało:
Zorro. A na pytanie: jaką z postaci literackich lub filmowych poznanych przez ciebie w ostatnich latach chciałbyś spotkać w życiu? – miliony polskich telewidzów odpowiedziały zgodnym chórem: doktor Kildare. Biadając nad tym zjawiskiem i piorunując na jego ewentualne skutki, urzędowy organ polskiej partii komunistycznej napisał: „Dlaczego tamta prawda zyskuje u nas tysiące wielbicieli i sympatyków?”.
Odpowiedź na to pytanie jest niezwykle prosta, lecz w Polsce nie można jej wydrukować ani wypowiedzieć publicznie po polsku. Może zresztą nie ma potrzeby.
Czy jednak nadejdzie pokolenie, które odmówi akceptacji komunizmu bez próby walki o inny jego kształt – to pozostaje do zobaczenia.
Warto przytoczyć tu słowa pewnej polskiej pisarki na temat rządzącej komunistycznym państwem elity: „Są tacy, co wczoraj wierzyli, a dzisiaj przestali już wierzyć, ale mimo to nie zrezygnowali z przynależności do elity, nie podali się dobrowolnie do dymisji, wprost przeciwnie – nadal głoszą kłamstwo. Oficjalnie głoszą je z wielkim przekonaniem, a prywatnie kpią, szydzą ze wszystkich świętości. Wyrafinowany cynizm tych ludzi uważa się za przejaw dobrego tonu”.
w 15 lat po rewelacjach Chruszczowa, po powstaniach w Polsce i na Węgrzech i po bohaterskim przełomie w Czechosłowacji, najtroskliwszą uwagą i szacunkiem otacza się po obu stronach Żelaznej Kurtyny ludzi, którzy najgorliwiej lizali buty Stalina i pomagali mu w ustanawianiu moralnych, politycznych i intelektualnych porządków. A potem wycofali się z tego w sposób przepisowy, czyli głosząc swą dziecięcą naiwność. Czyli tych, co posiedli cnotę transfiguracji, a więc cudownego przeistoczenia własnych win i błędów we własną, niepokalaną chwałę.
Gdy głowa państwa komunistycznego przemawia, jego poddani wiedzą doskonale, jak bardzo kłamie.
Wiedzą również, że kłamstwo posunięte tak daleko, mimo pozorów idiotyzmu, ma swoją konkretną funkcję polityczną. Wiedzą też, że prasa, radio i telewizja umocnią jeszcze nazajutrz kłamstwo w kłamstwie i nonsens w nonsensie. Wiedzą zresztą, że w pewien czas później nastąpi gruntowne dementi ogłaszanych niezłomnie niezachwianych twierdzeń, niektóre zaś z nich zostaną surowo potępione i napiętnowane jako kłamstwa i nonsensy. Na odwołanie i potępienie trzeba tylko umieć czekać. Jak długo? Czasem nawet wiele lat, lecz po jakimś czasie można być zupełnie pewnym, że ono nastąpi.
Nikt nigdzie na świecie nie ma złudzeń co do starości. Wszyscy wiedzą, że starość to ból nieuleczalny i zapomnienie, i smutek. W demokracjach humanizm współczesny nieustająco drze serca wyobrażeniami nieszczęsnej, pustej starości w literaturze i na ekranie.
Ponieważ w socjalizmie nie ma miejsca na ból, smutek i nieszczęście, przeto zgodnie z oficjalnym nakazem starość musi tam być szczęśliwa. Nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością, albowiem starość tam jest jeszcze bardziej ponura, niż gdziekolwiek indziej.
Przeciętna emerytura miesięczna wystarcza tam na kilka dni nędznego życia – co robić z resztą miesiąca, tego nie wie nikt, z państwem i partią włącznie. Toteż twarz starca w telewizji czy głos staruszki w radio, zapewniających o swym słonecznym życiu i szczęściu, jakie im daje socjalizm, budzi już tylko zażenowanie.
Wierzę głęboko i pokornie, że to borykanie się, aby przekazać drugiemu człowiekowi coś, o czym wie się tak dobrze, że aż nie sposób tego wyrazić, stanowi potężną siłę pchającą ludzkość do przodu. Siłę, dzięki której ludzkość potrafi czasem odróżnić dobro od zła.
Czasami mam wrażenie, że nasz rząd istnieje tylko po to, aby nam utrudniać życie.
Po dziś dzień życie nauczyciela w komunistycznej szkole jest piekłem, nawet jeśli jest on konformistą, oportunistą i nie zamierza walczyć ani o prawdę, ani o słuszność. Jest źle opłacany, pracuje w chronicznie przeludnionych klasach, przy ciągłych poniżeniach ze strony uczniów. Nawet najmniej zdolny tępak może go zmusić do uległości, deklarując chłodno:
„Radzę panu profesorowi nie męczyć mnie za bardzo.
Pan nie wie, kim jest mój tatuś i co on może…”.