cytaty z książki "W cieniu rozkwitających dziewcząt"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Wschody słońca są rekwizytem długich podróży koleją, jak jajka na twardo, ilustrowane dzienniki, talje kart, rzeki na których łodzie męczą się nie posuwając się naprzód.
Różne okresy naszego życia zazębiają się tak o siebie. Dla osoby którą kochamy, a która będzie nam kiedyś tak obojętna, odsuwamy wzgardliwie tę którą pokochamy jutro, którą moglibyśmy może, gdybyśmy się zgodzili ujrzeć ją, pokochać wcześniej, i która byłaby w ten sposób skróciła nasze obecne cierpienia, coprawda poto, aby je zastąpić innemi.
Bergotte jest tem, co nazywam wirtuozem na flecie; trzeba zresztą przyznać, że gra przyjemnie, mimo iż z dużą dawką manjery, afektacji. Ale ostatecznie, to jest tylko tyle, i to jest nie dużo. W jego dziełach pozbawionych możnaby nazwać kośćcem. Żadnej akcji — albo bardzo mało — ale zwłaszcza żadnego ciężaru gatunkowego. Jego książki grzeszą u podstaw, lub raczej nie mają żadnej podstawy. W epoce takiej jak nasza, gdy rosnąca złożoność życia ledwie zostawia czas na czytanie, gdy mapa Europy doznała głębokich przeobrażeń i jest w przededniu głębszych może jeszcze, gdy tyle nowych i groźnych zagadnień nastręcza się ze wszystkich stron, przyzna pan, że mamy prawo żądać od pisarza, aby był czemś więcej niż pięknoduchem, dającym nam zapomnieć, w czczych i bizantyńskich dyskusjach nad walorami czystej formy, że nas może z dnia na dzień zalać podwójna fala Barbarzyńców, z zewnątrz i od wewnątrz. Wiem, że to znaczy bluźnić przeciw Przenajświętszej Doktrynie tego, co ci panowie nazywają Sztuką dla Sztuki; ale w naszej epoce są zadania pilniejsze niż harmonijne składanie słów. Pan Bergotte robi to dość zgrabnie, nie przeczę; ale w sumie, jest to bardzo mdłe, bardzo wątłe, bardzo niemęskie.
Tak samo jak księża, posiadając największe doświadczenie serca, mogą najlepiej przebaczyć grzechy jakich nie popełniają, tak samo geniusz, mając największe doświadczenie inteligencji, może najlepiej zrozumieć myśli choćby najsprzeczniejsze z temi, które tworzą treść jego własnych dzieł.
Nie może być spokoju w miłości, gdyż to cośmy uzyskali jest zawsze tylko nowym punktem wyjścia dla większych pragnień.
Ale niektóre ulubione role tyle razy graliśmy w świecie i tak oklepaliśmy je w samych sobie, że łatwiej powołujemy się na ich fikcyjne świadectwo, niż na świadectwo zupełnie prawie zapomnianej rzeczywistości.
A jednak to, aby ktoś był zwolniony od wyrobienia tego talentu samemu, wewnątrz siebie, aby go otrzymał od kogoś drugiego, jest równie niemożliwe, co osiągnąć dobre zdrowie (mimo uchybień prawidłom hygieny i mimo najgorszych ekscesów) jedynie przez częste obiady w towarzystwie lekarza.
Zgryzota sprawiona przez osobę którą kochamy może być gorzka, nawet kiedy się wciska między myśli, zajęcia, radości, które nie mają za przedmiot owej istoty i od których uwaga nasza odwraca się jedynie od czasu do czasu, aby do niej powrócić. Ale gdy taka zgryzota rodzi się — jak tutaj — w chwili gdy szczęście widywania tej osoby wypełnia nas całkowicie, nagły wstrząs powstający wówczas w naszej duszy, dotąd słonecznej, pewnej i spokojnej, wznieca w nas wściekłą burzę, przeciw której nie wiemy czy będziemy zdolni walczyć do końca.
Kiedy kochamy, miłość jest za wielka, aby się mogła w nas pomieścić cała; promieniuje ku kochanej osobie, spotyka w niej powierzchnię, która zatrzymuje tę miłość i wysyła ją z powrotem; i to odbicie własnej naszej czułości, nazywamy uczuciem drugiej osoby; ono to czaruje nas więcej niż kiedy szło ku niej, bo nie poznajemy, że jest z nas samych.
Otóż, wspomnienia miłosne nie stanowią wyjątku w ogólnych prawach pamięci, rządzonych znowuż powszechnemi prawami przyzwyczajenia. Ponieważ nawyk osłabia wszystko, najlepiej przypomina nam jakąś istotę to cośmy zapomnieli (dlatego że to coś było nieznaczące i żeśmy mu w ten sposób zostawili całą jego siłę). I dlatego najlepsza część naszej pamięci jest poza nami, w dżdżystym podmuchu wiatru, w zaduchu pokoju lub w zapachu pierwszego ognia na kominku, wszędzie gdzie odnajdujemy z samych siebie to, czem nasz intelekt, nie mogąc tego spożytkować, wzgardził; ostatnią rezerwę przeszłości, najlepszą, tę która, kiedy wszystkie nasze łzy zdają się wyschłe, umie nam je jeszcze wycisnąć. Poza nami? W nas, aby lepiej rzec, ale ukryta własnym naszym spojrzeniom, w mniej lub więcej długiem zapomnieniu. Jedynie dzięki owemu zapomnieniu możemy od czasu do czasu odnaleźć istotę którąśmy byli, spojrzeć na rzeczy tak jak patrzała owa istota, na nowo cierpieć, bo nie jesteśmy już sobą ale nią, i bo ona kochała to, co nam jest teraz obojętne. W pełnem świetle zwyczajnej pamięci, obrazy przeszłości bledną pomału, zacierają się, nie zostaje z nich już nic, nie odnajdziemy ich już. Lub raczej nie odnaleźlibyśmy ich, gdyby jakieś słowa (jak „dyrektor ministerstwa poczty”) nie były starannie przechowane w zapomnieniu, tak jak się składa w Bibliotece Narodowej egzemplarz książki, bez tego narażonej na całkowitą zagładę.
Z wyjątkiem pewnych prostaków z ludu i z towarzystwa, dla których różnice gatunków są martwą literą, zbliża ludzi nie jedność przekonań, lecz powinowactwo ducha.
Ponieważ zresztą warunkiem wszelkiej nowości jest uprzednie wyeliminowanie szablonu, do któregośmy przywykli i który nam się wydaje samą rzeczywistością, wszelka nowa rozmowa, jak wszelkie oryginalne malarstwo lub muzyka, wyda się zawsze wysilona i męcząca. Zasadza się ona na obrazach, do których nie jesteśmy przyzwyczajeni; wydaje się nam, że ktoś mówi samemi przenośniami, co nuży i daje wrażenie sztuczności. (W gruncie, dawne formy były również niegdyś obrazami trudnemi do uchwycenia, gdy słuchacz nie znał jeszcze świata, jaki malowały. Ale oddawna wyobrażamy sobie, że to był świat rzeczywisty, polegamy na nim).
Jak w patologji pewne stany, napozór jednakie, rodzą się jedne z nadmiaru, drugie z niedoboru ciśnienia, wydzielania etc., tak samo może istnieć jakaś przywara z przewrażliwienia lub inna z braku wrażliwości. Może jedynie egzystencjom istotnie skażonym problem moralny może się narzucać z całą siłą obsesji. I temu problemowi artysta daje rozwiązanie nie na płaszczyźnie swego osobistego życia, ale na płaszczyźnie tego, co dlań jest jego życiem istotnem; — rozwiązanie Kościoła, ludzie dobrzy, zaczynali często od poznania grzechów wszystkich ludzi i zaczerpnęli stąd swoją własną świętość, tak znów często wielcy artyści, będąc źli, korzystają ze swoich występków, aby osiągnąć zrozumienie powszechnej reguły moralnej. Występki (lub bodaj tylko słabostki i śmiesznostki) środowiska w jakiem żyli, niebaczne słowa, płoche i gorszące życie ich córki, zdrady ich żony lub własne ich błędy, oto rzeczy, które pisarze najczęściej piętnowali w swoich djatrybach, nie zmieniając przez to trybu własnego małżeństwa, lub złego tonu panującego w ich domu.
Jeżeli nie jesteśmy zupełnie szczerzy, powiadając sobie iż nie zechcemy nigdy oglądać tej którą kochamy, nie bylibyśmy też całkiem szczerzy mówiąc iż chcemy ją ujrzeć. Niewątpliwie, możemy znieść rozłąkę jedynie z tą nadzieją iż będzie krótka, myśląc o dniu gdy odnajdziemy ukochaną; ale z drugiej strony czujemy, o ile te codzienne marzenia o bliskiem i wciąż odkładanem spotkaniu mniej są bolesne niż byłoby samo widzenie, zdolne znów pociągnąć za sobą zazdrość; tak iż wiadomość że się znów ujrzy przedmiot ukochania przyniosłaby wzruszenie niezbyt miłe. Odsuwamy teraz z dnia na dzień już nie koniec nieznośnej męki spowodowanej rozłąką, ale niebezpieczny powrót wzruszeń bez wyjścia. O ileż od takiego spotkania wolimy łagodne wspominki, uzupełniane dowoli marzeniem, w którem ta co w rzeczywistości nie kocha nas, oświadcza się nam przeciwnie z miłością, gdy jesteśmy sami! Owo wspomnienie, które, wkładając w nie stopniowo wszystko czego się pragnie, można uczynić tak słodkiem, o ileż milsze jest od odsuwanej wciąż rozmowy z istotą, której nie dyktowalibyśmy już dowoli upragnionych słów, zmuszeni przeciwnie znosić jej niechęci, kaprysy i burze. Wiemy wszyscy, kiedy już nie kochamy, że niepamięć, nawet mgliste wspomnienie, nie sprawiają tylu cierpień, co nieszczęśliwa miłość.
Zwykle pragniemy przyjemności, a brak nam materjalnych środków do osiągnięcia jej. „Smutno jest, powiada Labruyère, kochać bez wielkiego majątku”. Pozostaje jedynie starać się unicestwić pomału żądzę tej radości.
odradza się w nas za każdym razem, kiedy na nowo uświadamiamy sobie piękno i szczęście. Zapominamy zawsze, że one są indywidualne, i podstawiając pod nie w myśli konwencjonalny typ przeciętnej z rozmaitych twarzy, które się nam podobały, z przyjemności któreśmy poznali, osiągamy jedynie abstrakcyjne obrazy, mdłe i nudne, gdyż brak im właśnie owego charakteru rzeczy nowej, różnej od tego cośmy znali, charakteru właściwego piękności i szczęściu. I wydajemy o życiu sąd pesymistyczny, w naszem przekonaniu trafny, sądząc żeśmy uwzględnili w niem szczęście i piękno, podczas gdyśmy je opuścili i zastąpili syntezami, gdzie nie było z nich ani atomu. Tak ziewa zawczasu z nudów literat, gdy mu mówić o nowej „pięknej książce”, bo sobie wyobraża rodzaj mieszanki ze wszystkich pięknych książek jakie czytał; podczas gdy piękna książka jest osobliwa, nieprzewidziana, i nie jest jakąś sumą poprzednich arcydzieł, ale czemś, do czego odkrycia nie wystarcza sobie przyswoić doskonale tę sumę, bo owo coś znajduje się właśnie poza nią. Z chwilą gdy poznał nowe dzieło, literat ów, przed chwilą znudzony, interesuje się światem jaki ono maluje.
W społeczeństwie, częstość zalet wspólnych wszystkim nie bardziej jest zadziwiająca, niż rozmaitość wad właściwych każdemu. Bezwątpienia, nie zdrowy rozum jest — jak mówi Descartes — rzeczą najbardziej rozpowszechnioną, ale dobroć. W najodleglejszych, najbardziej zapadłych kątach dziwimy się widząc jak ona kwitnie sama z siebie, niby w ustronnej dolinie mak podobny do wszystkich innych maków w świecie, on, który ich nigdy nie widział i znał jedynie wiatr, potrząsający czasem jego samotną czerwoną czapeczką. Nawet jeżeli ta dobroć, sparaliżowana interesem, nie ujawnia się, istnieje ona mimo to, i za każdym razem kiedy jej nie przeszkodzi samolubna pobudka — naprzykład przy lekturze powieści lub dziennika — rozkwita ona, zwraca się (nawet w sercu tego, który, będąc w życiu mordercą, pozostaje tkliwym czytelnikiem) ku słabemu, ku sprawiedliwemu a prześladowanemu. Ale rozmaitość wad jest niemniej cudowna niż podobieństwo cnót. Każdy ma tak dalece swoje, że, aby go móc nadal kochać, musimy przejść nad niemi do porządku i pomijać je przez wzgląd na resztę. Najdoskonalsza osoba ma jakąś wadę, która nas razi lub doprowadza do wściekłości.
Każdy z naszych przyjaciół ma tyle wad, że aby go nadal kochać, musimy mu zapomnieć te wady, myśląc o jego talencie, dobroci, serdeczności, lub raczej — z całym nakładem dobrej woli — nie brać tych wad w rachubę. Nieszczęściem, nasz życzliwy upór w tem aby nie widzieć jakiejś wady przyjaciela, nie dorównywa uporowi, jaki rozwija on sam, aby pielęgnować tę wadę wskutek swojej ślepoty, lub ślepoty jaką przypisuje innym. Bo on nie widzi tej wady, lub myśli że inni jej nie widzą.
Mało jest uczuć absolutnych — przynajmniej w sposób ciągły — w owej duszy ludzkiej, której jednem z praw, wzmocnionem przez niespodziane przypływy różnych wspomnień, jest ruch wahadłowy.
Niema człowieka, bodaj najmędrszego, rzekł Elstir, aby, w pewnej epoce młodości, nie mówił rzeczy, lub wręcz nie prowadził życia, których wspomnienie musi mu być przykre i które pragnąłby zatrzeć w pamięci. Ale nie powinien żałować absolutnie owej przeszłości, bo nie może być pewien, czy zostałby mędrcem — w tej mierze, w jakiej to jest możliwe — gdyby nie przeszedł przez wszystkie śmieszne lub wstrętne fazy, nieodzownie poprzedzające to ostatnie wcielenie. Wiem, że są młodzi ludzie, synowie i wnukowie ludzi dystyngowanych, którym preceptorzy wszczepili od szkolnej ławki szlachetność ducha i wykwint moralny. Ci może nie potrzebują nic usunąć ze swego życia, mogliby ogłosić i podpisać wszystko co kiedy powiedzieli; ale to są ubogie natury, pogrobowcy doktrynerów, posiadacze mądrości negatywnej i jałowej. Nie dostaje się mądrości w darze, trzeba ją odkryć samemu, po wędrówce, jakiej nikt nie może podjąć za nas ani jej nam oszczędzić, bo ona jest spojrzeniem na świat. Żywoty które pan podziwiasz, postawy które ci się wydają szlachetne, nie były przygotowane przez ojca ani przez preceptora; poprzedziły je początki bardzo odmienne, kształtowało je wszystko zło i wszystka banalność panujące dokoła. Wyrażają walkę i zwycięstwo. Rozumiem, że obraz tego, czem byliśmy w pierwszej fazie, nie jest podobny do nas i jest w każdym razie niemiły. Ale nie trzeba się go zapierać, bo jest świadectwem żeśmy naprawdę żyli, że wedle praw bytu i praw ducha, z pospolitych składników życia, z życia pracowni, z koteryj artystycznych (o ile chodzi o malarza), wydobyliśmy coś, co je przerasta.
Kiedy w nadziei cennego odkrycia pragniemy kosztować pewnych wrażeń natury lub sztuki, niezbyt jesteśmy skłonni zadowolić się w ich miejsce wrażeniem słabszym, zdolnym omamić nas co do ścisłej wartości piękna.