cytaty z książki "Romans Teresy Hennert"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Nikt dla niej się nie poświęcał, nikomu nie była za nic wdzięczna. To była niezależność. uważała ja za moralne źródło siły, dającej jej żyć - i jeszcze życiem się cieszyć.
... oto istnieją wartości, którymi można dzielić się do woli bez umniejszenia ilości ich ani ceny. (...) dawał z siebie rzecz najcenniejszą - i miał ją dalej, miał ją zawsze - i wciąż jeszcze na nowo mógł ją dać.
I czuł mściwą rozkosz przewagi nad tymi, którym na czymś zależy.
Do licha, jest już przecież Polska, to jedno jest pewne, że jest. Nie taka jakiejście pragnęli? No właśnie, jest taka, jaka może być. I to jest nawet cudowne"!
Partner - to nie musiał być wcale "człowiek ciekawy", obdarzony niezwykłym charakterem, umysłem czy losem. Laterna nie miał słabości do ludzi oryginalnych. Partner to tylko musiał być ktoś, przy kim miłą rzeczą było myśleć i szukać dla myśli wyrazu, kto swym życzliwym zaciekawieniem, swoja skwapliwa uwagą do myślenia zachęcał, kto był wobec słów - jak sala koncertowa - akustyczny.
Otarcie się choćby z dala o cudze szczęście czy powodzenie pokrzepiało go raczej, umacniało w podziwie dla niezwykłych zdarzeń świata.
[...]
W tym życiu posępnym, w tym upadku beznadziejnym tkwiła jakaś tragiczna pogarda, optymizm zapamiętały, chroniczny, na nic niebaczny, narzucony rodzinie przez Nutkę i wykluczający, jak się zdawało, wszelką zmianę na lepsze.
[...]
Uprawiano filantropię, czytano swe nazwiska w gazetach, zapełniano teatry, sale koncertowe i kinematografy, nadawano charakter całemu obliczu stolicy. Tu była najwyższa
instancja orzekająca o powodzeniu nowej sztuki teatralnej, nowej opery, o poczytności nowej książki. Elita towarzyska, świat rodów, wielkich nazwisk, świat uczonych i znawców
sztuki pływał jak małe tłuste oko na tym morzu, nawet nie wiedząc o tym, jak jest znikomy.
[...]
Życie było zbyt trudne, by je całe naprawić, by uczynić je radosnym i beztroskim. A tamto — czekało zawsze dobroduszne, życzliwe, rade z serca. Wystarczyło w dobrym towarzystwie stanąć wespół przed bufetem baru.
[...]
Omski obserwował panią Teresę, poszukując czegoś na jej twarzy. Czyżby naprawdę nic jej w tym nie raziło? Była taka inna od swego otoczenia, taka spokojna i szlachetna. I wcale
jak gdyby o tym nie wiedziała, nie zdawała sobie sprawy z tej różnicy.
[...]
— Gdyby nie wiara, to to nie byłoby możliwe — rozumiesz, Basiu — nie mogłabym wytrzymać. Gdyby nie wiara, że to cierpienie moje potrzebne jest Bogu.
[...]
Czar, któremu uległ wówczas Omski, tkwił w tym, co Basia uważała dziś za śmieszne dziwactwo Olinowskich — w przeroście ich uczuć rodzinnych. To uwielbienie wzajemne,
pedanteria delikatności, wyrafinowana sztuka kochania stwarzały atmosferę, która była dla niego wymarzonym od dzieciństwa rajem.
[...]
Pośród tych wspomnień z dzieciństwa wyryło się w pamięci Omskiego jedno powiedzenie ojca: „Ją to wystarczy dotknąć, żeby zaraz miała dziecko”. Była to forma, w jakiej przyszło do Omskiego „uświadomienie”. Bo istotnie najgorsza ze wszystkiego była myśl, że tego człowieka matka kochała — ona, taka dobra i łagodna, taka szlachetna. Cierpiał nad tym w tajemnicy, nigdy przed nią — w czasie najszczerszych rozmów — | tym się nie zdradził. Nie wyznał jej tego najgłębszego żalu, jaki miał do niej, krwawego wstydu za nią, że po takich upokorzeniach jeszcze przychodziły na świat dzieci.
[...]
Mimo tych wspomnień — czy może za ich sprawą — w duszy Omskiego pozostał nienaruszony dogmat rodziny. Marzył o domu, gdzie dzieci są szczęśliwe i mogą kochać ojca, gdzie matka jest wesoła i nie płacze. Wiedział, że to jest możliwe, widział u innych, układał sam w myślach i marzeniach.
[...]
— Polska, leżąca w samym środku Europy, na tym wielkim rozstaju dróg wojennych i handlowych, rozległy szmat ziemi bez naturalnych granic, miejsce bitew, przemarszów i klęsk dziejowych, krzyżownica wszystkich szlaków kultury europejskiej, arena ścierania się wszelkich wpływów — uważajcie, to naprawdę jest bardzo ciekawe... Jej dusza, dostępna wszelkim oddziaływaniom, ciekawa, chłonna,
sprężysta, bogata, reprezentantka rafinowanej kultury na wschód i egzotycznego barbarzyństwa na zachód — łączy w sobie, miesza i jednoczy wszystkie rzeczywistości i możliwości...
— O tym króciutko powiedział poeta: „...pawiem narodów byłaś...”
— Właśnie! — ucieszył się Laterna... .
[...]
— A u nas odrębność narodowa w formach życia, w plastyce, w literaturze jest nie skutkiem, ale postulatem. U nas zarzuca się książce lub obrazowi, że równie dobrze mógł stworzyć je cudzoziemiec. Cechy narodowe są poszukiwane jako takie, są narzucane przez teoretyków jako cel usiłowań twórczych, jako obowiązek, jako dogmat. Nie tylko z tym „pawiem i papugą”, ale przecież Mochnacki nakazywał literaturze, by przez nią naród „uznał się w jestestwie swoim”, a Norwid usiłował świadomie wymyślić styl narodowy, projektując wyprowadzenie polskiego łuku architektonicznego z dwóch kos skrzyżowanych ostrzami.
— W stosunku do własnej sztuki ludowej — oburzył się Laterna — jesteśmy jak cudzoziemcy w kraju barbarzyńców.
[...]
Ona, ona!... Nagle wracała ta nienawiść ohydna, męka zazdrości i najgorszego poniżenia. Uczuwał pogardę i obrzydzenie, w którym sam płonął ze wstydu — za nią czy za siebie... .
A pośród tego widział nagle ją całą na tle tanecznej sali. Widział ją całą — i wcale nie mógł jej zobaczyć. I cała siła męki, oburzenia, pogardy — zamieniała się nagle w jedną straszliwą tęsknotę.
[...]
Po prostu strach ogarnia zawsze na myśl, jak głupim było się jeszcze przed dwoma albo trzema laty. Cóż tam za szczęście może być w młodości, kiedy jeszcze nie ma się pojęcia o
niczym.
[...]
— Bo wam szło tylko o niepodległość. Rewolucja socjalna była pokrywką zwykłego powstania narodowego. To był fałsz — i ten fałsz się zemścił... .
[...]
— W życiu politycznym prawda jest przecież rzeczą straszliwą. Ujrzeć prawdę — jest to doznać nieszczęścia, rozważać ją — jest to cierpieć!... Stać przy idei, która się zrealizowała, można tylko z zamkniętymi oczami. Stać przy idei, która się zrealizowała, można tylko z rękami w błocie albo z rękami we krwi!...
— Poezja! poezja! !M śmiał się wzgardliwie Andrzej.
[...]
Z radością uczuła, jak płomień jej szczęścia i miłości ogarnia go upojeniem. W milczeniu, jednym pocałunkiem wyznała mu to, co w niej było — nigdy nie mogła się zmienić. Przez to, co ona czuła, on stawał się lepszy, piękniejszy, droższy nade wszystko. Musiała więc tak czuć.
Całe jej ciało przesycone było światłem duszy. .
W ciemności i tajemnicy, w milczeniu i pieszczocie dokonywało się to pojednanie — jakby w sekrecie przed nim samym, by go nie upokorzyć. By nic nie wiedział, na jakim smutku, na jakiej pustce i zniszczeniu wykwitła ta noc szczęścia i wartości.
[...]
Ale przecież przychodzi ta chwila, kiedy myśl domaga się swej rzeczywistości, kiedy trzeba wyciągnąć z niej konsekwencję — kiedy się w imię idei robi — podłość.
[...]
Po pierwszych scenach wyrzutów i wyznań Omski uspokoił się na pozór, zaciął w swym smutku, wyrzekł' zarówno zemsty, jak nadziei. I Teresa, oswojona teraz z jego codzienną obecnością cichego adoratora, przebaczyła mu jakoś niesłychane zuchwalstwo, nie pamiętała doznanych obelg. Była znowu spokojna, ufna i słodka jak pierwej. On jednak nie zapomniał niczego.
[...]
Wiesz, papo, że ten twój pułkownik Omski miał rację: potrzebna jest wojna po to, aby armia mogła stanowić jakąś siłę moralną. Bez wojny bowiem — czymże się staje?... Wojna demoralizuje — tak by się zdawało. Ale wyjmując z dusz ludzkich i ukazując w słońcu różne czarne demony, nadaje im piękne mienia, właściwe epokom wojennym. Gdy nastaje pokój, opada gloria tych nazw, a demony nie zdychają, kurczą się tylko, chowają w małych zakamarkach dusz — i tam cicho żyją, czekając. Okazje trafiają się często... Nie ma już bohaterstwa, ślepej odwagi „pławienia się z rozkoszą we krwi wroga” — no tak, ale zdarzają się piękne napady bandyckie, ciche zbrodnie po kątach, tajemne porachunki...
[...]
— Aby żyć, musimy obrać sobie jakieś prawdy, jakieś postulaty moralne. Nie możemy bez nich się obejść, chociaż w życiu albo ich nie ma, albo oznaczają coś wręcz przeciwnego. Właśnie dlatego. Dogmat sprawiedliwości, dogmat winy i kary, dogmat odkupienia. Jest to zbudowane ponad życiem — aby to życiu narzucić, aby życie uczynić — możliwym. Do tego służy też dogmat — ojczyzny.
[...]
Ojczyzną jako kryterium posługuje się zawsze niesprawiedliwość. Jest to najwyższego porządku postulat nienawiści. W formule: Bóg i Ojczyzna — zawiera się więc antynomia i bluźnierstwo. Bóg jest tym, co ludzi w najwyższych ich tęsknotach godzi i jednoczy, ojczyzna tym, co według najwyższych haseł — dzieli. Ojczyzna przywraca politeizm: każda armia do swego Boga modli się o zwycięstwo. Lepiej, by milczeli, zanim, śpiewając hymny wojenne, rozdzierać zaczną w strzępy — Boga, ojca ludzi, który jest właśnie nadaniem wszystkim jednej wspólnej nazwy: braci... .
[...]
— Bezpartyjny, mówisz?
— Wiem na pewno, że do niczego nie należał.
— Nie należał? To nic nie szkodzi. Ale nie powinnaś, Biniu, podlegać ogólnej sugestii, jakoby bezpartyjność była wyrazem jakiejś moralnej supremacji, tytułem do zasługi,
gwarancją bezstronności...
Binia patrzyła na profesora tępymi oczami.
— Bo widzisz, każdy, w coś wierząc lub w pewien sposób o świecie myśląc, wyznaje bezwiednie jakąś religię lub jakąś filozofię, choćby tej przynależności się wypierał. Każdy, w pewien sposób pragnący dobra ojczyzny lub dobra ludzkości, tym samym jest człowiekiem partyjnym politycznie. Można wypierać się swych przekonań, można je zmieniać, ale ostatecznie nie można ich nie mieć.
- Widzisz, Biniu — zapalał się Laterna — opowiedzenie się za jakąś partią jest zjawiskiem natury bardzo dodatniej, moralnie biorąc jest sformułowaniem siebie, jest poznaniem siebie,
jest wreszcie zawsze pewnym poświęceniem swego egoizmu.
[...]
Cóż to jest tedy człowiek bezpartyjny, jak powiadasz — ten nie doktryner, nie podlegający namiętnościom, obiektywny i bezstronny. To jest człowiek, który nie umie siebie określić, człowiek, który nie ma żadnej własnej koncepcji państwa i w ogóle współżycia ludzkiego. Który ani uznaje, że stan rzeczy jest zadowalający, bo tym samym określiłby siebie jako zachowawcę, ani nie pragnie go zmienić, gdyż wówczas określiłby siebie przez wybór jednej z dróg dążenia do reformy. Bo każda krytyka jednej partii czyni nas adherentami przeciwnej.
Do licha, jest już przecież Polska, to to jedne jest pewne, że jest. Nie taka, jakiejście jej pragnęli? No właśnie, jest taka, jaka może być. To jedyne jest ważne, to jedyne jest rzeczywiste - i to jest nawet cudowne.! Po tych paru latach jest już taka, jakby nigdy nie było jej w niewoli, jak każde inne państwo: zrujnowana i rozkwitająca, waleczna i chciwa, bohaterska i paskarska. Jest w czym żyć, jest w czym działać. Jesteśmy wreszcie obywatelami, jak wszyscy na świecie - odpowiedzialni, walczący, winni. Już nie ofiary, tylko - już winowajcy. Nic nas nie usprawiedliwia, nie ma już wykrętów. Ani "Chrystus narodów", ani "kajdany Sybiru", ani "carscy siepacze". Nic, nic! Jesteśmy tacy, jacy możemy być - jaką jest zawsze gromada...".
[...]
Po tych paru latach jest już taka, jakby nigdy nie była w niewoli, jak każde inne państwo: zrujnowana i rozkwitająca, waleczna i
chciwa, bohaterska i paskarska. Jest w czym żyć, jest w czym działać. Jesteśmy wreszcie obywatelami, jak wszyscy na świecie — odpowiedzialni, walczący, winni. Już nie ofiary
tylko — już winowajcy. Nic nas nie usprawiedliwia, nie ma już wykrętów. Ani „Chrystus narodów”, ani „kajdany Sybiru”, ani „carscy siepacze”. Nic, nic! Jesteśmy tacy, jacy możemy
być — jaką jest zawsze gromada... .