cytaty z książki "Dymy nad Birkenau"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Bywają takie wątłe nitki, łączące człowieka z otoczeniem, które dopiero wtedy, gdy przychodzi do zerwania ich, okazują się naczyniami krwionośnymi
Czasem życie pozwala spojrzeć, jak w zaczarowany kalejdoskop, w przyszłość. Dzień za dniem, krok za krokiem i ukazuje się to wszystko, co byłoby - co będzie - dla osiągnięcia czego koniecznie trzeba chcieć żyć. Jeżeli człowiek z niechęcią odwraca twarz od tych obrazów, jeżeli nie chce ich widzieć i pragnie tylko zanurzyć się w nicość, wtedy śmierć łagodnie kładzie dłoń na słabnącym sercu i przerywa jego bieg. Potem przesuwa palce po jego twarzy, pokrywając rysy powłoką wiecznej martwoty.
Niekiedy zdarza się jednak, że opowieść którą snuje życie, budzi w żyjącym taki ból, burzę, protest, przepełnia jego serce takim płaczem rozpaczy i żalu za tym, co najbardziej umiłowane, że każe mu gestem niecierpliwej tęsknoty wyciągać ramiona i wołać: -Ja chcę żyć! Każe mu spękanymi od pragnienia ustami szeptać swą jedyną prośbę: - Ja chcę żyć! Każe mu zebrać całą wolę, skupić wszystkie siły organizmu, każe mu uchwycić się życia i trwać najbardziej nieprawdopodobnym wysiłkiem. Śmierć nie cofa wprawdzie swej niewidzialnej ręki, lecz jej też nie zbliża. Tymczasem życie ujmuje w swą dłoń gasnące serce człowieka i powoli napełnia je własnym ciepłem. Pierwszym doznaniem budzącego się do życia jest cierpienie. Jeszcze nie ocknął się po męczących, gorączkowych zjawach, a już czuje że boli, tu głęboko, koło serca. Tak jakby jakaś dobra, kochająca ręka ściskała biedne serce z czułością, nie pamiętając, że to boleć może."
Na ściany, podłogi, cegły, padła tu krew i opowiada o ludziach, którzy tu ginęli. Zostali tam, gdzie polała się ich krew. To nic, że ściany później zabielono wapnem.
Te ściany są nadal czerwone.
Przyjemnie widzieć, jak szatan kopie szatana, bo wtedy można mieć nadzieję, że z dwóch pozostanie tylko jeden.
Radość to witamina, potrzebna ludzkiemu organizmowi jak słońce i powietrze, bardziej może niż cukier i tłuszcz. Zwłaszcza organizmowi powracającemu z trudem do życia.
Spieszcie się SS-mani, zacierajcie ślady. Nie zatrzecie wszystkiego. Choć cząstka tego, co robiliście pozostanie na świadectwo. Wybuchnie prawda. Ziemia opowie ją ludziom.
Rzędy baraków, pasy naelektryzowanych drutów, długie, ginące w mroku obozy obskoczyły dokoła i nie ma spomiędzy nich wyjścia. Budujące się w dali nowe odcinki, nowe większe baraki budzą lęk na myśl, że Niemcy całą Polskę, cały świat, całą ludzkość umieszczać pragną w koncentracyjnych obozach, planowo, przez długie miesiące i lata.
To tylko zostający przy życiu, którzy nie zdążyli wyrazić swych uczuć, ulegają potrzebie okazywania ich, gdy jest już za późno.
W okresie, gdy barak pełen ludzi ma w obozie mniejszą wartość niż worek napełniony śmieciami (bo ze śmieci można wybrać garść szmat i odesłać do fabryki papieru), opowiadania o tym, że wkrótce rodziny więźniów będą mogły wysłać paczki żywnościowe do Oświęcimia, wydają się fantastycznymi bajkami.
Dziś Oświęcim razem z okolicami jest pusty. Międzynarodowy cmentarz, ciągnący się na przestrzeni kilkunastu kilometrów. Okoliczna ziemia czerwieni się kroplami jarzębin - nieprzeliczonymi jak krople krwi, które na nią padały przez szereg lat.
Nagi człowiek bywa piękny. Na tle natury, skąpany słońcem, brunatny od opalenizny, wśród płowych wydm piaszczystych i szafirowych fal morza albo pomiędzy zielenią dyszących upałem lasów. Piękny bywa też w zacisznych wnętrzach domu, w bieli łazienki, w miękkich półcieniach tkanin.
Lecz nie wiem, czy jest coś równie brzydkiego, jak wielki nagi tłum ustawiony piątkami. Jeżeli są w nim ciała młode i ładnie zbudowane, to ich nie widać. Albo chowają się głęboko pomiędzy szeregi, żeby uniknąć wzroku mężczyzn pracujących w rowie, albo kulą się, garbią, przybierają śmieszne pozy, albo nikną wśród kobiet, które tylko twarze, ręce i nogi mają opalone na brąz. Jakaś dziwna, bezkształtna masa nagości pokrywającej się gęsią skórką i siniejącej coraz bardziej na wietrze. Wzrok obserwuje zdeformowane figury kobiet starych, które powinny unikać publicznego obnażania, postacie ongiś otyłe, obecnie zwiotczałe i obwisłe.
Leżąc na drewnianym koźle, z twarzą posiniałą od bólu i wysiłku, żeby nie krzyczeć, ziemi powierzasz swą hańbę, młody więźniu. Nie możesz zerwać się i porwać za gardło bijącego, nie możesz trzasnąć SS-mana w twarz ani kopnąć go w brzuch - nie możesz, bo chcesz żyć. Bo cię tu już nauczono, że taki czyn byłby nieproduktywnym szaleństwem, że kula rewolwerowa roztrzaskałaby twoją czaszkę, a na twoich towarzyszów spałyby ciężkie prześladowania.
Więc leżysz cicho i liczysz ciosy kija walącego z impetem w twe ciało, a szara ziemia drżąca pod każdym spadającym na ciebie uderzeniem słucha, co wymawiają twoje usta i nasiąka twoją krwią, i łzami hańby.
Jedna tylko rzecz zajmuje jej myśl, której zrozumieć nie może i nie może przestać się nią zajmować. Powtarza ciągle to samo: - Przecież Niemcy to ludzie. I my, Żydzi, też ludzie. Tak? My, Żydzi, jesteśmy ludźmi i Niemcy są również ludźmi.
W tej samej celi więziennej znajdujące się dwa stworzenia żywe nie są w jednakowej sytuacji: ja jestem uwięziona, a mucha, która tu wpada przez kratę, jest wolna.
Z jakże dziwnym uczuciem wstępuje się na pole, które jest miejscem wywożenia popiołów. Nogi stąpają z lękiem po jasnopopielatej powierzchni, na której wiatr rozwiewa lekki pył. Oto ludzie, wśród których stało się podczas apelu jeszcze kilka miesięcy temu, którzy chcieli żyć. Zmieszane popioły tysięcy rozsypano tu na polu i teraz do nóg przylega ludzi proch.
Na ten dzień wyjątkowy przywożą z kuchni kilka kotłów ciepłej wody i wlewają ją do niewielkiej, metalowej wanny ustawionej na przodzie baraku. Woda zaprawiona jest szarym mydłem. Po wykąpaniu się w niej pierwszych kilku jest już gęsta i nieprzejrzysta. Kolejno chore schodzą z łóżek i nago stoją nad wanienką. Teraz widzieć można całą nędzę, którą kryły koce i łachmany. Chudość tych ciał sprawia, że wiązania kości są jedynymi miejscami wypukłymi, reszta to zagłębienia szkieletu pokryte zwiotczałą skórą. Dręczone przewlekłą czerwonką, oblepione zastarzałą warstwą przyschniętych odchodów, chwieją się na nogach, popychane w stronę wanny. Niektóre ciała obsypane są świerzbem jątrzącym się, rozrapanym aż do stadium strupów. Wiadomo, że wiele kryminalistek choruje wenerycznie. Idą również do wanny, robiąc miejsce innym.
Ciała owrzodzone, ciała pokryte ranami zostają dłońmi Niemek odarte z bandaży, popchnięte do wody. Niektóre mają zapalenie płuc, wysoką gorączkę, lecz nikt nie może uniknąć kąpieli. Wśród tych wielu zdarza się czasem ciało czyste, żadnym pryszczem ani krostą nie splamione. I zdarza się, że chora nie chce wejść do obrzydliwej wanny. Lecz wtedy wpada głową w dół, uderzona kilkoma ciosami pięści Niemek. Każda z chorych po wyjściu z owej kąpieli zostaje wytarta wspólnym, przeznaczonym na ten cel, prześcieradłem.
Sonderkommando, pijani Żydzi traktujący ginących braci-Żydów tak samo jak SS-Mani. Smutny przykład zagubienia się człowieka w płonącej dżungli zwanej Birkenau.
Jest rok 1943, gdy punkt ciężkości obozu spoczywa w Birkenau. Oświęcim stał się częścią reprezentacyjną, którą ukazuje się światu. Siad roku 1940 został zatarty. Umilkły jęki mężczyzn karanych "słupkiem", umilkły na chwilę salwy w bloku 11, umilkło skrzypienie wozów z ciałami rozstrzelanych, smuga krwi, która została za wozami, wsiąkła w ziemię.
Gdy za sobą ma się rozległe miasto zlepione z licznych obozów, a przed sobą widzi się w nocnym oświetleniu tę grupę, dostrzega się nagle, że na przestrzeni wieków, od dawna, coś nie jest tak, jak być powinno. Monumentalne budowle wznoszone rękami pokoleń, świątynie i ambasady, rady ministrów i parlamenty chwiać się zaczynają i padają w gruz, gdyż jakiegoś brakowało w nich ogniwa, coś fałszywego było w ich konstrukcji. A w białym pyle gruzów pozostaje tylko nieruchomo tkwiąca nad stolikiem grupa odzianych w czarne fraki panów, którzy nigdy w swoim życiu nie wyszli poza fikcję foliałów. Wznoszą oni dłonie i skandują uroczyście, że wojna jest dźwignią postępu.
Niemożność ratowania się budzi strach. Brak sił do walki oznacza zagładę. Teraz dopiero docierają do świadomości słyszane wcześniej słowa SS-mana: Hier ist ein Yernichtunslager (Tu jest obóz zagłady).
Kto z idących nie zaczynał wtedy dnia pytaniem:"Ileż dni jeszcze?" Gdy czas płynął nie przynosząc zmian, zastąpiono dni w pytaniu tygodniami, później miesiącami. Lecz minęły lata i ciągle tak samo wschodzące słońce witało kolumny szaro-pasiastych postaci w drodze do pracy. Wtedy jednak brakło już sercu odwagi pytać: "Kiedy"?