cytaty z książek autora "Marek Orzechowski"
W niemieckich archiwach znaleźć można zdjęcia całych oddziałów uciekających z Holandii na skradzionych rowerach.
W każdym Holendrze tkwi Kalwin, nawet w katoliku, nawet w wolnomyślicielu.
Jeszcze w latach siedemdziesiątych w katolickich szkołach stosowano karę chłosty. Na lekcjach religii katechizmu uczono na pamięć, na jego temat nie prowadzono żadnych dyskusji. Uczniowie zaczynali dzień udziałem w porannej mszy. Najbardziej rygorystycznie było na belgijskiej prowincji. Jeżeli wiejski sklepikarz nie pojawił się rano w kościele, nie mógł liczyć na codzienny utarg. Panna z dzieckiem łamała życie całej rodzinie, która przez lata nie mogła podnieść się z upadku.
Burka w pojęciu muzułmanów nie jest ubiorem jak każdy inny, to demonstracja wiary. Naciskami, aby uzyskać zgodę na jej noszenie, testuje się nie tylko naszą religijną odporność, ale i wrażliwość estetyczną. Można oczywiście machnąć ręką, ale to my musimy machać ręką, u nas w domu. Oni nie. Oni demonstracyjnie chcą się nosić.
Zaglądam do księgarń – dają one pierwszą, nigdy niezafałszowaną wiedzę o nowym znajomym.
...wszyscy chętni do uruchomienia zapalnika i odejścia w aureoli męczeństwa kuszeni są nie tyle perspektywą obcowania twarzą w twarz z Allahem, ile orgiami seksualnymi, których opisy w tradycji arabskiej są wprost bezwstydne.
Któż mógł przypuszczać, że z tej enklawy analfabetów zagrozi nam totalna wojna rligijna? A jednak.
Jeszcze nie oglądam się za siebie na każdym kroku, jeszcze nie wypatruję brody i kałasznikowa na zakręcie ulicy, ale czuję, jak wszyscy, że pewne niebezpieczeństwo - nie takie znowu małe - jednak istnieje.
Najważniejsze staje się w tym kontekście pytanie o stosunek islamu do przemocy. Wszystkie religie znają tę pokusę, ulegały jej i usprawiedliwiały stosowanie przemocy w imieniu Boga, ale w dzisiejszym świecie fenomen gwałtu religijnego i legitymizowanej religią zbrodni związany jest wyłącznie z islamem.
Najważniejszą dewizą Belga jest "nie wpadać w oko". Ani na belgijskiej prowincji, ani W Brukseli, ani we Flandrii czy Walonii nie istnieje coś takiego, jak intymna, prywatna rozmowa wśród ludzi, którzy nie są przyjaciółmi od co najmniej trzystu lat. (...) Podczas kolacji, dinnerów czy party nie ma sensu podejmowanie tak tradycyjnego tematu jak życie w rodzinie, ponieważ ani gospodarz, ani jego belgijscy goście nie udzielają w tym względzie żadnych informacji.
Tradycyjna społeczność konfesyjna utraciła siłę kształtowania zachowań. To, co zostało, to po prostu przyzwyczajenie. Silne, mocno zakorzenione w prostej kalwińskiej obyczajowości, ale już tylko przyzwyczajenie. To prawda, że młodzi Holendrzy w większości zachowują się tak samo jak ich ojcowie i dziadkowie. Ale kiedy dziadkowie żyli skromnie i pobożnie, nie wylegiwali się w łóżkach, dążyli do sukcesu, aby przypodobać się Bogu i wywalczyć zbawienie, bo tak nakazywała religia, a pastor ich pilnował, wnukowie, chociaż też zapracowani, chociaż też się bogacą i nie pławią się w zbędnym luksusie, robią tak tylko dlatego, że tak czynili rodzice i dziadkowie.
Walka z wodą ukształtowała ich narodowy charakter – wytrwałość, pracowitość i cierpliwość, zbiorowy instynkt ochrony i dobry wzrok pozwalający wypatrzyć w oddali, na zimnym nizinnym pustkowiu, tego jednego jedynego człowieka, któremu trzeba otworzyć drzwi. Dzięki tym cechom z wody, największego wroga, uczynili najważniejszego sojusznika. To dlatego, kiedy patrzy się na całe to wystawione na ogląd piękno, wyczuwa się pod nim jakąś skrytą siłę. Ich państwo wcale wielkie nie jest, ale robi takie wrażenie. Nie leży w centrum Europy, ale robi takie wrażenie, jakby stanowiło centrum świata. Nie jest mocarstwem, ale czuje się, że lepiej tego nie sprawdzać.
Belgia nie jest państwem od morza do gór, to nie jest przeorana dramatem losów wspólnota między rzekami, to nie jest ojczyzna pól bitewnych, to jest przede wszystkim stan ducha.
Belgowie - czy to Walonowie, czy Flamandowie - mają towarzyską duszę, lubią posiedzieć, wypić, poflirtować, porozmawiać. Tyle że nie we własnym domu. Pochwalenie się sukcesem, wspólne urodziny, uroczysty obiad, towarzyska niedzielna kawa - tak, chętnie, ale w barze, restauracji, w knajpie na rogu.
Niemiec żyje dzisiaj po to, aby budować jutro, Belg nie psuje sobie nastroju pytaniami o coś, czego nie ma, czego nie widzi, czego nie czuje. Jego psychika nie wyprzedza zdarzeń, po co? Nie zamartwia się powodzią, która może nadejść, ale której jeszcze nie ma. Zajmuje się problemem dopiero wówczas, gdy ten się naprawdę pojawi. (...) To jest bardzo ludzki pragmatyzm. O kłopotach i problemach mówi on [Belg] tylko w takim kontekście, w jakim one rzeczywiście występują. Nie dopisuje do nich filozofii, którą zadręczają się inni. Skoro wylała rzeka, trzeba poradzić sobie z wodą - dyskusja o tym, że powódź w Ardenach to skutek jakichś niezidentyfikowanych zaniedbań lub dalekich od Belgii zmian klimatycznych, będzie po prostu nie na miejscu.
[...] Belgia jest jedną wyspą światła, tak jakby chciała przekazać ważną wiadomość - nie mamy niczego do ukrycia, jesteśmy otwarci na siebie, ale i na ciebie. [...] mamy energię kreatywności, u nas każdy może być sobą, u nas nikt, kto jest inny, nam nie przeszkadza. Nie mamy powodów do samozwątpienia. Stoimy na własnych nogach.
Sądy [belgijskie] wydały 1247 wyroków śmierci [za kolaborację z III Rzeszą], z których wykonano 242, niektóre z nich nawet w obecności tysięcy ludzi. (...) Prawie dwa tysiące osób skazano na dożywotnią przymusową pracę.
Koran jest wprawdzie jeden, ale tak wielowarstwowy i na tyle niejednoznaczny, że żadna interpretacja nie jest do końca satysfakcjonująca, podobnie jak tłumaczenia na inne języki przerastające możliwości najbieglejszych znawców arabskiego.
W ciągu pięciu lat [Henry Morton] Stanley podpisał w imieniu króla [Leopolda II] ponad 440 podobnych umów z przywódcami mieszkających wzdłuż rzeki Kongo plemion, przecież analfabetami (wmawiał im na przykład, używając szkła, które skupiając promienie słoneczne, zapalało trawę, że Leopold II ma władzę nawet nad słońcem), którzy nie mając w ogóle pojęcia, co podpisują, przekazywali królowi na własność nie tylko ziemię i jej bogactwa, ale też pracę swoich ludzi. W zamian otrzymywali bele materiałów, koraliki i inne nieprzydatne, ale świecące drobiazgi.
Na niewielkiej przestrzeni 30 tysięcy kilometrów kwadratowych dziesięć miliomów Belgów nie goni za światową sławą, nie spędza bezsennych nocy na zamartwianiu się o swoją światową reputację, nie próbuje nikomu udowodnić jakichkolwiek swoich walorów, nie zabiega o [swoje] "dobre imię" między Europejczykami - ale wszyscy zajęci są jak w ulu robieniem sobie w życiu przyjemności ze świadomością, że nie będą żyć wiecznie.
Przede wszystkim nie ma takiego języka jak flamandzki i żaden Walończyk nie mówi po walońsku. Jest niderlandzki i jest francuski.
Już wówczas [w latach 30-tych XIX w.] w Belgii i w całej Europie panowało przekonanie, że oczekiwana (...) interwencja prusko-rosyjska [przeciw dążeniom niepodległościowym Belgów] nie doszła do skutku, ponieważ w Warszawie w tym samym czasie wybuchło powstanie listopadowe. Także i dziś, przy okazji spotkań czy konferencji organizowanych w związku z rocznicami powstania państwa belgijskiego, wspomina się o wydarzeniach w Polsce, które tak zajęły cara Mikołaja I, że nie mógł spełnić prośby dalekiego holenderskiego kuzyna.
Powód, dla którego rzadko który [belgijski] lekarz może sobie pozwolić na zatrudnienie asystentki, jest prosty: w Belgii nie ma na uniwersytetach numerus clausus, więc lekarzy nie brakuje. Jeden przypada na 220 pacjentów, i jest to najwyższy wskaźnik w Europie.
Do Belgii nikt nie może zgłaszać pretensji, że istnieje ona tylko dzięki niemu, że tylko on oddał za nią krew i ma atrybucję bycia "prawdziwym Belgiem". Na Belgię składa się każdy z osobna i wszyscy razem.
Kościół nie żyje w próżni i powinien wiedzieć, co w trawie piszczy. Dla belgijskiego Kościoła problem polegał na tym, że przez wieki o tym, co w tej trawie piszczy, to on decydował. I nagle znalazł się w sytuacji, gdy jego głos nie był już jedyny.
Trzeba przecisnąć się przez wąskie korytarze domków, pomieszkać trochę na ich strychach, przemoczyć buty na zacinającym deszczu, dać się zaprosić w gościnę, aby poczuć na własnej skórze bezgraniczne wręcz skąpstwo Holendrów, ich antykwaryczną skrupulatność, paraliżującą małostkowość i kupiecką mentalność.
Jak rzadko który kraj na świecie, Belgia najmniej definiuje się poprzez swoje granice, jednorodną kulturę i tradycję, jednobrzmiących mieszkańców, wspólną przestrzeń i stolicę. Belgia, jak i sam Belg, już ze swojej natury unika stawania w centrum uwagi, a współmieszkańcy w ogóle nie potrzebują nadawania i odbierania na tej samej fali. To, co tworzy Belgię, to jej różnorodność; kreatywność jej mieszkańców jest najlepszym towarem, a na każdym kroku sygnalizowany przez nich nonkonformizm i wysublimowany indywidualizm to jej niepodważalna siła.
Trendy w ogóle nie mają w Belgii dobrej opinii, i to tak dalece, że brak trendów staje się sam w sobie kolejnym trendem.
Wiara i nauka w islamie są jak niebo i piekło. Miliard pięćset milionów ludzi na świecie żyje tylko w wierze, nauka nie jest im do niczego potrzebna, zaciemnia i przesłania obraz Allaha. Rozwój i postęp to zadanie niewiernych.
Bruksela to miasto z gruntu masońskie, miasto, w którym od zawsze "wolna myśl" znajdowała życzliwą przestrzeń dla swojej ekspansji. Działalność lóż masońskich jest w mieście mocno odczuwalna.