cytaty z książki "Patrz na te arlekiny!"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Dziwna odmiana instynktu samozachowawczego każe nam się wyzbywać natychmiast, nieodwołalnie wszystkiego, co należało do ukochanej, a utraconej osoby. W przeciwnym razie przedmioty, których dotykała na co dzień, utrzymywane przez nią w odpowiednim kontekście, poczynają nabrzmiewać własnym szalonym życiem. Jej suknie noszą teraz same siebie, książki same się kartkują. Dusimy się w coraz ciaśniejszym kręgu owych potworów zagubionych, zdeformowanych, bo zabrakło tej, która mogłaby się nimi zająć.
Czasami, kiedy zbyt długo ślęczę nad pracą i szpiedzy moich myśli przestają już przekazywać raporty, fałszywe słowo wprawione w ruch zgrzyta niczym suchy biszkopt trzymany przez papugę w wielkiej niemrawej łapie.
Profil jej brązowych pleców, z myszką wielkości muszki pod lewą łopatką i długim rowkiem kręgosłupa rekompensującym wszelkie błędy ewolucji zwierząt, odwodził mnie boleśnie od powziętej uprzednio decyzji, żeby poprzedzić swoje oświadczyny specjalnym, niezmiernie ważnym wyznaniem. W spodniej części brązowych ud i na silnych brązowych łydkach nadal lśniło kilka akwamaryn wody, a do różowobrązowych kostek przylepiło się kilka ziaren mokrego żwiru. Jeżeli tak często opisywałem w swoich amerykańskich powieściach ("Królestwo nad morzem", "Ardis") nieodpartą magię pleców dziewczęcych, to głównie dlatego, że niegdyś kochałem się w Iris. Jej zwarte małe pośladki, najbardziej dręczący, najpełniejszy, najcudniejszy kwiat jej panieńskiego piękna, zapowiadały nierozpakowane jeszcze niespodzianki spod choinki.
Próby dodzwonienia się z dworca kolejowego spełzły an niczym: telefon wciąż był zajęty, ja zaś nie należę do ludzi, którzy podejmują uporczywą walkę z ułomnymi abstrakcjami przestrzeni.
Odkryłem również, ze uważała się za koneserkę sztuki współczesnej. Aż kipiała gniewem, kiedy powątpiewałem, czy uwielbienie zielonego paska na niebieskim tle ma jakikolwiek związek z jego definicją w błyszczącym katalogu, która głosiła, że "kreuje iście orientalny nastrój bezkresnego czasu i wiecznej przestrzeni".
Zaledwie jednak kilka godzin później, kiedy światło piekieł zgasło, wiłem się, wykręcając wszystkie cztery kończyny, tak, w męczarniach bezsenności, usiłując znaleźć jakąś kombinację między poduszką a plecami, narzutą a nogą, pościelą a pachą, która pospieszyłaby mi na pomoc, na pomoc, och na pomoc, żebym dotarł do edenu deszczowego brzasku.
Praca nad powieścią godziła również w mój mores małżeński, czyniąc ze mnie mniej namiętnego, a zarazem bardziej pobłażliwego męża: pozwalałem Louise jeździć na podejrzanie częste wyprawy do mieszkających za miastem, niefigurujących w spisie okulistów, zaniedbując ją na rzecz Rose Brown, naszej ślicznej pokojówki, która brała prysznic trzy razy dziennie i uważała, że frywolne czarne figi "coś robią facetom".