cytaty z książek autora "Krystyna Żywulska"
- Czy ludzie nas kiedyś zrozumieją? - zastanawiała się siedząca obok mnie Wisia. - Czy ktoś nas zrozumie, choćby nie wiem, ile opowiadać? Jakimi słowami da się opisać to, że można do takiego koszmaru przywyknąć, i do tego zawszonego parszywego łóżka, i do tych mętnych ziółek, i że naszym jedynym pragnieniem jest teraz tylko to, aby nam dali spokój. Aby nas nie ruszali.
Kto tego nie przeżył, nie zrozumie, tak jak nie odczuje naszej udręki mimo najwierniejszej relacji. Bo po cóż będziemy opisywać najpotworniejsze sceny? Wzbudzą na pewno zgrozę, ale przecież nasze cierpienie polega przede wszystkim na ciągłości, na beznadziejności. Jesteśmy wiecznie w stanie bólu psychicznego i fizycznego. To tak jakby stale ktoś bliski umierał. I tak jakby stale ktoś na ciebie pluł. I tak jakby wszystko to działo się jednocześnie. Czy ja wiem, jak to przetłumaczyć na pojęcia ludzi wolnych?
Obok tataraku skręciłyśmy w prawo do naszej bramy. Transport z rampy szedł prosto do białego domku. Jasnowłosa dziewczynka nachyliła się, aby zerwać kwiatek. Nasz szef się zdenerwował. Jak można niszczyć kwiaty, jak można deptać po trawie, kiedy obok jest droga! Jego kultura nie pozwala mu na to patrzeć. Podbiegł do dziecka, mającego co najwyżej cztery lata, i kopnął je silnie. Mała przewróciła się i siadła, zdumiona, na trawie. Nie płakała. Ściskała mocno oderwaną od kwiatka łodygę. Patrzyła rozwartymi, oniemiałymi ze zdziwienia oczyma na SS-mana. Matka dziecka podniosła je, wzięła na rękę i poszła naprzód. Dziewczynka cały czas wyglądała spoza jej ramienia. Nie spuszczała oczy z naszego szefa. Rączka ściskała mocno łodygę.
- Wzrok tego dziecka jest wyrokiem na cały faszyzm - powiedziała nienawistnie idąca obok mnie Tania - cóż to za potwór: kopać dziecko, które za pięć minut zginie.
Inne milczały. Nie mogłam patrzeć w stronę szefa. Straszne obrzydzenie, jak do najwstrętniejszego płaza, ogarniało mnie na widok tego kulturtregera, który szedł obok nas zadowolony z siebie i nosił miano człowieka.
A czy kiedyś... jeśli nawet uda się wyjść na prawdziwą wolność, czy potrafię nie kojarzyć najpiękniejszego krajobrazu, najbardziej uroczych zakątków z czarnym dymem, z krwistym płomieniem, z rozpaczliwym ostatnim krzykiem palonych ludzi? Chyba nigdy już, nigdy. Ludzie będą mieli swoje sprawy, a ja będę zawsze myślami, sercem tu. Inni będą w lesie, a ja będę wciąż przy płonących rowach, ziejących ogniem kominach. Bo tego nic nie wyrówna. Nic nie potrafi przekreślić tych wspomnień. - To chyba kalectwo - mówię głośno.
Nie wiedziałam tylko, jak przeżyć następną godzinę, nastęony dzień i miesiąc.
Nie wiedziałam tylko, jak przeżyć następną godzinę, następny dzień i miesiąc.
Gdyby nie ja, zrobiłby to ktoś inny - pomyślałam. - Przecież nam rozkazali, nie wiedziałyśmy, co robimy.
Tak - odpowiedział we mnie inny głos. - SS-manom też rozkazują. Oni przynajmniej mają usprawiedliwienie, że wykańczają wrogów. A my? A ja? Trzeba było odmówić, niechby zastrzelili. Przecież oni tylko dlatego mogą wszystkie swoje plany przeprowadzić, że im nikt nie odnawia.
Podchodzę do Cyganiątek.
- Co robicie?
- Bawimy się.
- Bawicie się? W co?
- W palenie Żydów.