cytaty z książki "Wild: From Lost to Found on the Pacific Crest Trail"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Strach w znacznym stopniu rodzi się z tego, co sami sobie wmówimy.
Wszechświat, jak się przekonałam, nigdy sobie nie żartował. Brał, co chciał,i nigdy tego nie oddawał.
Jestem wolnym duchem, który nigdy nie miał dość odwagi na wolność.
-Zadaniem ojca jest nauczyć dzieci, jak być wojownikami, dać im pewność siebie, by mogły wsiąść na konia i ruszyć do boju, jeśli jest to konieczne. Jeśli ojciec cie tego nie nauczył, to musisz to zrobić sama.
Nie miało znaczenia, że wszystko - od tanich, podrabianych sandałów do specjalistycznych butów i plecaka według najnowszych standardów 1995 roku - było im zupełnie obce. To, co miało znaczenie, było całkowicie ponadczasowe. Coś, co zmuszało ich do walki o szlak wbrew wszelkim przeciwnościom. Coś, co kazało mnie i innym długodystansowym wędrowcom iść dalej w najbardziej ponure dni. Nie miało to nic wspólnego z wyposażeniem, obuwiem, wędrówkowymi trendami czy filozofiami jakiejkolwiek ery, a nawet przedostaniem się z punktu A do punktu B.
Chodziło tylko o to jakie to uczucie znaleźć się w dziczy. Jak to jest iść wiele kilometrów bez innej przyczyny niż doświadczenie skupisk drzew i łąk, gór i pustyń, potoków i skał, rzek i traw, wschodów i zachodów słońca. To doświadczenie było potężne i fundamentalne. Miałam wrażenie, że ludzie pośród dzikiej natury, zawsze tak się czuli i dopóki głusza istniała, miało się to nigdy nie zmienić.
Nie czułam się ani smutna, ani wesoła. Nie czułam się ani dumna, ani zawstydzona. Czułam jedynie, że - choć tyle rzeczy zrobiłam źle - przychodząc tu, postąpiłam słusznie.
Był to układ, który zawarłam sama ze sobą wiele miesięcy wcześniej i jedyna rzecz, ktora pozwalała mi samotnie podróżować. Wiedziałam, że jesli pozwolę, by opanował mnie strach, moja podróż bedzie skazana na porażkę. Strach w znacznym stopniu rodzi się z tego, co sami sobie wmówimy. Postanowiłam więc wmówić sobie coś innego, niż zwykle opowiada się kobietom. Zadecydowałam, że jestem bezpieczna. Jestem silna. Jestem dzielna. Nic mnie nie pokona. Upieranie się przy tej wersji było trochę jak pranie mózgu ale na ogół przynosiło dobry rezultat. Za każdym razem, gdy słyszałam dźwięk nieznanego pochodzenia albo czułam, jak moja wyobraźnia tworzy straszne wizje, odpychałam to od siebie. Po prostu nie pozwalałam sobie na strach. Strach rodzi strach. Siła rodzi siłę. Zmuszałam się do tego, by rodzić w sobie siłę. W krótkim czasie po prostu przestałam się bać. Zbyt ciężko pracowałam, by czuć strach.
To nie jest literatura warta twojego czasu-odpowiedziałam.
-Cóż, jeśli chcesz wiedzieć, mój czas nigdy nie był wiele wart.Nigdy nie zarobiłam za niego więcej niż minimalną pensję, a w większości przypadków harowałam za darmo.
Dziękuję" - myślałam bez przerwy. "Dziękuję". Nie tylko za długi marsz, ale za wszystko, co w końcu we mnie wezbrało, za wszystko, czego nauczył mnie szlak, i za to, czego nie mogłam jeszcze wiedzieć, choć w jakimś sensie czułam, że już we mnie jest.
[...]
Nie mogłam o tym wiedzieć, siedząc na białej ławeczce u krańca podróży. Wszystkiego poza faktem, że nie musiałam wiedzieć. Wystarczyło wierzyć, że to co zrobiłam było prawdziwe. [...] Wierzyć, że nie muszę sięgać gołymi rękami. Wiedzieć, że zobaczenie ryby pod powierzchnią wody wystarczy. Że to było wszystko. To było moje życie - jak każde życie - tajemnicze, nieodwołalne i święte. Tak bardzo bliskie, tak bardzo obecne i tak bardzo do mnie należące.
Jakie dzikie i szalone by pozwolić mu płynąć.
Nie wiadomo, dlaczego niektóre rzeczy się dzieją, a inne nie. Co do czego prowadzi. Co bedzie niszczyć. Co sprawia, że jedna rzecz rozkwita, a druga obumiera lub zmierza w inną stronę.
(...) choć Eddie ostatecznie nie kochał mnie wystarczająco mocno, to jednak kochał mnie mocno wtedy, kiedy to miało największe znaczenie.
Miigwech to słowo z języka Odżibwejów. (...) znaczy „dziękuję”, ale i więcej - przepełnia je pokora i wdzięczność.
Następnego ranka pożegnałam się z Dougiem, Tomem i dwiema kobietami i sama wyruszyłam na szlak, by po krótkiej stromej ścieżce, która prowadziła od hotelu, dotrzeć do PCT. Przeszłam pod wyciągiem i obrałam kurs na północ i na zachód, wokół bocznej grani Mount Hood, szlakiem, który wyglądał jak zniszczona skała, wysmagana srogimi zimami i grubym piaskiem. Kiedy weszłam do rezerwatu Mount Hood dwadzieścia minut później, z powrotem znalazłam się w lesie i poczułam, jak ogarnia mnie cisza. Tak dobrze było znów być w pojedynkę.
Moje miejsce na zboczu było właściwie półką skalną nad lasem. Uwielbiałam poczucie, że jestem wyższa od drzew, gdy niczym ptak patrzyłam na baldachimy ich koron.