cytaty z książek autora "Anna Cieplak"
Wzięłam płytę Peji i podeszłam do stanowiska do słuchania muzyki. Włożyłam CD, nacisnęłam"play" i już wiedziałam.
Musiałam ją mieć, chodźbym miała tę płytę ukraść. (...)
- Beznadziejna ta twoja muzyka - powiedział. - Cypress Hill byś posłuchała, a nie jakichś chłopaków spod trzepaka w spodniach z lampasami. Polacy robią to źle. Oni udają coś, czego tutaj nigdy nie było.
Próbowałam przemilczeć tę uwagę, bo moim zdaniem właśnie było, i zmieniłam płytę. Tym razem pokazowo wrzuciłam do odtwarzacza pierwszą płytę zespołu Kaliber 44. Założyłam też kaptur na głowę, żeby się na mnie nie patrzył. Tak jak kaptury na głowy zakładali różni ludzie na przerwach.
Bo mama ma specyficzne poczucie czasu. Kiedy w podstawówce kazali mi w ramach pracy domowej narysować i opisać, jak będzie wyglądał świat w 2000 roku, czyli za trzy lata, mama podeszła do mojego biurka i zapytała z niepokojem, czemu nie ma tam latających talerzy, kosmitów i robotów. Wskazałam głową w stronę okna. Zobaczyłyśmy, jak wzdłuż bloku idzie tata, niesie ciężkie siaty, a w tle rozlega się głos jakiegoś faceta nawołującego:
-ZIE-MNIA-KI!
Po ulicy walały się śmieci, bo wiało od zachodu i nawet nie opłacało się tego wszystkiego zbierać, gdyż za chwilę znów leżałyby wszystkie na ziemi. Wtedy tacie urwała się jedna z siatek, co wywołało u niego siarczystą "kurwę". Była równie głośna jak okrzyk sprzedawcy ziemniaków. Mama odpowiedziała wtedy zaszokowana, jakby właśnie zo oknem przeleciało UFO:
-O Boże, gdzie my żyjemy.
Dorosłość polega na wychodzeniu bez trzaskania drzwiami, kiedy jest się wkurwionym.
Julka pachnie jak choinki w autach, poważnie, nie poznał jeszcze takiej porządnej dziewczyny z długimi, prostymi włosami. Pasują do siebie jak H&M do targowiska.
(...) Mama zablokowała jej transfer danych w komórce i odpięła kabel sieciowy w domu. Zostały ewentualnie esemesy, ale to jest jak pisanie listów.
Ja też się kiedyś tak uśmiechałam, ale uśmiech przyciąga czasami niewłaściwe osoby.
Wracam do kraju, któy jeszcze nie zginął. Błyskawicznie znikające za szybą elementy krajobazu ułatwiają mi odpowiedź na pytanie, gdzie jest Polska, kiedy śpi.
Ogólnie Magda nie zazdrościła im wieku, bo mieć piętnaście lat to jak mieć przed sobą perspektywę przynajmniej pięciu lat uporczywych zaburzeń urojeniowych, których nie da się niczym wyleczyć. Kompleks wyrasta na kompleksie i tylko co bardziej gruboskórni nie czują się jak gówno.
Kolega od chusty na głowie odpowiada mi jednak następująco: "Weź mp3. Bez sensu z CD się pierdolić". Niestety ma rację. I trochę mi głupio, że wyszłam na zacofaną i pierdolącą się z CD.
Kiedyś dzieci miały dwutygodniowe anginy, teraz mają kilkunastogodzinne biegunki. Czasy szybkie jak sraczka.
Przechodzą więc dalej, siadają i łapie ją za rękę. Czy jego łapsko pasuje do takiej małej rączki? Nie ma pierścionków ani pomalowanych paznokci. Ostatni raz trzymał taką dłoń w przedszkolu, na leżakowaniu.
Ale dziś jestem już dorosła, więc nie będę rozważać uczciwości wyniku. Skorzystam z tego, co jest, nawet jeśli to nieprawda.
O Boże, jak zadawać się teraz z ministrantem? One prawie nie przeklina i jest niemal tak dobrze ułożony jak narzuta na wersalce. Kojarzy mi się z taką laską, która ma papużki. A my powtarzamy przekleństwa i szukamy coraz to nowych, tak jak dzieci w Bullerbyn, które też pewnego dnia zaczęły wymyślać własne wyrazy i udawać, że je rozumieją.
Ludzie, którzy nie uczą się przez naśladownictwo, są wiecznie agresywni i maja o coś pretensje albo udają, że specjalnie zrobili coś źle.
Czasami wystarczy szepnąć i przesuwa się czyjś życiorys jak jedną podmienioną kartę w talii.
Niech się śmieją, szkoła i tak jeszcze wszystkim wróci czkawką przy podsumowywaniu kolejnego przegranego pokolenia. Bo każde-mniej więcej co dekadę-jest oceniane jako zepsute przez złą edukację.
W małych miastach innego piekła i raju po prostu nie ma. Są tylko wspólne miejsca przejściowe, które mogą ludzi wiązać lub nie. każdego jakoś się zna-wystarczy zapytać i na pewno ktoś wytrząśnie z rękawa co najmniej trzy plotki. Lepiej się tutaj lubić, bo nienawiść na takiej niewielkiej przestrzeni jest niekończącą się bulgoczącą zawiesiną.
Mieć piętnaście lat to jak mieć przed sobą perspektywę przynajmniej pięciu lat uporczywych zaburzeń urojeniowych, których nie da się niczym wyleczyć. Kompleks wyrasta na kompleksie i tylko co bardziej gruboskórni nie czują się jak gówno. Albo przynajmniej dobrze udają. Zapamiętujesz każdą uwagę na swój temat i odtwarzasz ją w samotności, interpretując na sto sposobów.
Dla dziecka nigdy nie ma odpowiedniego momentu na stratę. Tym się życie dzieci nie różni od życia dorosłych.
Może nie ma co zszywać przeszłości nitkami, które już nie pasują.
Dorośli ludzie, którzy nie potrafią się rozejść, to jeden ze smutniejszych obrazków tego czasu.
Staram się w tej chwili wyznaczyć granicę, tak jak nam doradzali na terapii małżeńskiej. Rzekomo to pierwszy krok do uspokojenia kogoś, kto przemawia z pozycji dziecka, a nie dorosłego.
Bo ja nie umiem mówić wprost o problemach, po tylu latach już nie wiem, czego one dokładnie dotyczą. Została tylko powierzchnia.
Chwilę po ósmej dzwoni telefon. Wyjątkowo mój, a nie jej. Jej dzwoni niemal bez przerwy, czasami mam wrażenie, że dokładnie wtedy, gdy mój milczy. Tak wygląda schyłkowa faza uzupełniania się w związku, który zanika.
Widok dziadka, który wyrywa sobie rurki z dłoni, twierdząc, że to agenci podpięli mu pluskwy, żeby śledziły, jakie historie są zapisane w jego krwi, upewnił mnie w jednym: nie ma sensu na siłę trzymać innych przy życiu. Siebie tym bardziej.
Nie chcę mieć życia jak ojciec, który po powrocie z roboty usypia po trzech piwach i bierze coraz to dłuższe szychty, jakby nie widział, że już od wielu lat żyje jak kret. Przed oczami tylko ciemność, przez którą się przeciska, udając, że to ma jakiś cel.
Na razie trzymamy się razem, pomimo rozwodu. Ja dostarczam Jankowi inspirujących komunikatów, jak kierować swoim życie, a on mi użycza trochę spokojnego podejścia, że nie muszę przecież robić wszystkiego. To nasza stała gra postmałżeńska. >>Może<< kontra >>muszę<<.
Ale ona od zawsze wątpiła we wszystkie plany i cele. Dlatego wciąż ją lubię. Nie awansowała, ale od kiedy się znamy, wydawała mi się lepsza z innych powodów niż to, do czego aspiruje i o co się stara. Imponujący był właśnie ten brak wysiłku i beztroska, której sama nigdy nie miałam. Ja mam przewagę materialną, o którą dyszę, staram się, walczę, a ona ma jakąś inną, jakby została nią naznaczona od urodzenia.
Jak widać, jest nas więcej. Wszyscy nosimy w sobie małe zawały.