PopKulturowy Kociołek:
Kieron Gillen jest twórcą, który wielokrotnie udowadniał, że potrafi pisać niezwykłe i mocno wciągające komiksowe scenariusze. Biorąc pod uwagę jego zdolności oraz niezły poziom poprzednich tomów, sięgając po ostatnią część cyklu, można oczekiwać od niej naprawdę wiele. Z wielką przykrością należy jednak stwierdzić, że tym razem nie wszystko poszło tak, jak było zakładane i zamiast genialnego finału otrzymujemy… dość przeciętne zakończenie.
Zanim jednak przejdziemy do wad albumu, skupmy się na tym, co nadal jest tu dobre i warte uwagi. Na pewno nadal świetnie prezentuje się klimat opowieści, który tradycyjne elementy fantasy nieustannie miesza z mocno wyczuwalnym horrorem. O ile poprzednie odsłony w mniej lub bardziej oczywistej formie nawiązywały do różnych gier RPG, tym razem Giellen sięga po wzorce z Lovecrafta (Call of the Cthulhu) czy Tolkiena (LoTR). Robi to przy tym w naprawdę przemyślany i ciekawy sposób, łącząc to z własnym fabularnym pomysłem.
Sam „klimat” dzieła to jednak zdecydowanie za mało w momencie, kiedy rozwinięcie scenariusza jest najdelikatniej pisząc, dość mało satysfakcjonujące. Przewracając kolejne strony albumu, odnosi się wrażenie, że zakończenie zostało tu przygotowane zbyt pospiesznie (tak jakby ktoś wymusił na autorze szybki sprit w kierunku finału). Wyraźnie brakuje tu kilku wyjaśnień (szczególnie tego, co działo się pomiędzy trzecim i czwartym tomem). Jeśli takowe rozwinięcia fabuły się już pojawiają, to są dość nijakie i nie zawsze spójne z wcześniejszymi treściami. Małą łyżeczką dziegciu są również niektóre zachowania bohaterów, które bardziej pasują do nastolatków niż do dorosłych ludzi. W skrajnych przypadkach sceny takie potrafią być nawet trochę irytujące (na szczęście jest tego naprawdę mało).
https://popkulturowykociolek.pl/recenzja-komiksu-die-tom-4/
POPKulturowy Kociołek:
Królowie stają się coraz to potężniejsi, a każdy z nich zdeterminowany jest do tego, aby zostać największym władcą. Nic więc dziwnego, że chaos się pogłębia, co ma bardzo negatywne skutki dla świata. Rose, Bridgette i Duncan muszą więc pozyskać jak najwięcej cennych sojuszników. Jednym z nich może być sam Robin Hood. Legendarny łucznik nie jest jednak początkowo skory do współpracy i bardziej widziałby bohaterów jako członków swojej wesołej kompani, która wspiera go w walce z gigantycznym Małym Johnem. Pełne ręce roboty mają również pozostali bohaterowie, którzy muszą wymyślić jak powstrzymać coraz szybciej zbliżającą się katastrofę.
Gillen kolejny raz mistrzowsko buduje tutaj napięcie, stopniowo odkrywając sekrety i motywacje bohaterów. Ponownie można się również zachwycać jego niezwykłym sposobem ukazania znanych legend. Całość podana jest w takiej formie, że nawet ktoś nieobeznany w arturiańskich opowieściach szybko się tu odnajdzie i z wielką przyjemnością zanurzy w wartkiej akcji.
Jeśli to dla kogoś zbyt mała zachęta, to warto pamiętać, że finałowy tom rządzi się pewnymi swoimi prawami. Dla czytelnika oznacza to, że na pewno nie brakuje tu licznych zwrotów akcji, które trzymają w napięciu do samego końca. Autor obok widowiskowości nie stroni tu również od podejmowania trudnych i złożonych tematów poruszających kwestie zdrady, zemsty i poświęcenia.
W scenariuszu nie brakuje również przemyślanego poczucia humoru (które zachwyca od pierwszego albumu),które najczęściej przejawia się w świetnie napisanych kąśliwych dialogach. Całości treści dopełniają także niejednoznaczne i niezwykle angażujące postacie. Gillen świetnie rozwija relacje pomiędzy nimi. Ich przyjaźnie, romanse i konflikty są wiarygodne i poruszające, prowadząc w stronę wielkiego emocjonalnego finału, który jest należycie satysfakcjonujący z delikatną nutką tajemniczości...
https://popkulturowykociolek.pl/raz-i-na-zawsze-tom-5-recenzja-komiksu/