Anne Marie Rodgers, amerykańska pisarka romansów, pisze pod jako Anne Marie Winston. Wiele z jej powieści pojawiło się na USAToday liście bestsellerów, a ona zasłużyła się zarówno jako wiceprezes jak i prezes Pisarzy Washington Romance. Anne Marie Rodgers urodziła się w Pensylwanii w USA. Jest byłym nauczycielem, który uwielbia czytanie romansów szczególnie Lindy Howard. Zaczęła pisać romanse w 1989 roku. Jej pierwsza książka została zakupiona przez linię Silhouette Desire w 1991 roku i opublikowana pod pseudonimem Anne Marie Winston.
Ale mnie naszło! Romanse, a do tego jeśli wierzyć słowom z okładki, gorące romanse, to kompletnie nie moja bajka! Nie mój gatunek, nie moje wszystko!
Więc co mnie opętało, żeby sięgnąć po tego typu książkę? A no właśnie... sentyment. "Wymarzony dom" był pierwszym z nielicznych Harlequin'ów w mojej czytelniczej karierze jakie miałam okazje przeczytać. Było ich naprawdę niewiele, chyba z pięć czy sześć. Książka ta była dodatkiem bodajże do gazety "Przyjaciółka", którą prenumerowała moja babcia a później mama. Tak, tak, mam już na tyle lat, żeby pamiętać jeszcze stare czarno-białe wydanie magazynu, które wyglądem przypominały takie gazety jak Wyborcza czy inne Trybuny - duże, szare i papierowe. A że ostatnio zrobiłam się sentymentalna (ach ten wiek!) a na półce u babci przypadkiem zauważyłam tę książkę, to postanowiłam sobie przypomnieć, jak to z tymi gorącymi romansami bywało. A co!
Książeczka jest cieniutka, więc przeczytanie jej nie zajmuje dużo czasu - spokojnie można ogarnąć temat w jedno popołudnie. Gdybym oceniała tą książkę z 15 lat temu pewnie dałabym dużo gwiazdek. Teraz było to takie lekkie, łatwe i dość przyjemne rozluźnienie pomiędzy nieco ambitniejszymi lekturami. Szybki romans na rozluźnienie ;)
Ciężko oceniać Harlequiny - historia w nich jest prosta, naiwna i schematyczna. Czytelnik od razu wie jak się potoczy - pierwsze spotkanie, fascynacja, płomienny romans, nieporozumienie aż w końcu, jak to się mówi, zakończenie, gdzie "żyli długo i szczęśliwie". "Wymarzony dom" również nie wybija się z tego schematu. Ba!, jest niemal identyczny. Ale nie zmienia to faktu, że jest całkiem przyjemną książką.
W głowie daję jedną gwiazdkę więcej (coś pomiędzy "dobrym" a "bardzo dobrym") za to, że nie było scen seksu na co drugiej stronie (a przecież to Harlequin, więc można było się tego spodziewać) i za pojawienie się wątku kryminalnego. Romans ze zbrodnią w tle. Jakże miła odmiana od zbrodni z romansem w tle! Niby zagadka nie była tu specjalnie eksponowana, ale jednak się pojawiła.
Książkę czytało mi się dobrze. Szybko, łatwo i przyjemnie. Lekka lektura w sam raz na rozluźnienie.
Odnośnie książki "Stone"
Ładna książka, choć niestety zawiera oklepane już do granic możliwości wątki, że on jej kupuje ubrania i biżuterię, ona się kryguje, ale wszystko bierze, do tego schodzi po schodach, on jest odwrócony tyłem i gdy ją dostrzega zapiera mu dech w piersi od jej urody. To już było tysiące razy i pora wymyślić coś nowego.
Poza tym nie za bardzo rozumiem jak matka Faith mogła nie wiedzieć, że są bankrutami. Nie płaciła rachunków i przez 8 lat nie wiedziała kto je płaci ani nawet tych rachunków nie widziała. W ogóle jej nie zastanawiało ile ma pieniędzy na koncie, nigdy nie sprawdziła, nawet nigdy nie zajrzała do swojego wyciągu bankowego. To tak jak w starych książkach albo filmach ktoś umiera albo choruje, ale nie wiadomo na co - bohater ma takie objawy jakie pasują autorowi i nie szkodzi, że takiej choroby nie ma. To już nie te czasy.
Pomijając takie tam, romans jest fajny, więc jak ktoś miałby ochotę się rozerwać, to polecam.