Anne Marie Rodgers, amerykańska pisarka romansów, pisze pod jako Anne Marie Winston. Wiele z jej powieści pojawiło się na USAToday liście bestsellerów, a ona zasłużyła się zarówno jako wiceprezes jak i prezes Pisarzy Washington Romance. Anne Marie Rodgers urodziła się w Pensylwanii w USA. Jest byłym nauczycielem, który uwielbia czytanie romansów szczególnie Lindy Howard. Zaczęła pisać romanse w 1989 roku. Jej pierwsza książka została zakupiona przez linię Silhouette Desire w 1991 roku i opublikowana pod pseudonimem Anne Marie Winston.
Odnośnie książki "Stone"
Ładna książka, choć niestety zawiera oklepane już do granic możliwości wątki, że on jej kupuje ubrania i biżuterię, ona się kryguje, ale wszystko bierze, do tego schodzi po schodach, on jest odwrócony tyłem i gdy ją dostrzega zapiera mu dech w piersi od jej urody. To już było tysiące razy i pora wymyślić coś nowego.
Poza tym nie za bardzo rozumiem jak matka Faith mogła nie wiedzieć, że są bankrutami. Nie płaciła rachunków i przez 8 lat nie wiedziała kto je płaci ani nawet tych rachunków nie widziała. W ogóle jej nie zastanawiało ile ma pieniędzy na koncie, nigdy nie sprawdziła, nawet nigdy nie zajrzała do swojego wyciągu bankowego. To tak jak w starych książkach albo filmach ktoś umiera albo choruje, ale nie wiadomo na co - bohater ma takie objawy jakie pasują autorowi i nie szkodzi, że takiej choroby nie ma. To już nie te czasy.
Pomijając takie tam, romans jest fajny, więc jak ktoś miałby ochotę się rozerwać, to polecam.
Ale mnie naszło! Romanse, a do tego jeśli wierzyć słowom z okładki, gorące romanse, to kompletnie nie moja bajka! Nie mój gatunek, nie moje wszystko!
Więc co mnie opętało, żeby sięgnąć po tego typu książkę? A no właśnie... sentyment. "Wymarzony dom" był pierwszym z nielicznych Harlequin'ów w mojej czytelniczej karierze jakie miałam okazje przeczytać. Było ich naprawdę niewiele, chyba z pięć czy sześć. Książka ta była dodatkiem bodajże do gazety "Przyjaciółka", którą prenumerowała moja babcia a później mama. Tak, tak, mam już na tyle lat, żeby pamiętać jeszcze stare czarno-białe wydanie magazynu, które wyglądem przypominały takie gazety jak Wyborcza czy inne Trybuny - duże, szare i papierowe. A że ostatnio zrobiłam się sentymentalna (ach ten wiek!) a na półce u babci przypadkiem zauważyłam tę książkę, to postanowiłam sobie przypomnieć, jak to z tymi gorącymi romansami bywało. A co!
Książeczka jest cieniutka, więc przeczytanie jej nie zajmuje dużo czasu - spokojnie można ogarnąć temat w jedno popołudnie. Gdybym oceniała tą książkę z 15 lat temu pewnie dałabym dużo gwiazdek. Teraz było to takie lekkie, łatwe i dość przyjemne rozluźnienie pomiędzy nieco ambitniejszymi lekturami. Szybki romans na rozluźnienie ;)
Ciężko oceniać Harlequiny - historia w nich jest prosta, naiwna i schematyczna. Czytelnik od razu wie jak się potoczy - pierwsze spotkanie, fascynacja, płomienny romans, nieporozumienie aż w końcu, jak to się mówi, zakończenie, gdzie "żyli długo i szczęśliwie". "Wymarzony dom" również nie wybija się z tego schematu. Ba!, jest niemal identyczny. Ale nie zmienia to faktu, że jest całkiem przyjemną książką.
W głowie daję jedną gwiazdkę więcej (coś pomiędzy "dobrym" a "bardzo dobrym") za to, że nie było scen seksu na co drugiej stronie (a przecież to Harlequin, więc można było się tego spodziewać) i za pojawienie się wątku kryminalnego. Romans ze zbrodnią w tle. Jakże miła odmiana od zbrodni z romansem w tle! Niby zagadka nie była tu specjalnie eksponowana, ale jednak się pojawiła.
Książkę czytało mi się dobrze. Szybko, łatwo i przyjemnie. Lekka lektura w sam raz na rozluźnienie.