Tundra nie lubi słabych Jurij Simczenko 6,0
ocenił(a) na 610 lata temu "Stare książki nie są modne."
Wydana w 1974 roku,napisana pewnie kilka lat wcześniej,zapomniana,zażółcona,mająca w sobie jeszcze kartę biblioteczną z ostatnią datą wypożyczenia w 2008 roku...
Lubię zastanawiać się, kto mógł daną książkę wypożyczyć,dlaczego właśnie tą,innej nie...
Książka jak człowiek,póki go nie otworzysz,milczy-możesz obejrzeć "okładkę",posłuchać opinii innych,dopóki nie otworzysz- nie poznasz jego historii,oczywiście subiektywnej,bo czy autor czy człowiek,nie snują opowieści obiektywnej,tylko utkaną z wyobrażeń i przefiltrowaną przez wewnętrzną percepcję...
Książka jest tworem zamkniętym,słowo wydrukowane jest zaklepane,skończone-jedynie my,czytelnicy możemy na marginesach pisać własne refleksje,podkreślać wyrazy,zdania,zaznaczać karteczkami strony,pisać w pamiętnikach o wrażeniach z lektury..
Ja jeszcze inaczej zaznaczam swoje czytanie,wpisuję liczby od 1 do 260,w zależności jaki dzień mamy według Kalendarza Majów,zaznaczam swoją bytność,zostawiam jeden z wielu tropów swojego istnienia.
Być może,gdy kiedyś wrócę do danej książki,pomyślę,zaskoczę się:"czytałam ją"-bo przecież skąd mam wiedzieć co będę pamiętać np.za 40 lat..pamięć jest taka ulotna.
Książka ta to zbiór dwóch reportaży:"Tundra nie lubi słabych" Lubowcewa i "Urodzeni w śniegach" Simczenki.
W pierwszym dziennikarz wyruszył w podróż nad rzekę Peczorę,której brzegi zasiedlono za czasów Iwana Groźnego,potem do miasta Workuta,które od podstaw zbudowali Polacy,Ślązacy i Niemcy-oczywiście więźniowie,było ich w 1951 roku -70 tysięcy.Dziennikarz rozmawia z niejakim Popowem,który odkrył pokłady węgla kamiennego w 1919 roku:"Robotnicy(sic!)przybyli dopiero w 1931 roku.Węgiel wydobywano wprost z powierzchni,rozbijano go oskardami,ładowano na barki i spławiano"w odległości 160 km na północ od koła podbiegunowego..."Popowi jest przyjemnie,że wyrosło tu takie duże miasto i wiele kopalń.Nie każdemu udaje się dopiąć swego,by mu uwierzyli i przysłali tylu ludzi(przysłali=zesłali) do dzikiej tundry oddalonej o tysiące kilometrów,włożyli tyle pieniędzy(sic!)na budowę i przeprowadzili koleje".
"W lipcu 1953 w okolicach Workuty doszło do buntu więźniów w jednym z obozów. Według relacji John H. Noble, obóz w Workucie i wielu pobliskich obozach został całkowicie opanowany przez grupę 400 więźniów, którzy następnie podjęli wędrówkę ku oddalonej o setki kilometrów na zachód Finlandii, zanim zostali pojmani i straceni."(źródło wikipedia)
Oczywiście o tym ani słowa w reportażu.
Autor zwiedza miasta i sioła,opowiada ustami napotkanych ludzi o życiu w tundrze,gdzie często jedynym transportem jest samolot lub łódź.
Czytamy historię młodej komsomołki,którą ojczyzna wysłała,by została "likwidatorką" analfabetyzmu rosyjskiego,u hodowców renów,bo autochtoni:Nieńcy i Chantowie nie znali języka okupanta,a to wstyd przecież dla władzy,że w kraju są analfabeci,którzy nie przeczytają,że znaleźli się w raju na ziemi.
Zafrapowała mnie opowieść o mieście Norylsk,trzecie pod względem zużycia energii elektrycznej na jednego mieszkańca.Czemu niewiele więcej od Moskwy czy Petersburga?
Bo tam na porządku dziennym jest purga: burza śnieżna - silny, mroźny wiatr połączonego z obfitymi opadami śniegu występujący w Rosji.Nie ważne,że śnieg sięga do drugiego piętra,ważne,że praca wre na 3 zmiany i nieważne,że ludzie nie docierają do pracy,ci co już są,pracują 5 czy 6 dób bez odpoczynku...
Inni,pracownicy zakładu oczyszczania miasta,z oddziału do walki ze śniegiem mając latarnię w dłoniach wystawieni na wiatr i zimno pokazują drogę pługom śnieżnym,które robią przejście w wielometrowych zaspach.Po co latarnik?
Bo jest ciemno-trwa noc polarna.Póki nie ogrodzono miasto płotem o łącznej długości 3oo km, ze śniegiem codziennie walczyło trzy tysiące sześciuset ludzi,a nierzadko stawało w szranki całe miasto.Po co to wszystko?
Dla węgla,platyny,niklu,kobaltu.
"Między 1948 i 1954 rokiem istniał w Norylsku także „Obóz specjalny nr 2” („Obóz Górniczy” – „Gorłag”, „Gornyj łagier”),w którym umieszczono w szczególnie ciężkich warunkach więziennych ok. 20 000 (prawie wyłącznie politycznych) więźniów. Latem 1953 roku, parę miesięcy po śmierci Stalina, wybuchło w obozie powstanie więźniów, które trwało wiele miesięcy."(źródło wikipedia)
Ani słowa w reportażu o więźniach,ani tym bardziej o powstaniu..
Drugi reportaż jest napisany przez etnografa,a więc nie ma w nim zachłystywania się "spontanicznością",zapałem komsomolców czy robotników^^,budowaniem miast czy kopalni pod kołem podbiegunowym.
Simczenko argiszuje,czyli jeździ karawanem sań zaprzężonych w reny,od wioski do wioski,gdzie jeszcze żyją starzy ludzie z ludu Nganasan(zostało ich około siedmiuset(!) i podpytuje o stare zwyczaje i legendy,często obserwując jak szyją swoje parki,pasą reny,jak uderzają w konkury,jak wyznają miłość śpiewając pieśń,jak dają wiano,jak budują jednoosobową łódkę zw.wietką,i jak wierzą,że istnieją żywe kamienie,zw.szajtanami.
Etnograf mieszka w czumie-namiocie i żyje codziennym prostym życiem mieszkańców,je z nimi mięso i pije szklankami herbatę,pasie reny.
Widzi stary cmentarz nganasańskich dzieci,zapomniany od 50 lat.Dzieci grzebano w skrzyniach,ścinano korony drzew i stawiano na nie skrzynki z ciałami,aby były wyżej,bliżej do nguo- mieszkańców nieba,którzy dają dzieci.Na tym samym drzewie wieszano kołyskę...
"Przy spotkaniach całują się w policzek.Młodszy obchodzi wszystkich starszych od siebie i nadstawia policzek.Wiek mężczyzny liczy się według lat jego żony.Jeżeli ktoś ma żonę staruchę to przysługują mu prawa ludzi w tym samym co ona wieku.Jeżeli on sam jest staruch,ale ma młodą żonę,wtedy musi pokornie obejść wszystkich,nawet tych,którzy mogliby być jego synami,czy wnukami,i nadstawić im policzek."
To już chyba mamy wyjaśnienie dlaczego staruchy na całym świecie biorą młode żony-by poczuć się młodszymi,nawet od własnych synów;)
Można znaleźć kieł mamuta,który doskonale się kraje nożem, o ile namoczy się go w wodzie.Z kości robi się większą część reniferowej uprzęży,czy przybory łowieckie.
"Było to pewnego cudownego poranka.W czumach wszyscy jeszcze spali.Tylko malutki,zupełnie nagi chłopczyk wyszedł na dwór,by się załatwić,a widząc nas znieruchomiał.
-Tana syły nimila(jak się nazywasz?)-spytałem.
-Łapsa(dziecko)-odpowiedział bez namysłu.
-Nie mogę ciebie tak nazywać-powiedziałem do niego.
-Jednakże chłopak jeszcze imienia nie ma-rozległ się głos Paddeku,wysuwając głowę z czumu.
-Chłopak nie ma jeszcze żadnej szczególnej cechy i dlatego nie daliśmy mu jeszcze prawdziwego imienia-ciągnął Paddeku.U nas jest taki zwyczaj-prawdziwe imię daje się,gdy pokaże się charakter człowieka.Bywa,że malcy długo noszą dziecinne imię,zanim dostaną prawdziwe."
I takich historii bez liku,aż żal,że już ostatnia strona..
Lubię czytać takie opowieści,bo otwierają drzwi do świata,który przeminął bezpowrotnie,gdzie życie było proste,regulowane porami roku, zwyczajami i prawami wypracowanymi przez setki lat...gdzie nie znano alkoholu i tytoniu,
gdzie,gdy przestrzegałeś reguł gry mogłeś liczyć na wsparcie grupy,przetrwanie,pożywienie,miłość.
Brakowało mi tylko map,ilustrujących szlak obydwu podróży-są za to zdjęcia,rozkosznie,rozczulająco monidłowe(taki prehistoryczny fotoszop).
"Jeszcze nie wiadomo co tu będzie.Jedno jest jasne-ze nie zostało wiele czasu do chwili",aż przyjdzie tu cała cywilizacja z naruszeniem równowagi ekologicznej,nałogami i chorobami...
Chciałoby się zanucić:
"dziś prawdziwych ludów już nie ma"..
Książkę polecam tym,którzy nie gardzą starym,tym co przeminęło i są otwarci,by spojrzeć do tyłu.