cytaty z książek autora "Stanisław Czycz"
Bo mimo wszystko
czasem
na moment
nagle jakby brak mi powodów
do mojej nieustającej radości.
Nie jestem takim jak mnie sądzisz, mój język ostry i kaleczy ale po to tylko by mnie byle kto nie lubiał a jeżeli mnie kto pokocha zimnym żar obudzi śpiący w mej krwi który będzie pałał ciepłem aż do życia ostatniej godziny
...zabieraliśmy wszystko, wyruszaliśmy, na głupie chodzenie po lasach, jakże smutne w gruncie rzeczy, o ile nie rozpaczliwe, choć mówiliśmy sobie, że radosne, a jeżeli trochę i melancholijne to tą jakby uroczystością przyrody, a w każdym razie zdrowe, i dające wytchnienie, - po czym? mogliśmy się sami siebie zapytać, po jakich to wielkich emocjach, zdarzeniach? i czy nie z ich braku - i już nie zdarzeń lecz czegokolwiek choćby trochę ożywiającego - wyruszyliśmy tu nie aby ich szukać - bo skąd by tutaj i jak - ale aby ich już nie oczekiwać, tak daremnie, w drętwocie dnia za dniem, tygodnia za tygodniem, - ale przeniknięte było to wszystko jednak jakby nostalgią za nimi...
nie teraz lecz teroz, to wlazłem na fest w ten świat sojuszu robotniczo-chłopskiego, elegancki, zwycięskiego proletariatu, ten język, zwycięskiego i jeszcze walczącego, wywalczył już dużo a jeszcze wywalczy więcej, albo mu wywalczyli choćby nie chciał, a jeszcze więcej i tylko czekać, nie więcej lecz wiency...
a w samym holu dworca był ołtarz Stalina… taki że zastawiał wyjście na perony, z wyjątkiem tylko dwu po bokach ołtarza, co wyglądało jak wyjście do zakrystii… wielkie białe popiersie Stalina na czerwonym postumencie, i tło i boki z czerwieni a z góry zwieszały się szturmówki…
podświetlone to w dzień i w nocy… kiedy jeździłem jeszcze do szkoły jakiś pijak uklęknął przed tym ołtarzem, i… bez wygłupiania się a z pijaną żarliwą nadzieją… krzyknął „Józiu, daj na pół litra”...
Ciosy, które nawzajem sobie zadajemy, spadają na w własne nasze głowy.
Nie zwracaj się do mnie tak bojaźliwie nabożnie jakbym był jakiś książę a ty najpośledniejsza z jego nałożnic.
- To przykro jest wracać do domu tak wczas, nieprawdaż Admirale?
- Nieprawdaż.
- Admirale, a czy ci przypadkiem nie odpłynął jakiś okręt?
Nie odpowiedziałem. On, dalej z tym drwiącym uśmiechem:
- Odpłynął na wesele, prawda?
A więc wiedział. Coś mnie jakby ukłuło gdzieś tam w środku, lecz - dość jeszcze spokojnie - powiedziałem:
- Okrętów jest dużo, Wodzu.
- Ale ten był najpiękniejszy chyba ze wszystkich jakie mogłeś mieć.
.. a ja z nią dalej tylko tak harcerzykowato, że inny z nią sobie już wszystko co chciał, a dla mnie ona ma być jakiś ołtarzyk - co się przecież często zdarza, takich dziw od dawna i na całego już na chodzie, które nagle przed jakimś chłopakiem udają lilijki jest dużo, a tych frajerów co się na to nabierają, i którym się wtedy aż przewraca w głowie od miłości, i właśnie tej lilijnej i płomiennej, jest może jeszcze więcej
- Bo może tylko taka miłość ma sens.
-Czysta?
- Niekoniecznie to, ale płomienna i do nieprzytomności.
- Może.
- Więc może nie są to tacy frajerzy.
- Nie?
- Bo liczą się przeżywania, a na nie to na czym są oparte.
- Tak, i zwłaszcza, że te przeżywania w takim jak tu mówimy wypadku podskakują do szczytów już absolutnych i do płomienności - wprawdzie trochę już innego rodzaju - gdy się taki niefrajer połapie wreszcie, jasno zobaczy to na czym były oparte, no i wobec tego nie mów, że się to nie liczy.
- No więc się i to liczy.
- "daję ci moje usta nietknięte jeszcze przez nikogo"
- Co?
- A, to takie zdanie, które znajdziesz w każdym, a przynajmniej w co drugim kiepskim romansidle.
- Czytujesz?
- Bo ja też jestem trochę humorystą, więc dlatego. I najbardziej podobają mi się w nich takie właśnie miejsca.
- No, Może nie tylko w kiepskich romansidłach. A jeżeli nawet, to mówiłem tu już o grafomanii i w tym co o tej grafomanii mówiłem mieści się i to. Więc znajdę w romansidłach i znajdę też w gdzieś w cieplutkim kąciku serca czy duszyczki największego nawet humorysty. W skrytym kąciku, a ja nie chcę się tu z niczym chować. Tak, i myślę, że będziesz już dobrze starym koniem, a ciągle jeszcze będą ci się marzyć te usteczka jakieś nie tknięte.
- I nawet gdyby teraz miało być już wszystko dobrze, gdybyś wiedział, że ona ciebie... no, że chce z tobą chodzić i już z Debem czy innym nie będzie żadnych takich.
- Już ci powiedziałem.
- Powiedziałeś.
- Musiałaby chyba wrócić do siebie tamtej. A wiesz, że to jest...
- że jest niemożliwe. - No idę.
- I musiałbym też wrócić ja, wrócić do siebie z tamtego czasu.
- Tak... - Przyjdziesz jutro na rynek?
- Chyba tak. - Poczekaj. I musiałby też wrócić cały tamten czas.
- Tak.
- Cześć Paganini.
- Cześć.
I zerwę kwiat pełen rosy i dam go mojej dziewczynie, aby go wpięła we włosy.
- Aha; wtedy, gdy ją w tym październiku czy listopadzie spotkałem w Krakowie przyszliśmy do mnie, do mojego pokoju; kolega, z którym mieszkałem gdzieś wyszedł i zaraz bez większych ceregieli - bo się pytałeś skąd wiem, że tamte moje widzenia - pamiętasz - były przesadne
- zostawiłeś tu na koniec najlepsze.
- Najlepsze. Nie. Nic nie było, w każdym razie nic z tego najlepszego.; ogarnęła mnie nagle taka wściekłość - gdy ja za nią, i to jeszcze tak niedawno szalałem, gdy była dla mnie zdawało się całym światem czy i wszechświatem, i nie chciałem od niej nic prócz tego, żeby z nią być, to ona wtedy... a teraz, jak już wybiłem sobie ją z głowy, jak przez te jej różne głupie numery musiałem, i jest już dla mnie zwykłą sobie dziewuchą, taką jedną ze znajomych i nic już więcej - bo nawet nie z nieznajomych, bo za niektórymi z tych na przykład mijanych na ulicy chce się oglądnąć - teraz mogę ją mieć i to tak jak przedtem - w gruncie rzeczy - rzadko mi się nawet marzyło; wściekłość, jakaś głucha jak zdaje się - i zdaje się już to mówiłem - bywa żal, ale jednak wściekłość; a jednocześnie tę już mi obojętną widziałem - w jakichś krótkich momentach - jeszcze tamtą, i całe moje za nią - za tamtą - szaleństwa, jakby się teraz poruszyły we mnie, i w nich tamte moje widzenia, widzenia, które teraz, w tej mojej z nią sytuacji, były nagle - można by powiedzieć - zmaterializowane, ucieleśnione, widziałem już nie w jakiejś wyobraźni, jak ona to robi - zaraz będzie robić - nie z tym który - gdzieś tam, w tej zimie, czy wiośnie, w lecie jeszcze - w myśleniu o niej chodzi jak w gorączce, ale z gościem dla którego jest taką tylko co się nawinęła gdy miał czas, i ochotę, i kamerę, a który podobnie dla niej jest takim przypadkowym.
..bo dla niej to była chyba naprawdę parada, że może nie zdarzyło jej się coś równie pięknego od czasu, gdy kiedyś dawno dał jej ktoś ten może jakiś kwiat
- pełen rosy
- mogło to wszystko być dla niej jak jakiś piękny sen
- tak, twój, ten w którym ci się tak plecie, i obudź się bo masz iść jeszcze do domu zanim się położysz, dobrze ci zrobi wyspać się porządnie, choć kto wie, czy ci się nie przyśni Magdotka.
- Mnie może nie, ale tobie Inez.
- Mnie się Inez śniła już raz, i z tego snu ja się dawno już zbudziłem.
- Tak się zbudziłeś, że aż nie chcesz jej nawet zobaczyć, bo
- bo nie jestem Magdotka Fiks.
- Co?
- To, że nie chcę się odwracać w sny
- bo jakiś ten sen mógłby cię jeszcze raz omotać?
- i mam przed sobą zdaje się coś jeszcze prócz snów
- aha, a Magdotka już nic więcej, to miałeś na myśli? (..) a czy nie przypuszczasz, że i tobie kiedyś tak nie zostanie nic więcej?
- ty, Giaconda, ja ci już powiedziałem żebyś poszedł się wyspać
- tak, idę, powiedziałeś mi też, że z tego snu z Inez już się zbudziłeś
- już dawno
- i zbudziłeś się tak, że teraz gdy ją zobaczysz to potem w nocy długo nie możesz zasnąć.
nie urwało mi się to gdy skończyłem już szkołę i miałem Nakaz Pracy... pojadę tam... i chwilami myślałem o tym jak o już załatwionym, i tylko skończyć to liceum leśne i będę leśniczym... byłem dzięciołem...