Moi ważni. Portrety prywatne Barbara Gruszka-Zych 8,8
Ogromnie ważnym założeniem, które należy przyjąć zasiadając do lektury „Moich ważnych”, są okoliczności, w których dochodziło do spotkań autorki z bohaterami książki. Barbara Gruszka Zych od roku 1989 pracuje w tygodniku Gość Niedzielny i znana jest przede wszystkim jako dziennikarka o specjalności „reportaże i wywiady”. Nie tu miejsce i nie teraz czas na analizy tych podstawowych form dziennikarskich, trudno jednak nie wspomnieć krótko, że obie te formy wymagają od twórcy ściśle określonych zdolności: przenikliwego wzroku i pojemnego serca. Oraz solidnej szczypty odwagi. To będzie oczywiście bardzo subiektywne, autorka równie przenikliwy ma wzrok, co pojemne serce, odwagi jednak sporo więcej, niż jedną szczyptę. Doprawiła tymi szczyptami swoją ostatnią książkę na tyle sowicie, że konsument ma szansę zakosztować wielkości podanej w bardzo swojskim klimacie, by nie powiedzieć „sosie”, przekroczyć wyznaczone granicami scenicznego makijażu bariery, popatrzeć z bliska, spojrzeć prosto w oczy Zanussiego, Skrzeka, Kilara, Miłosza, Twardowskiego, Venclovy, Zagajewskiego i wielu innych. Proszę mi wierzyć, Barbara Gruszka-Zych dopuszcza swoich czytelników bardzo, bardzo blisko „ważnych”. O wiele za blisko, niż powinna jej na to pozwolić standardowo przeżywana w takich okolicznościach zazdrość o względy bądź, co bądź, osobistości z pierwszych stron gazet. Z jednej strony napisze o Erazmie z Rotterdamu stojącym na biurku księdza Janusza Pasierba, obojętnym prawie głosem relacjonując zdobyte przez wybitnego poetę i księdza zarazem szlify edukacyjne, z drugiej prawie szeptem doda natychmiast jak umierał, wcześniej jeszcze opisując szelest falującej sutanny na schodach gdy po nich wbiegał na górę: „Wciąż wchodzę za nim po tych schodach domu przy ulicy Dobrej w Warszawie. Pnące się nad stopniami metalowe esy-floresy, pod dłonią wyślizgane drewno poręczy, a przede mną jego czarna sutanna. Sutanna, kilka stopni, znów sutanna, lekko unosząca się nad czarnymi butami i nogawkami spodni. Muszę za nim nadążać, bo prawie biegnie, wcale nie plącząc w nią nóg. Z księdzem Januszem Stanisławem Pasierbem spotkaliśmy się na dole przy wejściu i w pierwszej chwili nie poznałam, kim jest ten lekko przygarbiony mężczyzna. Poprzednio przyjął mnie w swoim mieszkaniu, ubrany w dżinsową marynarkę i jasną koszulę, tuż po wywiadzie, który nagrała z nim jakaś zachodnia telewizja. Miałam wrażenie, że niczym gwiazda ekranu zszedł z planu filmowego, a teraz, nie wiadomo dlaczego, jakiś niższy, zapatrzony w głąb siebie, wydawał się kimś innym”. To doświadczenie „wydawania się” kimś innym jest w przypadku obcowania z ludźmi znanymi, o wielkim formacie, rodzajem zaszczytu: nie każdemu było dane. I to jest absolutnie priorytetowy atut książki Gruszki – Zych. Dziennikarka najpierw dostała od życia szansę, którą wykorzystała z koniecznym w takich sytuacjach tupetem (ową szczyptą odwagi),przenikliwe oko pozwoliło jej zobaczyć więcej, a pojemne serce przerobić to wszystko niczym malarz mieszający farby na palecie i z niezrozumiałych pacnięć pędzla wydobywający arcydzieło.