Podszepty Vladimír Balla 6,8
ocenił(a) na 85 lata temu PROZA CIEMNYCH OLŚNIEŃ
W literaturze najbardziej cenię sobie przypadkowe spotkania, które na dłużej pozostawiają ślad w mojej czytelniczej świadomości. Takim doświadczeniem była z pewnością lektura zbioru opowiadań słowackiego pisarza Vladimíra Balli (ur. 1967). „Podszepty” są (po „Niepokoju” i „Świadku”) trzecią książką autora opublikowaną w języku polskim. Celowo nie piszę, że książka została przetłumaczona, bowiem polskie wybory prozatorskich miniatur Balli nie odpowiadają wersjom w języku słowackim. Wszystkie trzy książki, z jakimi dotychczas miał szansę zapoznać się polski czytelnik, są owocem współpracy autora z tłumaczem, Jackiem Bukowskim, który, na podobieństwo dyrygenta pochylonego nad partyturą sam wybiera utwory, które chce przełożyć, czyniąc z nich swojego rodzaju kompilacje. Na „Podszepty” składa się pięć opowiadań, spośród których trzy zostały przez Ballę opublikowane w zbiorze zatytułowanym „Obcy” (2008),natomiast dwa – „Podszeptywacz” i „Cvergli” po raz pierwszy ujrzały światło dzienne za sprawą polskiego przekładu.
Prozatorskie miniatury Balli umykają jednoznacznym klasyfikacjom, jednakże w moim przekonaniu aż się prosi, aby nazwać je prozą postsurrealistyczną. Sporo tu groteski, absurdu, czarnego humoru, świata o zawirowanych prawidłach. Skojarzenia z największymi mistrzami nasuwają się same. Na przykład w opowiadaniu pod tytułem „Cvergli” poznajemy historię tytułowego bohatera – małego człowieczka, na co dzień mieszkającego w walizce – widzimy go w momencie, gdy „pochylał się do przodu na podnoszonym krześle, które wprawdzie było dość wysokie, lecz nie na tyle, żeby tak niski człowieczek bez trudu mógł sięgnąć do klawiatury i żeby jego twarz znalazła się na wysokości monitora. (…) prężył się, podskakiwał, podciągał się obiema dłońmi do krawędzi blatu, ćwiczył jak rosyjski gimnastyk, wyciągał szyję i mrugał rozpaczliwie wybałuszonymi oczami. Przy każdym wyskoku, czy innym akrobatycznym wyczynie, udawało mu się jednak osiągać poziom excelowych tabelek, które należało wypełnić danymi o stanie magazynowych zapasów. Lecz gdy tylko zdążył cokolwiek wypełnić, dane stawały się już nieaktualne (…)”. Trudno nie skojarzyć tej absurdalnej sytuacji z „Niejakim Piórką” Henriego Michaux, gdzie człowiek, ograniczony do roli kukiełki w rękach zawistnego losu, niczym laleczka voodoo poddawany jest najwymyślniejszym torturom.
Mówiąc o Vladimírze Balli, nie sposób pominąć też kwestii, że nad jego twórczością wyczuwalne są echa Kafkowskie. Jest w tym pisaniu jakiś półmrok, niczym w „Zamku”, czy „Procesie”, pewien rodzaj biurokratycznego fatalizmu. Franz Kafka patronuje nie tylko twórczości słowackiego pisarza, ale również samemu Vladimírowi Balli, który podobnie jak autor „Procesu”, zarabia na życie posadą państwowego urzędnika często opisując postaci i sytuacje, napotkane w Urzędzie Pracy w Nowych Zamkach. Sam Balla otwarcie przyznaje się do inspiracji dziełem wielkiego Czecha.
Jest też coś surrealistycznego w samej postawie autora – od lat podpisuje swoje utwory samym tylko nazwiskiem, nie przyznaje się do imienia Vladimír, nie chcąc dzielić go z Mečiarem – byłym premierem Słowacji. Balla zdecydował poświęcić się krótkim formom prozatorskim, jako że programowo nie ufa powieści. Ślady tego poglądu odnajdziemy w opowiadaniu „Ostrzyhomscy pielgrzymi”: „Ty nie pisuj powieści! To sprzeczne z twoim… No, wyobraź sobie te wszystkie zbędne duperele, minden lófaszt, czyli chujowiny – tym są powieści! Ich autorzy nie mają siły ani odwagi, żeby strzelać prosto w dziesiątkę. Albo im się ten ewentualny zamiar rozpływa niczym kleks z atramentu, coraz szerzej, aż do zaniku”. To interesujące, ponieważ to właśnie surrealiści w latach dwudziestych, na czele ze swoim guru – André Bretonem pogardzali powieścią, uważając ją za „produkt ciasnego racjonalizmu, pragmatyzmu i tak zwanego zdrowego rozsądku”. Uważali, że z biegiem czasu wyłoni się nowy rodzaj literatury, będący „spojeniem snu i jawy”, dziejący się w pewnego rodzaju nadrzeczywistości. Określenia te idealnie przecież pasują do tego, co w „Podszeptach” proponuje nam Balla. Światy wykreowane przez słowackiego pisarza to takie mozaiki, które oglądane z bliska wydają się sklejone z elementów pozornie do siebie niepasujących, dopiero spojrzenie z dystansu pozwala dostrzec w nich niezwykle precyzyjnie skonstruowane układanki, często paradoksalnie sensowne. Nieprzypadkowo prozę Balli nazywa Jacek Bukowski „mrocznymi olśnieniami”.
Balla w swoich utworach portretuje znajome sobie okolice, zamieszkujących je zwykłych ludzi, wydawać by się więc mogło, że jest skazany na lokalność. A jednak poetyka prozatorskich miniatur Balli jest czymś absolutnie wyjątkowym – otóż punktem wyjścia w tej prozie jest zawsze codzienność, którą pisarz następnie przetwarza w charakterystyczny dla siebie sposób, posługując się groteską, czarnym humorem, wyszukanym słownictwem. Balla kreuje zatem świat podążając od normalności, do szaleństwa, od kropelki wody do kosmosu. I w ten właśnie sposób na przykład pozornie błaha konwersacja z kolegą przy piwie ma szansę przeistoczyć się w spór Arystotelesa z Platonem. Podobną strategię w swoim pisarstwie stosowali chociażby Borges czy Schulz – takie porównanie jest dla autora wielkim wyróżnieniem, ale i sporym zobowiązaniem.
Vladimír Balla, w przeciwieństwie do wielu swoich rodaków, naznaczonych piętnem lokalności, jest Słowakiem jedynie z przypadku. Jak podkreśla w posłowiu tłumacz „Podszeptów”, Jacek Bukowski: „Mieszkając w Nowym Jorku, Moskwie, czy Hong Kongu, a nie w powiatowych Nowych Zamkach, z pewnością byłby równie niepodległy, a jego twórczość byłaby zbliżona do obecnej”. Balla w swojej twórczości porusza zawsze sprawy uniwersalne. Pisarz ma opinię prześmiewcy i prowokatora, a do spraw lokalnych podchodzi podobnie, jak Gombrowicz do tak zwanej „polskości”. Nie reprezentuje żadnej grupy literackiej, nie czuje się wyrazicielem jakiegokolwiek pokolenia, pozostaje outsiderem, pielęgnującym suwerenne światy, które wypełniają jego wyobraźnię. To naprawdę znakomita proza, w potoku coraz to nowych książek, z których większość jest do siebie łudząco podobna, dobrze czasem trafić na zjawisko tak bardzo osobne, jakim jest Vladimír Balla. W otwierającym zbiór opowiadaniu, pt. „Powódź”, występuje postać hydraulika naprawiającego zlew, który wypowiada taką oto kwestię: „Poziom Dunaju się wznosi. I na tym się nie zakończy. A z tych książek może pan sobie wybudować tamę”. Z „Podszeptów”, choć to niewielka książeczka, też można taką tamę postawić. Zaporę przeciwko banałom i przewidywalności świata.