Miedziana bransoleta Jeffery Deaver 5,9
ocenił(a) na 65 lata temu Krwawa biżuteria
Wielogłos, sytuacja, w której wiele osób ma coś do powiedzenia. W świecie werbalnej komunikacji wyobrażenie, a przede wszystkim spotkanie się z wielogłosem jest niczym nadzwyczajnym. Chociażby pierwsza lepsza wędrówka po ulicach miasta. Jednak, gdy poruszamy się w sferze doznań wzrokowych, wymuszających pracę naszej wyobraźni, wówczas ta na pozór zwykła czynność wydaje się wręcz niemożliwa. Owszem, współtworzenie danego dzieła przez co najmniej dwóch autorów, w świecie miłośników literatury jest praktyką dobrze znaną. Nawet kwestia większej ilości nazwisk widniejących na okładce kieruje nasze myślenie w stronę zbiorów, antologii. Można zadać pytanie, czy w ogóle możliwe jest, aby wielu stworzyło coś jednego i spójnego?
Odpowiedź na powyższe pytanie jest jak najbardziej twierdząca. Wystarczy sięgnąć po pierwszy projekt tego typu pod kierownictwem Jeffery’ego Deavera. „Manuskrypt Chopina”, bo o nim mowa, innowacyjny w swym zamyśle eksperyment, w którym brało udział szesnastu autorów, pokazał, że duża liczba twórców nie wyklucza stworzenia jednej powieści. Osobną kwestią jest rezultat, który był składową tych różnych literackich temperamentów. Być może w ostateczności „Manuskrypt Chopina” nie odniósł spektakularnego sukcesu, w gruncie rzeczy okazał się dosyć przeciętną powieścią, ale na pewno zapisał się w annałach literackich innowacyjności.
Jeffery Deaver, jako ten trzymający pieczę oraz pomysłodawca literackiego eksperymentu nie złożył broni i po raz kolejny „zaprzągł” do pracy piętnaście różnych literackich umysłów do stworzenia wspólnego dzieła. Kontynuacja przygód Harolda Middletona, czyli „Miedziana bransoleta” wydaje się dziełem bardziej spójnym i dopracowanym z wartką akcją i dynamicznymi zwrotami akcji. Nadal nie jest pozbawiona mankamentów oraz do rewelacyjnych pozycji nie należy, lecz wypada lepiej w porównaniu do swej poprzedniczki.
Harold Middleton i jego współpracownicy, poszukując ściganego przez międzynarodowy wymiar sprawiedliwości watażki z Kaszmiru, zostają zaatakowani na plaży Lazurowego Wybrzeża przez wynajętego mordercę. Wkrótce dowiadują się, że tajemnicza miedziana bransoleta na ręku zabójcy nie jest zwykłą ozdobą, lecz pierwszym elementem łamigłówki, naprowadzającym ich na ślad spisku, który może zachwiać równowagą sił na świecie i zagrozić wybuchem konfliktu jądrowego.
Dobrą wiadomością jest fakt, że osoby, które nie czytały poprzedniej książki, bez obaw mogą sięgnąć po „Miedzianą bransoletę”- znajomość pierwszego tomu jest mile widziana, lecz nie niezbędna do lektury. Tak jak w „Manuskrypcie Chopina” przyjęto zasadę – jeden autor, jeden rozdział. Wyjątkiem jest Jeffery Deaver, który rozpoczyna i zamyka historię. Ciężko nie porównywać drugiego tomu do pierwszego, gdyż autorzy wyciągnęli wnioski i starali się w miarę naprawić mankamenty, które uwidoczniły się w „Manuskrypcie Chopina”.
W przypadku stylu, wyraźnie widać, że tym razem książka tworzy spójną całość pod kierowniczym okiem jednej osoby. Autorzy poszczególnych rozdziałów w miarę trzymają się jednej linii fabularnej, nie przesadzają w ilości własnych wprowadzonych postaci oraz przede wszystkim nawiązują do wydarzeń zawartych w poprzednim rozdziale. W przypadku „Manuskryptu Chopina” taka sytuacja miała miejsce dopiero w połowie powieści. Jednym słowem autorzy początkowych rozdziałów nieźle sobie pofolgowali. W przypadku „Miedzianej bransolety” ta spójność widoczna jest od pierwszych rozdziałów, a w połowie powieści jeszcze bardziej się zacieśnia.
Tym razem autorzy nie zachowują się tak kurtuazyjnie i elegancko w stosunku do swych kolegów i koleżanek. Większość rozdziałów kończy się niespodziewanymi zwrotami akcji, co tylko wzbudza naszą ciekawość w jaki sposób kolejny autor wyszedł z danego impasu. Wreszcie jak na dobrą powieść sensacyjną przystało trup ścielę się gęsto, co wynika ze specjalnego podkładania kłód pod nogi przez kolejnych autorów. Gdy przemykamy po kolejnych stronach powieści, poznajemy coraz to nowsze, barwne postacie, jednak śmierć zbiera obfite żniwo i nigdy nie wiemy, czy osoba, która nam się spodobała, dotrwa do końca danego rozdziału. Warto wspomnieć, że w przypadku Lee Childa, tuza literatury sensacyjnej, rozdział jego autorstwa w „Manuskrypcie Chopina” był jednym z najgorszych, to w „Miedzianej bransolecie” w pełni się zrehabilitował, tworząc jeden z lepszych.
Im bliżej zakończenia, tym poszczególne wydarzenia łączą się w ciągi, a rozdziały stają się bardziej wielowątkowe. Jednak miejscami można było odnieść wrażenie, że główni bohaterowie krążą w tę i powrotem, jakby nie mogli się zdecydować co chcą i powinni teraz robić. Niestety, nie jest to dzieło perfekcyjne, a momentami mamy tak naciągane motywy, że parokrotnie można się zastanawiać, czy aby na pewno książka była czytana przez Deavera przed zamknięciem. Niektórzy autorzy pofolgowali sobie z logicznością wydarzeń na rzecz zawrotnej akcji, wychodząc z założenia, że tak ma być i koniec. Każdy z autorów został też chyba zobligowany do poświęcenia jednego akapitu na bezsensownie szczegółowy opis. Udało się Jeffery’emu Deaverowi stworzyć w miarę logiczny finał, może trochę przekombinowany pod względem maksymalnego skomplikowania.
Podsumowując, pomysł z eksperymentem, gdzie tak liczni i różni autorzy przystępują do pisania jednej powieści, jest zdecydowanie ciekawy i nowatorski. Owszem, nie obyło się bez mankamentów widocznych na pierwszy rzut oka, lecz gdy trochę spojrzymy na nie z przymrużeniem to wówczas „Miedziana bransoleta” wypadnie lepiej od swej poprzedniczki.