cytaty z książek autora "Julia Fiedorczuk"
Czyż nie jest tak, że trzeba popłynąć, pobiec w kierunku światła i sparzyć się - a choćby i spłonąć? Czyż los tego, który płonie, nie jest po stokroć szczęśliwszy od losu tego, który zawsze jest tylko popiołem?
(...) jeśli prawda nie jest piękna, to piękno jest po to, by w ogóle dało się żyć.
Z tym akurat nie było problemu, bo w miarę upływu lat, które odbierały jej coraz to nowe warianty niegdyś nieprzebranej, a teraz już skutecznie przebranej przyszłości, uczyła się coraz lepiej żyć we wnętrzu swojej głowy.
Ewka ocknęła się ze snu o nieistnieniu może trochę zbyt nagle. Nie ma innego wyjścia, trzeba żyć.
Mówiłaś o sobie przekornie, że jesteś nikim, bo właśnie tak Odyseusz przedstawił się Polifemowi (który był cyklopem), dzięki czemu zyskał nad nim przewagę. Powtarzałaś, że nie chcesz być "kimś" bo musiałabyś przestać być nikim, a to zbyt wielka -
śmiertelnie wielka - cena.
To jest jak ziemia - myśli Anna, nie wiedząc, że cokolwiek myśli. - Stęchła ziemia. Jak piach między zębami, paprochy w oczach. Od których się wiecznie łzawi. Jak kurz w powietrzu. Ta miłość. Nie da się oddychać.
Tajemnica zaczyna się tam, gdzie dotyka się czegoś, co jest już poza językiem, poza wszelką racjonalnością, po stronie mroku, jak "pępek snu", o którym pisał Freud w "Objaśnianiu marzeń sennych". To właśnie z tego ukrytego miejsca opowieść czerpie energię, stamtąd wyrasta jak roślinny pęd albo, jeśli trzymać się metafory Freuda, "jak grzyb ze swojej grzybni". Nie ma dużej różnicy między opowiadaniem a słuchaniem, w obu wypadkach zbliżamy się do tego mrocznego miejsca, oswajamy je, doświadczamy trwogi i zachwytu, smutku i radości, stajemy się sobą.Według badacza mózgu i świadomości Antonia Damasia istniejemy jako byty mentalne tylko dzięki pierwotnym opowieściom i tylko w nich. Jak muzyka, która istnieje tylko wtedy, kiedy trwa.
Ale ja myślę, że ona w gruncie rzeczy chciała żyć. Tyle że miała taki styl: żadnych kompromisów. Żadnych półśrodków. Żadnych pasteli. Miała w sobie bardzo dużo głodu. Chciała mieć wszystko, więc nie miała nic.
Nie wiedziała czego chce, a raczej chciała dwóch rzeczy jednocześnie, żeby był i żeby go nie było.
Bywają dni od samego świtu skazane na porażkę, pokraczne, zamazane, zmęczone, nigdy nie osiągające kompletnej, dojrzałej formy, jak uszkodzone płody żyjące tylko po to, żeby sczeznąć, zanim się urodzą. To kwestia pogody, jednak nie tej powierzchniowej, objawiającej się za pośrednictwem słońca, deszczu i wiatru, tylko głębszej, można powiedzieć: kosmicznej.
Stare babki znały się na takiej pogodzie, dlatego kiedy nadchodził jeden z tych niewydarzonych dni, Ziemakowa od razu wiedziała, że nie ma sensu walczyć - uszkodzony czas i tak musi wrócić do Wielkiego Młynka na ponowny przemiał i żadne starania nic tu nie pomogą. Ludzkie przedsięwzięcia nie miały najmniejszych szans na powodzenie w takim dniu - był to czas zgniłych jajek, zakalca i plączącej się włóczki. Najlepiej było wtedy poiwstrzymać się od wszelkich działań, nie przydawać cherlawemu światu ciężaru ludzkich spraw, nie dokładać Wielkiemu Młynkowi twardych orzechów do zmielenia.
Wróciło straszliwe zmęczenie. Nie było to zwykłe zmęczenie po trudnym dniu, tygodniu czy miesiącu - był to stan ciężkiego uszkodzenia wszystkich sił witalnych przez lata absurdalnej walki, której motywy aktualnie mi umykały. Od bardzo, bardzo dawna, a właściwie to przez większość dorosłego życia, łudziłam się, że jest to przejściowe, że już za moment, po nadrobieniu jakichś jeszcze zaległości, po odhaczeniu tego czy innego tematu, będę mogła złapać oddech; że jeśli wysilę się jeszcze trochę, to dotrę do jakiegoś lepszego miejsca i tam się zatrzymam. Oczywiście nic podobnego nawet nie majaczyło na horyzoncie.
Kiedy się kocha - pomyślał - trudno pogodzić się z tym, że to, co w blasku uczucia jawi się jako bezcenne, żyje pod kruchą postacią ludzkiego ciała, przywiązane do tkanek, do miejsca i czasu. Chciałoby się, aby ci, których kochamy, byli zrobieni z czegoś twardego, czego nie można tak łatwo zniszczyć. Ale tylko to, co martwe, jest nieśmiertelne, wszystko, co żyje, umiera.
Hela czuła, że przekracza jakąś granicę, której nie powinna przekraczać, że przywłaszcza sobie coś, co do niej nie należy.
- Spodobałaś mu się - powiedziała Zuzanna z uczuciem, o którym nie wiedziała jeszcze, że nazywa się zazdrość.
Zdarza się, że jakiś moment w czasie sklei się z innym, jak kartki w książce. Stają się wtedy jednym momentem zawierającym w sobie dwie ludzkie prawdy.
Niektóre dni są tak płytkie, że człowiek prześlizguje się po nich jak po lodzie, inne zaś tak głębokie, że można w nich brodzić jak w śniegu. Bywało, że przystawał w lecie lub na polu, które teraz wydawało mu się bardzo małe, i odejmował kolejne warstwy pamięci, żeby odsłonić jej najbardziej wewnętrzny, ukryty środek. Odejmował drogę, tajgę, step i pustkę śnieżnej pustyni, odejmował Dajdżana, złotonośne rzeki i kolorowe kamienie, odejmował chorowanie i ból. A im więcej tych warstw odejmował, im głębiej zaglądał, tym puściej tam w środku było.
Chciała tylko przez parę chwil nacieszyć serce spokojem, ponapawać się wypełniającym izbę łagodnym blaskiem, odpocząć. Po wiośnie, po lecie. Po tych wszystkich wypełnionych rodzeniem i pracą wiosnach, latach i jesieniach, po wypełnionych walką o przetrwanie zimach, po wojnie, która nie skończyła się dziewiątego maja tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego roku, jak uczyli w szkołach, tylko wcale się nie skoczyła. Odpocząć chociaż przez moment.
Ale nie ma dla człowieka odpoczynku na tej ziemi, a im dłużej się żyje, tym jest go mniej. Z czasem dusza staje się coraz bardziej zagracona, jak stary dom, w którym nigdy nie ma czasu posprzątać.
Ze starości prawie nie potrzebowali jeść. To, co podrzucały gospodynie ze wsi, zupełnie wystarczało, a podrzucały chętnie - coś takiego w Ziemakowej było, że nie żałowały. Dlatego stara pozwoliła grządce warzywnej zarosnąć koniczyną i perzem, a kury oddała sąsiadce, która w podzięce przynosiła czasem kilka jajek, czasem upieczony biszkopt. Ziemak nie wychodził już w pole i godził się, aby dom osiadał coraz głębiej w ziemi. Godził się na przeciekający strop, pękniętą szybę, mysie gniazda pod podłogą, pajęczyny w kątach.
Żyli na krawędzi czasu, tego najstarszego, wyznaczanego przez pory roku i dnia, porządek plac na polu, kolejność plonów. Czas płci, odmierzany przez porywy serca i dojrzewanie jajka w kobiecie, już ich nie dotyczył, a tego najnowszego, napędzanego przez maszyny i ideę postępu, nigdy nie poznali. Popatrzyli sobie tylko z daleka, że stary świat odchodzi, a przychodzi nowy. Ten nowy to już nie dla nich. Tak musi być i tak jest dobrze.
Kiedy Genio i Ryfka zwijali papierosy, siedziałam obok nich i głaskałam naszego kota. Był to stary kot, który już nie polował, tylko siedział w domu, jak Ryfka. Oczy kota były okrągłe i błyszczały. Kiedy w nie patrzyłam, widziałam samą siebie, jak w lustrze. Kiedy patrzyłam w oczy Ryfki, widziałam tylko noc.
Nieraz przychodziło mi do głowy, że pamięć jest dziwna. Przebiera w zdarzeniach jak chce, przetrząsa myśli i wyciąga, co jej się podoba, resztę przysypuje piaskiem.
Niektórzy kolekcjonuja opilki przeszlosci.
Sa bezcenne jak szadz na przydroznych brzozach.
Zwlaszcza licza sie nieliczne momenty bezwzglednej przytomnosci umyslu,
ekwinokcjum.
Jej pamiatki: stos kolorowych pism, w których jest cale piekno swiata.
Scinki tkanin, z których uszyto suknie na kazda okazje.
Kolorowe wlóczki. Poduszka. Pod tym wszystkim
ktos kiedys odkryje mape nieaktualnego swiata.
Pejzaz przestarzalych panstw.
Stada niezyjacych zwierzat, pozywiajace sie dawno wymarlym gatunkiem trawy.
Domy zjedzone przez wode i przez wiatr, a w domach
pozólkle zdjecia mieszkanców.
Tyle tylko można powiedzieć, że nikt nie poją czasu-ani przeszłości, ani przyszłości, ani teraźniejszości-chociaż człowiek bezustannie na niego poluje, jakby próbował schwytać w rybacką sieć odbity w wodzie księżyc.
Tym, co oddziela dorosłych od szczęścia, jest pamięć, z definicji związana z rzeczami, które były i których już nie ma.
tym, co oddziela dorosłych od szczęścia, są rzeczy, których wcześniej nie było, a teraz są i domagają się uwagi.
(...) sprzęt gospodarstwa domowego, jeszcze więcej sprzętu gospodarstwa domowego dla jeszcze lepszego życia w czterech ścianach takiego czy innego mieszkania lub domu, które trzeba sprzątać i sprzątać, bo życie brudzi, życie to zapach mięsa i kurz.
Ponieważ znika się z niedoboru miłości
ciało ulega atrofii, śmierć wchodzi w duszę
i nie ma mowy o nagości.
(...)
Taki los: jesteś ale Cię nie ma.
Twoje sylaby są cięzka pracą żałoby.
Ponieważ znika się z niedoboru miłości
i nie ma mowy o nagości.
Anna patrzyła na chaotyczne przejawy ludzkiego życia i dochodziła do wniosku, że polega ono głównie na przemieszczaniu się. Wszystko wyglądałoby tak zupełnie inaczej, gdyby ludzie nie musieli bez przerwy się ruszać.