W gazetach tego nie napiszą Taras Prochaśko 6,2
ocenił(a) na 58 lata temu „W gazetach tego nie napiszą” – W gazetah ciogo ne bude – faktycznie: nie napiszą i nie będzie. Nie pojawi się ani w odrapanych kioskach, ani w schludnych punktach prasowych – bardziej jednak z uwagi na formę tekstów, na ich stylistykę niż treść. Personalnie, autor (1968) nikomu na odcisk nie staje, nie pociąga do odpowiedzialności, porusza się pośród ogólników. Analizy jakie serwuje, odwołują się do sumienia narodu, ale nie wywlekają żadnych afer.
Prochaśko się martwi. O Ukrainę i Ukraińców. O przyszłość. Obserwacje ma trafne i ciekawie je wykłada, niestety przy okazji popada również w grafomanię, która ciągnie się całymi stronami, i w takiej „eksperymentalnej” stylistyce, niektóre zdania mogą być nie tyle niejasne, co pozbawione sensu.
Na książkę składają się cztery części: pierwsza, Omerta – kilkunastostronicowe wprowadzenie, rozważania o społeczeństwie i zbiorowej mentalności (co to jest omerta, każdy wie, tytuł wymowny i sugestywny); Nieredagowalny notes – równie krótkie rozwinięcie tego co sygnalizowano we wstępie; Prywatne lekcje ukrainoznawstwa – osiemdziesiąt stron rozmyślań o naturze ludzkiej duszy, historii, polityce, rzeczach absurdalnych i rzeczach sensownych; Tysiąc miejsc i słów, czyli opisy miast i dzikich zakątków drogich sercu autora, położonych na terenie zachodniej Ukrainy, głównie w okolicach rodzinnego Iwano-Frankowska (Stanisławowa).
Książka jest wedle stopki redakcyjnej z 2009. W Polszy wydano ją w 2014, ale ani na ruskiej, ani na ukraińskiej Wikipedii, nie ma takiego tytułu w dorobku pisarza. Z uwagi na chaotyczność co do podziału na rozdziałów, można założyć, że Książka jest zbiorem pierwotnie niepowiązanych kawałków.
W swoich rozmyślaniach, Prochaśko wykorzystuje elementy osobistych, rodzinnych historii. Robi to w sposób bardzo oszczędny, ale znacząco, co dodaje uroku jego rozmyślaniom. Pisze przede wszystkim dla rodaków, którzy muszą uporać się ze swoimi problemami. Ewidentnie nie my jesteśmy adresatami jego filozofii (choć często się w niej pojawiamy); możemy tylko spojrzeć na to wszystko z boku i skonstatować, że intelektualnie Ukraina ma się nieźle. Przynajmniej wśród elit, bo nie oszukujmy się – plebejusze, którym ta książka najbardziej by się przydała, którzy najwięcej by z niej wynieśli – nie sięgną po nią. Jest pewien paradoks w tworzeniu takich gorzkich pigułek – łykają je głównie świadomi choroby, których umysły są sprawne. Ci, którym tak naprawdę nie jest to potrzebne. Reszta nawet o nich nie wie.
Z ukraińskiego książkę tłumaczyła Renata Rusnak. I to chyba nie była taka łatwa robota*. Ale kobieta podołała.
Na stronie 72 autor stawia pytanie „jeśli jutro przyjdzie wojna?” – nijak tego nie zakładając, nie wierząc w to że mogłoby dojść do czegoś takiego. Ot, tak hipotetycznie rzucone pytanie, w ramach ćwiczenia intelektualnego. A tu minęło kilka lat, i wprawdzie ruskich czołgów pod Kijowem nie ma**, ale faktycznie mamy do czynienia z realnym konfliktem zbrojnym. Wiele miast i miasteczek na Wschodzie wygląda teraz jak gruzińskie Cchinwali lub Grozny z okresu wojny. Nie ma w tym zbiegu okoliczności, ni krzty prorockiej wizji, ale mówi to ważną prawdę: niczego nie można być w życiu pewnym.
Prochaśko niczego nie ukrywa, nie wygładza – wierząc, że tylko uświadomienie sobie patologii, otwarte wyznanie win, może doprowadzić do oczyszczenia. Robi to zgrabnie, pisząc sensownie na temat ojczyzny i spraw ogólnoludzkich, niby uniwersalnych, ale związanych nierozerwalnie z terytorium państwa Ukraina, w sposób przemawiający do odbiorcy, bez zadęcia czy patosu. Brak tu jednak odgórnego zamysłu, troszkę to wszystko chaotyczne. Ciężko dociec sensu wyróżniania trzech pierwszych rozdziałów, dwa pierwsze, z racji swej długości, mogłyby być z spokojnie numerycznym podrozdziałami Prywatnej lekcji ukrainoznawstwa. Tysiąc słów i miejsc – zdaje się natomiast czymś w rodzaju bonusu, dodatku do całości, można byłoby je jednak wpleść w pierwsze trzy części i tak tekst całości zdawałby się spójniejszy. Autor trochę uogólnia – bo musi, często troszkę przesadza – dla efektu, ale ogólnie jest uczciwy. Gdyby tylko zrezygnował z gierek słownych i kreowania się na wyjątkowego literata, byłoby świetnie. Niestety w świetle tego co padło wyżej, nie jest to arcydzieło. Przeczytać można, bo długie nie jest (czasu wiele nie zabiera),ale miejscami, całkiem nierzadko – będzie czytelnika trafiał szlag, i to nie z uwagi na ciężar poruszanych problemów i wyrzuty sumienia. Ocena: pięć na dziesięć. Mądry facet, dobrze gada, ale bywa trudny w odbiorze.
_______
* W wywiadzie ze stycznia 2015 roku, na pytanie o to jak wygląda jej praca nad tłumaczeniem, odpowiedziała tak: „Uch. No jak każdego człowieka przywiązanego do swojego komputera. Wstajesz rano, robisz kawę, odpalasz kompa, wieczorem go wyłączasz, wleczesz się do wyra. Egzystujesz między słownikami i książkami, biurko masz zastawione po brzegi, ciągle korespondujesz z pisarzem, redaktorami, albo przyjaciółmi w poszukiwaniu znaczeń i sensów nieznanych słów, idiomów, kontekstów. Jest to też żmudna, często ciężka praca, bo ten sam tekst musisz w kółko i w kółko czytać, redagować, czytać, redagować, a to można bez końca. Albo to kochasz i tym żyjesz, albo poszukaj czego innego”. I na koniec dodała, że czyta teraz „Limes Inferior” Zajdla – od razu wiadomo że to ktoś z głową na karku. Reszta wywiadu z tłumaczką tu: https://bookeriada.pl/10-pytan-do-tlumacza-literatury-renata-rusnak/
** Minęło kilka lat, mamy rok 2022, i ruskie czołgi pod Kijowem są. Aktualnie już popalone (29.04.2022),ale na południu i wschodzie trwa regularna wojna. Sołdaty kradną, gwałcą i mordują, nie oszczędzają psów ani kotów. Ukraina się broni, ale ponosi ogromne straty.