Najnowsze artykuły
- Artykuły„Piszę takie powieści, jakie sama chciałabym czytać”: rozmawiamy z Agnieszką PeszekSonia Miniewicz1
- ArtykułyPrzyszłość należy do czytających. Weź udział w konferencji Literacy for Democracy & BusinessLubimyCzytać1
- Artykuły„Lata beztroski” – początek sagi o rodzinie Cazaletów, która wciągnie was jak serial „Downton Abbey”Marcin Waincetel2
- ArtykułyW dobrym true crime czytelnik sam ma wyrobić sobie zdanie – twierdzi John GlattAgata Teperek10
Popularne wyszukiwania
Polecamy
David Schmidtz
3
7,3/10
Pisze książki: nauki społeczne (psychologia, socjologia, itd.)
Urodzony: 1955 (data przybliżona)
Kanadyjsko-amerykański filozof i wykładowca akademicki College of Social and Behavioral Sciences.https://freedomcenter.arizona.edu/david-schmidtz
7,3/10średnia ocena książek autora
21 przeczytało książki autora
64 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Społeczeństwo handlowe. Wprowadzenie do etyki i ekonomii
David Schmidtz, Cathleen Johnson
6,0 z 2 ocen
13 czytelników 0 opinii
2021
Dobrobyt społeczny a odpowiedzialność jednostki
David Schmidtz
8,6 z 9 ocen
31 czytelników 2 opinie
2019
Najnowsze opinie o książkach autora
Krótka historia wolności Jason Brennan
7,2
Wolność do i od
Wolność rozumiem jako deklaratywny stan rzeczywisty lub cel w procesie. Warto chyba rozróżniać wolność wewnętrzną i zewnętrzną, jako emocjonalne struktury z częściowo wspólnymi wskaźnikami je charakteryzującymi. Trochę zabrakło mi takiej perspektywy w pracy dwóch libertarian Davida Schmidtza i Jasona Brennana. „Krótka historia wolności” pozostawiła mnie w niedosycie na kilku poziomach. Na szczęście dostarczyła też grupy obserwacji z historii Zachodu z przykładami gospodarczymi, społecznymi czy religijnymi, które warto przepracować. Zainteresowanie konkretnymi perspektywami wolności falowało, raz pojawiała się ciekawość, raz lekkie znudzenie. Po części to wina autorów z ich nieco usypiającym stylem prowadzenia argumentacji.
Startując z podobno kanonicznym podziałem wolności na dwa stany Isaiaha Berlina (str. 13):
„(…) rozróżnienie pomiędzy wolnością pozytywną a negatywną jest różnicą pomiędzy możliwością wybrania własnych celów a brakiem przeszkód w dążeniu do osiągnięcia tych celów.”
rozbudowują tę hipotezę poddając ją weryfikacji z realizacjami dążeń jednostek i społeczności. W kolejnych rozdziałach wybierają grupę zjawisk z historii, od starożytności do współczesności, by wspierać postawione robocze twierdzenia. Najważniejszym jest obserwacja o wynikaniu wolności pozytywnej z wcześniej realizowanej wolności negatywnej. Ważnym pomocniczym pojęciem w dyskusji nad wolnością w wykonaniu Schmidtza i Brennana jest ‘wybór’ jako nieskrepowanie więzami. Analizując prawno- polityczno-gospodarcze myśli Hobbesa, Locka czy Smitha pokazują, że Zachodni system oparty na ‘reaktywowanej’ w renesansie myśli greckiej, wspartej upadkiem feudalizmu, rozwojem handlu i dopuszczeniem alternatyw religijnych od Lutra i Kalwina, budował europejski model demokracji nowożytnej. Można taki przewidywalny koncept z nieuchronnością nieco zaburzyć, choć autorzy unikają analizy alternatyw (*).
W środkowej części książki, którą uznaję za najciekawszą, profesorowie wspierają się działalnością XVI-wiecznego szkockiego reformatora religijnego Johna Knoxa (str. 134-140). W tym kontekście padają ciekawe ogólne uwagi o niespójności, a wręcz sprzeczności, między celami jednostek a konsekwencjami społecznymi. Chodzi tu o nieoczywiste wynikanie przyczynowo-skutkowe wbrew pierwotnym założeniom. Monetarna wolność rynku doprowadziła do niewolnictwa, a protestancki powrót do konserwatywnego odczytania Pisma odrzucił katolicką strukturę hierarchiczną. Widać, jak dość ciekawie autorzy mobilizują czytelnika do ponownego przepracowywania nieuchronności, postępu, napięcia między celami osobistymi a praktyką, czy wprost pułapek budowania historii patrząc wstecz na podstawie posiadanej obecnie wiedzy.
Przywołany powyżej przykład ciekawej myśli blaknie w obliczy kilku niefrasobliwych wpadek. Zabrakło mi chociażby uwzględnienia w gospodarczym rozwoju dwóch pojęć – czystej konsumpcji i ograniczoności zasobów ziemskich. Oba zagadnienia są ze sobą ściśle związane i mam wrażenie, że najbliższe lata przeformułują niejeden dogmat o jednokierunkowej wolnościowej ewolucji. Niepomni tego, autorzy dzielą się z nami piękną myślą, z którą sam się powoli żegnam (str. 164):
„Edukacja jest dobrem wyższego rzędu (takim, które ludzie chcą osiągnąć, gdy stają się bogatsi),tak wiec wzrost edukacji prowadzi do wzrostu dobrobytu, a wzrost dobrobytu napędza edukację.”
Schmidtz i Brennan startując z myśli humanistycznej - o pięknych aspiracjach i o niezłomności ludzkiej - w zasadzie przemilczają uwierające ostatnio ustalenia psychologii ewolucyjnej i eksperymentalnej. W dobie zjawisk mogących przemodelować myślenie większości na modłę konkretnego cyfrowego wzmocnienia, szeroko rozumiana wolność staje się zakładnikiem lub towarem. Pisząc książkę z amerykańskiej perspektywy początku rządów Obamy, zbyt łatwo panowie wysnuwają wnioski o atrofii rasizmu. Na szczęście ostatni rozdział, o wolności w ujęciu psychologicznym, podsumowujący myśli z wcześniejszych rozważań, w kilku miejscach zaskoczył mnie podanymi refleksjami. Nie zdradzając wszystkiego, by zachęcić jednak czytelników do krytycznej lektury, wspomnę tylko, że chodzi o granice konformizmu wobec dysonansu poznawczego (str. 284-285).
„Krótka historia wolności” to ciekawa, choć nie do końca satysfakcjonująca lektura. Momentami martwił mnie optymizm autorów (a może bardziej powinienem się martwić własny pesymizmem w kilku obszarach życia społecznego?). Odkryłem kilku ciekawych myślicieli, którym profesorowie oddali głos. Trudno wyróżnić konkretną optykę wolnościową (prawną, religijną, ekonomiczną, społeczną czy psychologiczną). Każda została dość sprytnie skrojona do potrzeb poczynionych kilku założeń i dających się wyczuć światopoglądowych preferencji autorów. W związku z dość sztywnym i męczącym stylem, ocena całości jest poniżej oceny dobrej. Z drugiej strony, książka jest o tyle wartościowa, że Schmidtz i Brennan z reguły dość przekonująco dobierali konkretne przykłady przemian wolnościowych, co nie jest powszechne na przykład w filozofowaniu o etyce. Czasem dyskusja o wolności może prowadzić do napięć już na poziomie rozumienia formułowanych sądów. Wybrałem kilka cytatów o różnym dla mnie poziomie zbudowanych emocji. Wszystkie są pozytywne, choć kłopot z nimi tkwi w subtelnościach i kontekście. A to przecież jest początek, bo teoretyzowanie bywa odległe od implementacji przez ułomnych ludzi:
„Jeśli aby czuć się wolnym, musisz należeć do większości, nie żyjesz w wolnym społeczeństwie.” (115; myśl Paula Woodruffa)
„Brak przymusu spełniania oczekiwań innych to również wielka korzyść.” (166)
„(…) w społeczeństwach cieszących się długotrwałym postępem ludzie są wolni od ciężaru płacenia za eksperymenty innych, a z drugiej strony mogą czerpać profity z eksperymentów własnych.” (167)
„Czy ci, którzy zaprzeczają, że ludzie są zdolni do racjonalnej oceny, zgadzają się na to, by nie traktować ich poważnie?” (262)
„Gdy błędnie postrzegamy zysk innych ludzi jako naszą stratę, nabieramy tendencji do tworzenia podziałów oraz popierania polityki, która szkodzi nam wszystkim.” (282)
„W dyskusjach intelektualnych oraz w życiu osobistym istnieje bardzo niedoceniona wolność: wolność do bycia w błędzie.” (295)
DOSTATECZNE plus – 6.5/10
=======
* Spotkałem się z kilkoma dość niszowymi stanowiskami, które deformują dominującą antropologię. Autorzy chociażby traktują starożytny proces rolniczy doliny Mezopotamii dość szablonowo, choć jest z tym kłopot opisany przez Scotta („Jak udomowiono człowieka”, PWN, 2020). Globalnej ponowoczesnej narracji wielokulturowości z negacją jednostronnego odczytania cywilizacyjnego postępu dostarczają Graeber i Wengrow („Narodziny wszystkiego. Nowa historia ludzkości”, Zysk i S-ka, 2021). Schmidtz i Brennan wspominają, że ich celem nie jest wyczerpanie tematu, pełne odtworzenie koncepcji wolności w ujęciu historycznym i przepracowanie wszystkich ważnych modeli gospodarczych. Stąd zapewne tło antropologiczne sprowadzili do dobranych kilku realizacji, które wspierają ich tezy. Można to uznać za nieuczciwość, choć dla mnie w tym akurat wymiarze książka jest po prostu jedną z możliwych alternatyw. O wolności da się przecież rozmawiać wspierając się pracami Johna Stuarta Milla ale i Georga Orwella.
Dobrobyt społeczny a odpowiedzialność jednostki David Schmidtz
8,6
Dobrobyt społeczny a odpowiedzialność jednostki Davida Schmidtza to krótka, lecz wartościowa książka. Świadczyć o tym może fakt, że postanowiono ją wydać w Polsce w 2019 roku, podczas gdy w języku angielskim ukazała się 21 lat wcześniej. Żaden wydawca nie zdecydowałby się na ten ruch, gdyby nie wiedział, że publikacja ma do zaoferowania coś więcej, niż nieaktualne statystyki z USA sprzed dwóch dekad. I zdecydowanie oferuje ona nam coś więcej, niż dane z końca XX wieku, bo to praca z pogranicza ekonomii, filozofii i historii gospodarczej.
Spoiwem dla różnorodnej tematyki książki są rozważania na temat zasadności i skuteczności państwa opiekuńczego. Jednak jej głównym tematem jest przede wszystkim odpowiedzialność – za siebie oraz za bliższe i dalsze skutki swoich działań. Kluczowe dla tej problematyki jest rozróżnienie, którym Schmidtz rozbraja wszelakich deterministów, chcących zlikwidować w ogóle kategorię odpowiedzialności i postrzegać człowieka tylko i wyłącznie jako wypadkową uwarunkowań środowiskowych oraz biologicznych. Autor rozróżnia obarczanie kogoś odpowiedzialnością od wzięcia odpowiedzialności. Obarczanie kogoś odpowiedzialnością polega na przypisaniu mu winy lub zasługi za jakieś działanie. Z kolei wzięcie odpowiedzialności to zaakceptowanie pewnego, danego nam zbioru wyzwań – planowanie swojej przyszłości, radzenie sobie z własnymi i innych błędami najlepiej, jak to możliwe czy maksymalne wykorzystanie nadarzających się nam okazji. Ta internalizacja odpowiedzialności, polegająca na akceptacji własnych wyzwań i problemów, nie musi się wiązać z obarczeniem się za nieodpowiedzialność. Osoba, która bierze za siebie odpowiedzialność, nie neguje tego, że porusza się w świecie, w którym wielu rzeczy nie kontroluje. Po prostu nie zgadza się na insynuacje, jakoby nie kontrolowała zupełnie nic.
Autor zwraca uwagę, że nieodłącznym towarzyszem odpowiedzialności jest własność. Istotą własności jako takiej jest prawo do wykluczania innych z użytkowania danej rzeczy, co zdaniem Schmidta jest ograniczeniem ich wolności, ale nie wartościuje tego negatywnie. Po prostu zwraca uwagę, że jeśli mam wolność posadzenia ogrodu, ale nie mam własności ogrodu, to inni mają wolność wtrącania się w moje ogrodnictwo. Własność jest więc gwarancją i zabezpieczeniem mojej wolności przed samowolą innych ludzi. Szczególnie ważna jest własność prywatna, bez której grozi nam też tzw. problem wspólnego pastwiska, czyli sytuacja, w której jednostki czerpią zyski z eksploatacji jakichś dóbr publicznych, zaś koszty tego ponoszą inni. Interesujący jest przykład rybołówstwa z okolic Filipin i wysp Tonga, gdzie pod koniec XX wieku odkryto technikę połowu, polegającą na wpompowaniu do przybrzeżnych wód trucizny np. wybielacza, sprawiającego, że ryby nie mogą oddychać, duszą się i wypływają na powierzchnię. Oczywiście nie obyło się to bez szkód dla rafy koralowej i całego ekosystemu.
Problem wspólnego pastwiska nie ogranicza się do szkód środowiskowych, związanych z nadmierną czy niewłaściwą eksploatacją dóbr naturalnych. Może też wystąpić w ramach całego systemu ekonomicznego danej społeczności, czego idealną egzemplifikacją była kolonia Jamestown, założona w 1607 roku w Ameryce Północnej. Jej konstytucja gwarantowała każdemu osadnikowi równy udział w wytworzonych dobrach, niezależnie od osobistego wkładu. Dwie trzecie ze 104 początkowych osadników zmarło z głodu lub chorób jeszcze przed pierwszą zimą. Przybyły kolejne statki, by „uzupełnić” ludność, ale zima z 1609 zdziesiątkowała populację z 500 do 60 osób. W 1611 kolonię wizytował gubernator Thomas Dale, obserwujący na ulicach żywe kościotrupy, snujące się w oczekiwaniu, aż ktoś inny obsadzi pola, czego oczywiście prawie nikt nie robił. Żywiono się dzikimi zwierzętami, na które polowano w nocy, by ukryć to przed innymi osadnikami, którzy mogliby domagać się udziału w zdobyczy. W 1614 roku Dale przydzielił każdemu po trzy akry ziemi, co zwiększyło produktywność siedmiokrotnie. Pięć lat później osadnicy rozdzieli całą pozostałą ziemię między siebie.
Z drugiej jednak strony istnieją oczywiście przykłady komun, które odniosły względny sukces np. wspólnoty huteryckie, ale ich prosperowanie zasadzało się na rezygnacji z obdarzania przywilejem konsumpcji ludzi w wieku produkcyjnym, nieuczestniczących w wytwarzaniu dóbr. Autor zwraca uwagę, że komuny służą dywersyfikacji ryzyka w warunkach, gdy inne formy dywersyfikacji są niedostępne i pozwalają na wykorzystanie pozytywnych efektów skali, ułatwiających podejmowanie zakrojonych na szeroką skalę robót publicznych, niezbędnych w początkowej fazie funkcjonowania wspólnoty. W miarę jak zadania typu budowa fortu, czy wykopanie studni są zrealizowane, a dobrobyt społeczności stwarza możliwość oferowania usług ubezpieczeniowych, występuje tendencja do przechodzenia na własność prywatną, bo pozwala to rozkładać ryzyko przy jednoczesnym eliminowaniu problemu eksternalizacji odpowiedzialności. A problem ten by narastał, bo im większa wspólnota, tym trudniej monitorować, czy wszyscy biorą udział w produktywnych zajęciach i czy nie konsumują więcej, niż powinni.
Kolejną zaletą własności prywatnej jest to, że zmniejsza liczbę osób, z którymi należy negocjować lub koordynować wysiłki i inicjatywy, co obniża koszty transakcyjne. Ponadto sprzyja ona powtarzalnemu charakterowi interakcji, a tym samym budowaniu długoterminowych, osobistych relacji z sąsiadami. Częstszy kontakt z osobami znajomymi i przyjaźnie nastawionymi jest wartością samą w sobie, dlatego rozwiązywanie problemu efektów zewnętrznych zdarzeń o średnim zasięgu (oddziałujących na bezpośrednich sąsiadów) ma większe szanse na sukces, tym bardziej, że stali mieszkańcy lepiej się orientują w lokalnych problemach.
Ważną częścią książki jest wątek stowarzyszeń wzajemnej pomocy, funkcjonujących w różnych krajach przed powstaniem państwowych ubezpieczeń. Tego typu stowarzyszenia w XIX wieku przyciągnęły swoimi systemami ubezpieczeń i opieką zdrowotną ¾ pracowników fizycznych w Wielkiej Brytanii. Aż do uchwalenia National Insurance Act w 1911 roku, każde osiedle miało własny oddział jakiegoś stowarzyszenia z własnym lekarzem, wybieranym na drodze głosowania. Niestety ustawa ta pozwalała zespołom złożonym z przedstawicieli firm ubezpieczeniowych i związków zawodowych lekarzy na regulowanie wysokości opłat w stowarzyszeniach wzajemnej pomocy. W rezultacie wzrosły one dwukrotnie. Oprócz tego nakazano mężczyznom zarabiającym poniżej określonej kwoty wykupienie państwowego ubezpieczenia zdrowotnego, tym samym czyniąc bezcelowym płacenie składek w stowarzyszeniach. Warto także dodać, że w National Insurance Act nie było słowa o opiece nad wdowami i sierotami. Nikt nie udawał, że ustawa ma zapewniać ubezpieczenie społeczne.
Nie tylko niskie ceny przeszkadzały związkom zawodowym lekarzy, ale też niewykluczanie ich najlepszych klientów tj. ludzi bogatych, którzy również mogli się ubezpieczyć w takich stowarzyszeniach, co chętnie robili. Nie podobała się też związkom wyższa jakość usług oferowanych przez ich konkurencję, związana między innymi z lepszą profilaktyką – lekarze na kontraktach w stowarzyszeniach odejmowali sobie w ten sposób pracy – oraz łatwością zwolnienia lekarza, jeśli źle wywiązywał się ze swoich obowiązków.
W USA, gdzie był podobny konflikt, branżowe stowarzyszenia lekarzy groziły odebraniem członkostwa i bojkotem środowiska medycznego za pracę na rzecz stowarzyszeń wzajemnej pomocy. W 1900 roku członek takiego stowarzyszenia mógł wykupić opiekę lekarską za około 2 dolary rocznie, czyli jedną dniówkę pracownika fizycznego. À propos Stanów Zjednoczonych, pouczająca jest też historia amerykańskich zasiłków. W 1919 stanowy senat w Nowym Jorku odrzucił ustawę legalizującą prywatne ubezpieczenia od bezrobocia, argumentując, że byłby to socjalizm. Przeszła ona 5 lat później, ale Zgromadzenie Stanowe ją odrzuciło, bo dałaby ona przewagę związkom zawodowym przy negocjowaniu układów zbiorowych. W 1931 ustawa przeszła przez dwie izby stanowe, ale została zawetowana przez ówczesnego gubernatora Franklina Delano Roosevelta, bo odwróciłaby uwagę opinii publicznej od jego planu ogólnopaństwowego ubezpieczenia od bezrobocia.
Książka Schmidtza doskonale pokazuje, jak fałszywa była troska państw, wprowadzających różne programy pomocy społecznej i jak dobrze radził sobie rynek, dopóki nie został zniszczony przez grupy partykularnych interesów. Oprócz tego świetnie pogłębia wątki, które tak naprawdę tylko zasygnalizowaliśmy, np. problem internalizacji i eksternalizacji odpowiedzialności czy „tragedię wspólnego pastwiska”. Jeśli więc chcecie zapoznać się z większą ilością przykładów różnych form własności i ich zastosowań oraz zrozumieć, jak odpowiedzialność przekłada się na wzrost społecznego dobrobytu, to zdecydowanie warto sięgnąć po tę pozycję.