cytaty z książek autora "Stefania Jagielnicka-Kamieniecka"
W krótkim czasie staliśmy się nierozłączną parą. Była to moja
pierwsza miłość. Pomogła mi wtopić się w nową rzeczywistość.
W przekazach katolickich mistyków znajdujemy owo rozpalające
serce miłością uczucie piękna, dobra i prawdy, uczucie czy
też poczucie a nie wyobrażenie. Kontemplowanie Jezusa przenosi zawsze w jakimś stopniu na poziom uczuć. Doświadcza
się wówczas owego smaku duchowego, który przychodzi wraz
z miłością… Doznania te pochodzą z Bożej rzeczywistości –
nieskończonej, nierozpoznawalnej i niewyobrażalnej.
Sądziłam,że jest to jedna z najpiękniejszych form miłości i nie ma absolutnie nic wspólnego z nazizmem… To tragiczne – nie mieć prawa do dumy narodowej z powodu zbrodniczego szaleńca, który w iście szatański sposób zniewolił i sterroryzował cały naród. Tak uważałam… Odnosiłam wrażenie, że… za pozorną obojętnością Niemców kryje się nieuświadamiana rozpacz, że w głębi duszy wciąż nie są w stanie wybaczyć sobie nazistowskiej przeszłości, że wciąż jeszcze nie potrafią strawić owego niewyobrażalnego
upokorzenia i klęski. Ekscesy neonazistów czyniły
na mnie również wrażenie aktów rozpaczy…
Dziewczyna usiadła na łóżku i spojrzała na wiszący nad nim obraz. Była to reprodukcja centralnego panelu „Ogrodu ziemskich rozkoszy” Hieronima Boscha.
– Wiktor – powiedziała z wyrzutem – ale mnie oszukałeś! Dlaczego powiesiłeś nad łóżkiem obraz przedstawiający upadek ludzkości?
– Bo jest to apoteoza seksu – rzekł z fascynacją. – Te kłębiące się grupy kochanków, te fantastyczne stworzenia, gigantyczne ptaki... Wszystko to przemawia do mojej wyobraźni. Poziomki, morwy, czereśnie, grona winogron zapełniają obraz. Owoc może też być ogromny, niektórzy chcą go zjeść, inni chronią się w jego wnętrzu. Wspaniałe są te wizje seksualnych przyjemności, które powtarzają ciągle na nowo moment, w którym Adam i Ewa kosztują zakazanego owocu... Wiesz, seks ma smak czerwonego owocu, fioletowych winogron, tak jak na tym obrazie. Poczujesz to dziś w nocy.
On widzi nasze cierpienie” – pomyślała. „Widzi. Widzi ogrom niegodziwości, ogrom krwi, widzi nasze klęski, ból i śmierć. Jednak poprzez Chrystusa wziął na siebie człowieczy los, który stał się Jego losem. Przecież to dzięki Niemu udało się ludzkości pokonać wszystkie niemal choroby, wyeliminować większość katastrof… Największe cierpienia zadają sobie ludzie sami, nie pochodzą one od Boga tylko od szatana.”.
Od tego czasu... Oj, miał coś poważnego na sumieniu. Ale przekonany był, że teraz z Julią potrafi się z tego wyplątać. Gdy zobaczył w gazecie jej zdjęcia i przeczytał o jej patriotycznej przeszłości, serce jego zabiło mocniej. Ta kobieta natychmiast skojarzyła mu się z ukochaną matką, za którą bardzo tęsknił. Odniósł wrażenie, że jest nawet do matki podobna. Poczuł się nagle Polakiem. Spędził z nią dziesięć godzin, od dwunastej w południe do dziesiątej wieczorem, gdyż chciał dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Zdawało mu się, że ją dobrze poznał i był nią oczarowany. Zachwycony był też jej dobrze ułożoną, inteligentną córeczką. Przejął się koszmarem, jaki przeżyła w więzieniu i upokorzeniem, jakie ją spotkało w Phoenix. Postanowił uszczęśliwić ją i jej dziecko. Miał już w gazecie ugruntowaną pozycję, był więc w stanie zapewnić im pomyślną przyszłość. Być może pod wpływem drinka poczuł się nagle szczęśliwy. Przy niej będzie mógł być sobą. Znów będzie dobrym człowiekiem, skończy z narkotykami, a przede wszystkim z... wolał nawet w myślach nie nazywać tego po imieniu. Obleciał go strach, bo wiedział, że to nie będzie łatwe.
„Czy to w ogóle jest możliwe, by z tym tak sobie zerwać, by wycofać się z tego?” – zadał sobie niepokojące pytanie.
Była tak oddalona od innych, jakby stali po drugiej stronie rzeki. Żyła gdzieś obok. Potrafiła wprawdzie prowadzić rozmowę na różne tematy, ale istniała blokada uniemożliwiająca jej opowiadanie o sobie i swoich problemach. Między nią a drugim człowiekiem zawsze istniała ściana nie do przebicia. Dotyczyło to nawet samotnie wychowującej ją matki, której nigdy się nie zwierzała.
- Jak widzisz, nie jestem już komuchem, którym wzgardziłaś – wpadł jej w słowo. – Wszystko się zmieniło. Stałem się innym człowiekiem. Podzielamy poglądy i przekonania. Zrozumiałem wreszcie, dlaczego ode mnie odeszłaś, dlaczego wybrałaś działacza NZS-u... Ale teraz... nic już nie stoi na przeszkodzie, byś sobie uświadomiła, że w dalszym ciągu mnie kochasz. Przecież jesteśmy dla siebie stworzeni. Pamiętasz, jak bardzo kochaliśmy się, zanim on cię ogłupił tą walką z komuną. Nasza wielka miłość teraz się odrodzi – przekonywał ją z zapałem. – Swoją drogą... mam do ciebie żal, że mnie oszukałaś. Obiecałaś, że wrócisz do mnie, jeśli mój ojciec wstawi się za twoim Mateuszem, a nie zamierzałaś tego uczynić.
- Nie oszukałam cię – spojrzała mu prosto w oczy. – Byłam gotowa wrócić do ciebie, by uratować Mateuszowi życie. To ty mnie oszukałeś, twierdząc, że grozi mu rozstrzelanie albo wywózka na Sybir.
Do tej pory jego romanse trwały krótko, lecz teraz związał się z nadzwyczaj atrakcyjną kobietą, która dodatkowo może mu pomóc w robieniu kariery. Jej znacznie starszy mąż jest prezesem monachijskiego oddziału związku artystów plastyków, a ona prowadzi galerię sztuki. Jeżeli zdecyduje się na odejście od niego, to Mateusz porzuci Justynę, a wtedy ona na pewno do mnie wróci. Zrozumie wreszcie, że kocha mnie, a nie jego.
- Mylisz się, ona kocha jego. A on ją. Nigdy jej nie porzuci. Na co jeszcze liczysz po tak długim czasie? – pokręciła głową z niedowierzaniem. – Jak długo zamierzasz trwać w tym amoku?
- Masz rację. Jestem szalony, lecz nic na to nie poradzę. To jest jak... No tak. Jestem w amoku.
Eksperymentowali na ludziach, sądząc, że w ten sposób dotrą do prawd i faktów zakodowanych w… jakby to powiedzieć, żebyś zrozumiała… w świadomości genetycznej, które chcieli wykorzystać do swych zbrodniczych celów.
Manipulatorzy usiłują zastąpić ich swoimi, „wybranymi” poprzez ingerencję w ich świadomość, i w ten sposób zasiedlić swoimi ludźmi jakąś wspaniałą planetę, na której stworzą nową cywilizację, gdy już całkiem zniszczą Ziemię. Ponoć dokonują czegoś w rodzaju transplantacji duszy z ciał umierających swoich ludzi do ciał młodych osób, których świadomość zostaje zniweczona. Inwigilacja, wchodzenie do mieszkania i wykradanie twoich rzeczy, były im potrzebne do praktyk prowadzących do opanowania twojej świadomości.
Tego ranka obudziłam się z krzykiem rozpaczy, cała zlana zimnym potem. Przed oczami wciąż jeszcze miałam swego synka, leżącego na bruku z rozwaloną czaszką, broczącego krwią.
„Boże, to się chyba nigdy nie skończy“ – pomyślałam w rozpaczy. – Do końca życia będą mnie dręczyły te koszmarne sny.
Rozglądając się po mieszkaniu i upewniając się, że był to tylko sen, odetchnęłam z ulgą. Jednak nie opuszczała mnie rozdzierająca rozpacz, ożywająca po każdym takim sennym horrorze. Od czasu śmierci Pawełka dręczyły mnie one niemal co noc. Zginął tak banalnie, jak wiele innych dzieci – wybiegł za piłką na ulicę, na którą się potoczyła.
Leżałam nieruchomo, rozpamiętując tę tragedię. Nienawidziłam wówczas Boga, który skazał mnie na całe pasmo nieszczęść, przez tę śmierć sięgających zenitu. Gdy zmarł ojciec, a pół roku po nim matka, zabrakło mi już łez. Swój limit płaczu wyczerpałam po śmierci syna.
Patrzyłam na wiszącą nad mym łóżkiem fotografię, a łzy spływały mi po policzkach. Zdjęcie to ukazało się na okładce śląskiego kolorowego tygodnika „Panorama”. Przedstawiało płowego, niebieskookiego chłopczyka, budującego zamek z klocków. Od najwcześniejszych lat był tak ślicznym dzieckiem, że często brano go za dziewczynkę.
- Jak dorosnę ożenię się z tobą, mamusiu – pocieszał mnie – żebyś też miała męża, tak jak inne mamy.
Jego bezinteresowna miłość i akceptacja napełniały mnie poczuciem bezpieczeństwa, którego mi teraz brakowało. Już wówczas, gdy usiłowano mnie zmusić do usunięcia ciąży, czułam w sobie tę niezrównaną miłość i za nic nie chciałam się jej wyrzec. Już wtedy byliśmy na tym świecie zupełnie sami, gdyż nikt w rodzinie nie cieszył się ze zbliżającego się nań nowego przyjścia. Wszyscy uważali, że nie dam sobie rady z pracą i niemowlęciem. A poza tym nie do pomyślenia było dla nich, że dziecko nie będzie znało swego ojca.
Zawsze byliśmy sami. A jednak były to piękne dni. Przymknęłam oczy.
- No, coś takiego jeszcze mi się nie zdarzyło! - mruknął pod nosem ze złością po angielsku, lecz spojrzawszy na nią uśmiechnął się i dodał łagodnie po polsku: - Przy tobie całkiem... straciłem głowę.
Patrzył na nią czułym wzrokiem. Ujął jej dłoń i zaczął szybko mówić drżącym głosem po angielsku:
- Gdy zobaczyłem twoje zdjęcie w gazecie, poczułem się, jakby uderzył we mnie piorun. Chyba nigdy jeszcze żadna kobieta nie spodobała mi się tak bardzo. Masz takie cudowne marzące oczy, taki uroczy uśmiech. Naprawdę, nigdy jeszcze nie widziałem tak pięknej twarzy... A kiedy stanęłaś w drzwiach, taka smukła, subtelna...
Umilkł, jakby nagle zabrakło mu tchu ze wzruszenia. Jej zaś z wrażenia zrobiło się gorąco. Poczuła szalone bicie serca. Była niewiarygodnie szczęśliwa.
W drodze powrotnej milczeli. Czuła się jakoś dziwnie radośnie i pewnie, jakby od lat należeli nawzajem do siebie, nie mając o tym pojęcia. Jak gdyby już od dawna powinni być razem, a całe dotychczasowe oddzielne życie było nieporozumieniem. Więc wreszcie los zlitował się nad nimi, aranżując to spotkanie. Pierwszy odezwał się Dan:
- Czy chciałabyś wyjść za mąż?
Zaniemówiła.
- Za mnie – dodał, nie mogąc doczekać się odpowiedzi.
Zdawało się jej, że za chwilę zemdleje albo... się obudzi. Nie była w stanie wykrztusić z siebie odpowiedzi. On też nie odezwał się już więcej. W milczeniu dotarli do domu Natalii, przed którym czekała już na nich Joasia.
Teraz zrozumiała sens tych słów. „Przecież wszelkie formy naszej egzystencji tak czy inaczej przeminą” – myślała, wzruszając ramionami. „Nie mają zbyt wielkiego znaczenia. Zarówno chwile szczęścia, jak i rozpaczy są niczym wobec tego, co będzie trwało wiecznie. A zatem i ci, którzy płaczą, i ci, którzy się cieszą, winni zdawać sobie sprawę, że żaden z tych stanów nie jest ostateczny. Jakkolwiek ważne jest ziemskie szczęście, zwłaszcza wszelkie formy, w jakich wyraża się miłość, to jednak wszystko to przeminie, a pozostanie jedynie ona sama”.
Zamieniła się w jeden wielki przybytek bólu, cierpienia i rozpaczy. Utraciła zdolność czynienia czegokolwiek poza chodzeniem tam i z powrotem. Co z tego, że pozbyła się psychozy, że nie prześladowały jej głosy, skoro przy nadludzkim wysiłku mogła wysiedzieć lub uleżeć nie dłużej niż pięć, dziesięć minut, nie tylko w dzień, ale i w nocy?
Pozostało jej jednak zamiłowanie do tańca, tęskniła za nim. Postanowiła więc znów zajrzeć do dyskoteki. Lecz gdy się tam znalazła, powrócił smutek i niezadowolenie z życia. Usiadła samotnie w kącie, a serce jej ścisnął ból. Chciało się jej raczej płakać, niż tańczyć. Zrozumiała, że nie jest to taniec, którego pragnęła. Znalazła go w życiu konsekrowanym, we Wspólnocie Ducha Miłości.
Doskwierała jej samotność. Jedynymi jej przyjaciółmi byli ci z Facebooka. Koleżanki, z którymi pracowała, miały mężów, małe dzieci i swoje problemy. Nie spotykała się z nimi prawie wcale. Mieszkała w Wiedniu już od roku, a z nikim dotąd się nie zaprzyjaźniła. Najprzyjemniejszy sposób spędzania wolnego czasu stanowiło dla niej siedzenie na balkonie wychodzącym na wewnętrzny ogród z dorodnymi sosnami, wierzbami i krzakami róż. Rozmawiała z nieznanym ojcem, którego wyimaginowany obraz nosiła w sercu.
Zjawiskowa uroda” – myślał z zachwytem. „Samo patrzenie na nią to prawdziwa przyjemność… Nic dziwnego, że niezbyt szczęśliwa w małżeństwie. Takie piękności są prześladowane zazdrością i zdradzane, gdyż ich mężowie starają się w ten sposób pokonać poczucie niższej wartości. Tym bardziej, że dla innych kobiet piękna żona stanowi wyzwanie, romans z takim mężczyzną
utwierdza je w przekonaniu własnej atrakcyjności”.
Powołali ją do życia zdegenerowani agenci przeróżnych służb specjalnych, którzy postanowili działać z otwartą przyłbicą. Sprzymierzyli się z nimi naziści oraz inni różnego pokroju faszyści, usiłując wykorzystywać manipulację do opanowywania świata. Funkcjonariusze tej partii, tak zwani informatorzy i animatorzy, nazywali siebie z dumą duszą społeczeństwa, lecz potocznie mówiono o nich „inwigilatorzy” i „manipulatorzy”, gdyż rządzili głównie drogą perfidnej inwigilacji i tak zwanych „środków uwalniania i poszerzania świadomości”, czyli narkotyków. Popularność partii spadła, gdy ów „wspaniały” styl życia spowodował epidemię chorób psychicznych, często kończących się samobójstwem. Psychiatrzy twierdzili, że przyczynę stanowią też praktyki ezoteryczne i parapsychologiczne oraz zaśmiecanie wyobraźni plugawą sztuką, literaturą i piekielną muzyką, obrazami gwałtu, zboczonego seksu, a przede wszystkim wszelkie „środki uwalniania i poszerzania świadomości”.
Uważałam, że chrześcijańska miłość bliźniego nakazuje pozytywny stosunek do wszystkich, więc również do mego partyjnego otoczenia, chociaż daleka byłam od akceptacji ustroju.
Dla Oli były to kompletne bzdury. Odwrotnie niż ja, wierzyła raczej w szatana czy też inne złe moce i ciemne siły. Twierdziła, że dopiero gdy przestała wierzyć w Boga i bać się kary za grzechy, zaczęła odczuwać radość życia.
Popatrzyłam więc raz jeszcze z nieco większej odległości, z której nie było ich widać i uśmiechnęłam się do swego odbicia, pragnąc sprawdzić czy faktycznie mam w dalszym ciągu smutne oczy. Promieniowało z nich szczęście, trwające w mej duszy niezmiennie. To chyba dlatego tak często odczuwałam radość bez żadnej przyczyny, a moim ulubionym stwierdzeniem było: „Cieszę się.”.
Przecież ona musi znać jego nazwisko – zastanawiała się w skrytości. Mogłabym go odszukać gdzieś tam w Austrii. Nie miała jednak śmiałości, by w dalszym ciągu indagować o to surową matkę, która w dzieciństwie często karała ją biciem po pupie. Złościła się na nią, że nie chce ćwiczyć na pianinie, że źle się uczy. Dziewczynka nigdy nie zaznała od niej czułości, pieszczot. Była zahukana, melancholijna i skryta. Przez całe życie marzyła o ojcu Austriaku, aż w końcu uwierzyła w wymyśloną przez siebie wersję swego poczęcia. Teraz w Wiedniu coraz częściej myślała, że musi w końcu dowiedzieć się od matki, jak nazywa się jej ojciec. Może też tu mieszka?
Gdy spełniło się jej marzenie o mieszkaniu w Wiedniu, które zaświtało w jej główce, kiedy jako mała dziewczynka wraz z matką zwiedzała to miasto, po raz pierwszy w życiu uśmiechnął się do niej los. W Polsce spotykały ją same niepowodzenia. Tymczasem tutaj wkrótce po przybyciu znalazła zatrudnienie jako asystentka doskonałego dentysty. W jego luksusowym gabinecie poczuła się jak w raju w porównaniu z przychodnią stomatologiczną, w której pracowała w rodzinnym Bielsku. Wszystko było tu świetnie zorganizowane, obywało się bez najmniejszego stresu. Nie to, co w Polsce, gdzie każdego ranka robiło się jej niedobrze na myśl o wyjściu do przychodni.
- Co się z tobą dzieje? – przerwał mu ojciec. – Ty chyba oszalałeś. Jesteś w amoku. Opamiętaj się. Wiem, trudno ci jest pogodzić się z przegraną. Zawsze wygrywałeś i miałeś wszystko, czego pragnąłeś. To urażona ambicja. Przejdzie ci. Z biegiem czasu zapomnisz o niej.
- Nic nie rozumiesz. Nie ustąpię temu skurwysynowi. Ona musi być moja! – krzyknął młodzieniec z emfazą, opróżniając kieliszek.
- Uspokój się, bądź mężczyzną – ojciec walnął go w plecy. – Czasami w życiu trzeba pogodzić się z przegraną.
W tym momencie wróciła kobieta z kawą i ciastem.
- No i jak tam. Dogadaliście się? – spytała z niepokojem.
- W sprawie czego mieliśmy się dogadać? – odburknął jej mąż. – Nie wsadzaj nosa w nie swoje sprawy.
- Nigdy mi nic nie mówicie! – zdenerwowała się. – To mój syn. Mam prawo wiedzieć, co go gnębi.
Edward nie chciał szczerze powiedzieć, że główną przyczyną jego wyjazdu była obłędna miłość. W ogóle nie chciał wspominać o Justynie. Przekonany był, że jest na najlepszej drodze do uwolnienia się od tego beznadziejnego uczucia.
- Wiesz, w pewnej mierze ty też przyczyniłeś się do tego – zaczął po namyśle. – To był dla mnie taki pierwszy sygnał, że musi być ze mną coś nie tak, skoro mój najlepszy przyjaciel nie chce mnie znać. Wszyscy koledzy mną gardzili.
Oficjalnie wiadomo było, że chodzi o tajnych informatorów i animatorów życia społecznego. Nazywali siebie z dumą duszą społeczeństwa, lecz potocznie mówiono o nich: inwigilatorzy i manipulatorzy. Wszyscy się ich bali. Manipulatorzy kojarzyli się Patrycji z czerwonym wszami, wypełnionymi wyssaną z mózgów krwią, zaś inwigilatorzy ze szczurami, jak nazywano donosicieli w Stanach. Postanowiła poświęcić życie na walkę z nimi, wstępując do Wolnej Jaźni. Zdawało się jej wtedy, że wreszcie znalazła się na właściwej drodze, chociaż już samo słowo walka wzbudzało w niej zawsze niechęć.
Oficjalnie wiadomo było, że chodzi o tajnych informatorów i animatorów życia społecznego. Nazywali siebie z dumą duszą społeczeństwa, lecz potocznie mówiono o nich: inwigilatorzy i manipulatorzy. Wszyscy się ich bali. Manipulatorzy kojarzyli się Patrycji z czerwonym wszami, wypełnionymi wyssaną z mózgów krwią, zaś inwigilatorzy ze szczurami, jak nazywano donosicieli w Stanach. Postanowiła poświęcić życie na walkę z nimi, wstępując do Wolnej Jaźni. Zdawało się jej wtedy, że wreszcie znalazła się na właściwej drodze, chociaż już samo słowo walka wzbudzało w niej zawsze niechęć.
Nagle przyszło mi do głowy inne niepokojące pytanie:
„A czy ja tak naprawdę kogoś kocham?.. Wmawiam to sobie, wmawiam!” – zwątpiłam. „Nie ma miłości w mym życiu, to znaczy, że... nie ma w nim Boga. Życie spopieliło we mnie zdolność do miłości. Zresztą? – machnęłam ręką i wzruszyłam ramionami. Komu potrzebna moja miłość?... Jeden tylko Bóg pragnie mej miłości. Ale czy ja go kocham? Niby wierzę w Niego, lecz nie modlę się od dawna, nie chodzę do kościoła... Jak mam go kochać, skoro nic o Nim nie wiem” - znów wzruszyłam ramionami. „Tak wiele się o Nim naczytałam, kiedyś modliłam się gorąco, a mimo to nie mam o Nim pojęcia. Jest nieuchwytnym duchem, nieosiągalnym. O co mu w ogóle chodzi? Dlaczego tak trudno mi uwierzyć, że moja dusza będzie żyła wiecznie, że ciało nie jest ważne?.. Ach, lepiej już, żeby nie było tego życia wiecznego, bo... może po śmierci istotnie znalazłabym się w piekle” – pomyślałam z goryczą.
Pamiętałam, że wyszłam wówczas na balkon. Niebo było zachmurzone, siąpił drobny deszczyk.
„Czy oprócz Boga ktoś potrzebuje mej miłości?” - powtarzałam w myśli to gorzkie pytanie. „Rodzice i Jędruś potrzebują mojej pomocy a nie miłości... Niczym są te moje osiągnięcia, cały ten mój wysiłek i zdyscyplinowanie wobec braku kochającego męża i dzieci...”
Patrzyłam w zamgloną przestrzeń i nagle... podjęłam decyzję o urodzeniu dziecka! Ono będzie mnie bezinteresownie i szczerze kochało. Ono będzie spragnione mej miłości.
Oma Rosa leżała w trumnie na katafalku w cmentarnej kaplicy. Jej srebrne włosy kontrastowały z czarną suknią i ciemną pomarszczoną twarzą. Nie mogłam zrozumieć, jak to możliwe, by żwawa staruszka w niebieskiej zapasce z szelmowskim uśmiechem w przymrużonych oczach zamieniła się w nieruchomą czarną, złowrogą postać. W powietrzu unosiła się mdła woń przemieszana z zapachem kwiatów. Patrzyłam na tę mumię i płakałam rzewnymi łzami.
Zawód miłosny z Rajmundem wywołał we mnie uraz psychiczny. Nie byłam w stanie uwierzyć, że ktoś mógłby mnie pokochać. Zresztą... nie zależało mi na tym. Nie pragnęłam owej „patologicznej namiętności zmysłowej”, jak Kant określił miłość erotyczną.