Takie teksty przypominają mi, że zachodni sposób budowania opowieści, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, nie jest jedynym słusznym.
Ta historia jest "inna" nie tylko że względu na kulturowe smaczki (typu palenie papierowych ofiar przez potomków zmarłego, aby mu się lepiej żyło-po-życiu),ale też w tym, jak płynie, a przede wszystkim - jak się kończy. Zachodnie historie mają tendencję zamykać za sobą drzwi, jeśli jakiś wątek pozostaje nierozwiązany, to znaczy, że coś poszło nie tak.
A już na pewno w zachodnich historiach główny bohater musi być właśnie "główny". Centralny. Najważniejszy.
Tutaj drzwi pozostają szeroko otwarte, natomiast historia przytrafia się innym ludziom wokół narratorki.
(Muszę przyznać, że rzadko spotykam bohaterów pasywnych, którzy mnie nie denerwują. Colour me impressed.)
Z całą pewnością nie każdemu się tak zbudowane opowiadanie spodoba, dla mnie jednak był to orzeźwiający podmuch świeżości.
Sześć osób - których czytelnik nie zna - wchodzi do baru. I zaczynają się kłócić.
Tak właśnie rozpoczyna się niniejsza książka. I nie poprawia się zbyt mocno w miarę czytania: szalejące ekspozycje, brak akcji (dlaczego nalepiono na to etykietkę "wuxia"?),dialogi, w których ledwo wiadomo kto co mówi do kogo...
Cóż, przynajmniej bohaterowie zaczęli nabierać kształtu tak mniej więcej od połowy. No i książeczka była krótka - to chyba jej największa zaleta (to, oraz śliczny obrazek na okładce - nie dajcie się zwieść ślicznym okładkom!).
Książka w sumie nie była jakaś okrutnie zła, a przynajmniej nie do tego stopnia bym żałowała poświęconego na nią czasu. Ale nie była też dobra. Jeśli masz ochotę na fantastykę ze sztukami walki w tle opatrzoną przydomkiem "wuxia", są na rynku lepsze pozycje.