Ciężko mi ocenić tą powieść jednoznacznie. Przez pół książki, jak nie więcej, bohaterowie głównie gadają o wyrębie lasów i zakupie ziemi pod kolejne wyręby, dopiero w drugiej połowie akcja wreszcie się rozkręca i poznajemy psychopatkę Serenę w całej jej okazałości. Przy czym jest to kobieta raczej czynu niż intrygi, dość przewidywalna w działaniach, więc i napięcie jakoś specjalnie nie rośnie. Jedyne, co nadaje tej powieści oryginalny (przynajmniej dla mnie) klimat, to sceneria i czasy, w których dzieje się akcja, tak różne od tego, co oglądamy na co dzień.
Książkę kupiłam przypadkiem, skuszona biedronkową ceną i parą aktorów na okładce. Zwykle czytam powieści mocno współczesne, więc „Serena” chwilami stanowiła dla mnie wyzwanie. Kompletny brak praktycznej wiedzy historycznej nie raz skutkował tym, że przyłapywałam się na myśli – już wtedy mieli coś takiego? Sama książka jest jednak naprawdę dobra i czyta się ją w napięciu. Ukazana bezwzględność bohaterów przeraża i przyprawia o ciarki. Panująca wokół bieda pozwala docenić „lekkość” obecnego życia. Fabuła może nie jest szczególnie zaskakująca, jednak napisana w wciągający sposób. Do samego końca kibicowałam Rachel, licząc na jej szczęśliwe zakończenie. Los Peambertona wydaje się z jednej strony niemal oczywisty, a z drugiej wstrząsający. Właściwie nawet ciężko stwierdzić, czy na niego zasłużył, gdyż jest najbardziej wielowymiarową postacią tej powieści i myślę, że nie da się go jednoznacznie ocenić. Osobiście czuję, że już niedługo sięgnę po ekranizację. Lawrence stanowiła w mojej głowie idealną wizualizację Sereny i jestem bardzo ciekawa, jak wypadła w tej roli.
Lektura godna uwagi.