Jeff Lemire: nadzieja na końcu świata. Wywiad z autorem „Łasucha”

Bartek Czartoryski Bartek Czartoryski
19.06.2021

Kanadyjczyk Jeff Lemire pisze szybciej, niż ja czytam, ale jakimś cudem udaje mu się utrzymywać nieprzyzwoicie wysoki poziom. I nieważne, czy pisze dla Marvela albo DC o trykotach i pelerynach, czy wypuszcza kolejny autorski projekt, jego nazwisko to niemal znak jakości. Może nie przypadkiem „Łasuch”, apokaliptyczny serial na podstawie świetnego komiksu Lemire’a, od razu wylądował na netflixowej jedynce. Z rysownikiem i scenarzystą rozmawiamy o jego bodaj najgłośniejszym dziele oraz rzeczonej adaptacji.

Jeff Lemire: nadzieja na końcu świata. Wywiad z autorem „Łasucha” Lars von Toerne/Netflix

Bartek Czartoryski: Kiedy przed laty pisałeś „Łasucha”, byliśmy, jako ludzkość, zupełnie w innym miejscu niż dziś, gdy jesteśmy rozwalcowani przez globalną pandemię. Niestety, twój komiks wydaje się przez to jeszcze bardziej aktualny, a jego lektura jest boleśniejsza niż przed laty.

Jeff Lemire: Z żalem muszę przyznać ci rację. Kiedy przed przeszło dziesięcioma laty zacząłem pisać swój komiks, nigdy bym nie przewidział, że zaledwie dekadę później będziemy rozmawiać, mając za sobą półtora roku prawdziwej pandemii. Czyli tak, „Łasuch”, czytany dzisiaj, nabiera jakby nowego wymiaru, staje się prawdziwszy, bardziej realistyczny. Można go rozpatrywać na zupełnie innych poziomach niż te dwanaście lat temu, czego się wtedy zupełnie nie spodziewałem.

Jim Mackie, który przeniósł komiks na ekran, dokonał swoistej reinterpretacji twojej ponurej, dystopicznej opowieści, czyniąc z niej serial dla całej rodziny. Jak to przełknąłeś?

Odbyliśmy z Jimem sporo dyskusji jeszcze na początkowych etapach prac, zanim rozpoczęły się zdjęcia i powstał scenariusz. Zależało mi na upewnieniu się, że zostanie zachowana dusza mojego komiksu. Rozmawialiśmy przez ten czas o całym mnóstwie różnych rzeczy, ale niewątpliwie Jim rozumiał, gdzie bije serce tej opowieści. Jest zresztą jeszcze inna sprawa, bo jednak napisałem „Łasucha” w 2009 roku, a od tamtej pory powstało tyle historii postapokaliptycznych, zarówno na dużym, jak i na małym ekranie, od „The Walking Dead” do setek innych tytułów, że wybrany przeze mnie język wizualny byłby już nieatrakcyjny. Ten, jak powiedziałeś, ponury ton dzisiaj wydałby się zwyczajnie wtórny. Dlatego Jim podjął mądrą decyzję, której przyklasnąłem. Odbił się od mojego komiksu i poszukał nowej drogi do zaprezentowania wymyślonej przeze mnie fabuły, niejako odświeżając telewizyjną apokalipsę.

Może zabrzmi to dość dziwnie, ale ten serialowy koniec świata wydaje się aż uroczy.

Fakt, jest to rzeczywistość dość ciepła, chwilami nawet serdeczna, ale trzeba też pamiętać, że kiedy Jim zasiadł do pisania, pandemia, ta prawdziwa, jeszcze się nie rozpoczęła. Dlatego nawet mi ulżyło, że poszedł inną drogą niż ja, bo nie jestem pewien, czy wytrzymalibyśmy dzisiaj kolejną porcję ciężkiej, apokaliptycznej, nie zawsze radosnej refleksji. A tak otrzymaliśmy zupełnie nowe spojrzenie na tematy już dawno przez telewizję niemiłosiernie przeorane. Może nawet i odrobinę optymistyczne.

Zdaję sobie sprawę, że jest to odejście od tego, co napisałem, że „Łasuch” to serial rodzinny. Upieram się jednak przy tym, że uderza w te same tony, opowiada o tych samych bohaterach, bije w nim to samo serce. No i odpowiada mi to, że serial i komiks mogą istnieć obok siebie, zupełnie autonomicznie, na dwóch różnych płaszczyznach, znakomicie się uzupełniając.

Jakie są te elementy wspólne, dzięki którym „Łasuch” mógł pozostać „Łasuchem”?

Na pewno w dużej mierze sama postać Gusa, który, choć na ekranie zderza się z nieco innymi problemami, jest tym samym Gusem z komiksu. Okoliczności się zmieniły, ale chłopak pozostał praktycznie taki sam. Poza tym, fabularnym rdzeniem tej opowieści jest jego relacja z Jeppardem, tarcia między nimi, co zostało zachowane. To kluczowe elementy.

Niedawno skończyłeś pracę nad sequelem „Łasucha”, o podtytule „The Return”, i kusząco jest pomyśleć, że zdecydowałeś się na ten krok dzięki serialowi, ale czy istotnie tak było?

Powiem ci, że tak. Kiedy bodajże w 2019 roku byłem na planie pilota… chociaż nie jestem pewien, czy to był 2019, czy może już 2018, wybacz, ale ostatnie półtora roku kompletnie mi się zlewa, zupełnie nie pamiętam dat! Chyba myślę o początku 2019. Tak czy siak, aż do tego dnia nie myślałem, żeby kiedykolwiek wracać do „Łasucha”. Wiesz, poprzednio spędziłem nad tym komiksem cztery lata i nie było mi śpieszno tego procesu powtarzać. Ale jak już byłem na tym planie, to nagle zatęskniłem za swoimi bohaterami, zapragnąłem wrócić. Lecz nigdy nie miałem pomysłu, jak to zrobić, jednocześnie nie rujnując tego, co udało mi się wtedy stworzyć. Bałem się też, że sknocę zakończenie pierwszej serii, z którego jestem zresztą dumny. Kiedy jednak zobaczyłem Jima i resztę przy pracy, przekonałem się, jak bardzo są podjarani tym światem, znowu rozbłysła we mnie iskierka, zaraziłem się ich entuzjazmem. Zacząłem myśleć nad sposobem, jak mógłbym wrócić do tego świata. Wpadłem na pomysł, żeby nie pisać dalszego ciągu per se, ale osadzić akcję długo po wydarzeniach z oryginalnego „Łasucha”. Dało mi to sporo swobody, bo mogłem wrócić do tamtego uniwersum, ale bez odkręcania tego, co przeżyli moi bohaterowie. Czyli tak, można powiedzieć, że serial mnie zainspirował, bo kiedy jesteś świadkiem prawdziwej pasji, z jaką zostaje potraktowany twój pomysł, sam zaczynasz sobie przypominać, dlaczego w ogóle zdecydowałeś się go pociągnąć, gdy przyszedł ci do głowy.

Mam szczerą nadzieję, że komercyjny sukces „Łasucha” wywoła szersze zainteresowanie twoimi komiksami, i jestem ciekawy, który z nich podsunąłbyś filmowcom jako pierwszy.

Zdecydowanie „Opowieści z hrabstwa Essex”, mój debiutancki komiks, bo już od jakichś pięciu lat pracuję nad jego adaptacją tutaj, w Kanadzie. Nie chcę zapeszać, ale jestem bardzo blisko realizacji tego projektu, dlatego trzymaj mocno kciuki, bo włożyłem mnóstwo pracy w ten scenariusz, pisałem go sam. Mam ogromną nadzieję, że to będzie mój kolejny telewizyjny projekt.

O autorze komiksu „Łasuch”

Jeff Lemire (ur. 1976) – kanadyjski twórca komiksów, Zadebiutował w 2003 roku dwuczęściową opowieścią „Ashtray”, którą wydał samodzielnie w nakładzie 100 egzemplarzy. Za opublikowane, również własnym sumptem, w 2005 roku „Zagubione psy” otrzymał Nagrodę Xeric, przyznawaną twórcom publikującym w formacie selfpublishingu. W 2006 roku w sprzedaży pojawiły się komiksy: „The Fortless” oraz „Opowieści z hrabstwa Essex”, za które Lemire otrzymał The Doug Wright Award i Joe Shuster Award, Alex Award. W 2009 roku Lemire wydał „The Nobody” i rozpoczął pracę nad „Łasuchem”. W 2007 roku autor podpisał z kolei kontrakt na wyłączność z DC Comics, w ramach którego pisał takie serie jak: „Animal Man”, „Justice League Dark”, „Green Arrow”. W roku 2015 trafił do wydawnictwa Valiant, a rok później  – do Image Comics. Z kolei w 2016 roku w Dark Horse Comics stworzył własne uniwersum – komiksy z serii Czarny Młot zostały wyróżnione Nagrodą Eisnera. W roku 2017 Lemire wydał natomiast Royal City.


komentarze [2]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
PawelM 19.06.2021 11:09
Bibliotekarz

>„Łasuch”, apokaliptyczny serial na podstawie świetnego komiksu Lemire’a, od razu wylądował na netflixowej jedynce<

Naprawdę? Przecież to szajs nawet jak na Netflix - z dobrego, mrocznego komiksu zrobili ckliwe nic dla dzieci.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Bartek Czartoryski 16.06.2021 16:28
Tłumacz/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post