rozwiń zwiń

Wszystko, co do życia potrzebne vol. III – Funfel króla Salomona

Jacek_Dehnel Jacek_Dehnel
14.01.2015

Swego czasu sądziłem, że mój ulubiony fragment osobliwego zbioru tekstów magicznych stanowi część wspominanej ostatnio Książeczki Romanusa, która w pewnym momencie zmienia się nie do poznania i zaczyna traktować o piekielnych hierarchiach demonicznych, alchemii i rozmawianiu ze zmarłymi. Ot, na stronie 48 jeszcze te same nabożne, poczciwe zaklęcia, a już na 51 – szczegółowa biurokracja piekielna. Skąd taka przepaść, co figurowało pomiędzy? Tytuł drugiego rozdziału? To możliwe, niewiele potem jest kolejny: Trzecia książka. O kunszcie wielkiej, magicznej tajemnicy, albo o właściwych cudach tej sztuki. Ale nie. Dorwałem gdzieś biblioteczny opis Książeczki – ma stron 48. I faktycznie, druk kończy się na samym dole strony kropką. Nie urywa się. Czyli Książeczka Romanusa wcale nie zawiera moich ulubionych kawałków, dalej rozciąga się jakieś niewiadome dzieło. Zachował się, na szczęście, Spis rzeczy, z którego wiem, że mieści ono trzy książki, czyli rozdziały. Pierwsza pozycja w spisie to Ognisty smok i jestem niemal zupełnie pewien, że druk zachowany od strony 51 to dziełko, o którym już wspomniałem, znane mi tylko z internetowej kwerendy: Prawdziwy ognisty smok albo władza nad duchem niebios i piekieł i nad mocarstwami ziemi i powietrza.

Wszystko, co do życia potrzebne vol. III – Funfel króla Salomona

Smok trafił do mnie, niestety, zdekompletowany, bez pierwszych pięćdziesięciu stron, gdzie przepadła mi między innymi Przedmowa wydawcy, autora i tłomacza. Musiała być smakowita, bowiem ów wydawca, autor i tłomacz pojawia się w tekście całkiem często i był z pewnością postacią fascynującą, chwali się bowiem znajomością z najmniej oczekiwanymi bytami. Ze swadą maluje hierarchię (lub, jak to pisze, chierarchię) piekielną jako dworską biurokrację w stylu C. K. Austrowęgierskim: Lucufugne, prezydent ministerialny, ma oprócz swego kapitana specyalny naddozór nad Boel, Agares i Marbas. Patanachia, marszałek ma bezpośredni naddozór nad Prukłasem, Aamonem i Barbalosem.

Wspominam o tym nie po próżnicy – otóż warto się zapoznać ze stosunkami panującymi w piekle oraz ich główną zasadą: bądź posłuszny i przymilaj się twemu najbliższemu przełożonemu. Jeśli bowiem zawiera się ugodę (czyli podpisuje cyrograf), to wyłącznie z nadduchami, których mogą zastąpić co najwyżej ich bezpośredni podkomędni, a, jak wyjaśnia nasz przewodnik, z wielkimi panami lepiej się wskóra, gdy się ich wpół na pół zna. Otrzymujemy więc informacje szczegółowe: minister prezydent, hrabia Lucifuge Rofocale jest blisko spokrewniony z cesarzem Lucyperem, nie uchodzi za wielkiego mędrca a w dodatku mimo prostego a dobrego charakteru jest niekiedy trochę nieznośny. Z kolei Aguliarept (właściwie oficer feldmarszałkowy, był dawniej fligieladjutantem przy Lucyperze) jest sprytny, dowcipny, wesoły. Takie to wiadomości z pierwszej ręki autor posiada o każdym piekielnym urzędniku: mistrzu naddwornym, szambelanie, jenerale artyleryi, i tak dalej. Gdyby więc ktoś z państwa planował podpisywać cyrograf z byłym fligieladjutantem, to proszę pamiętać, że jest skłonny do żartów. Autor poleca.

Ale lepiej jeszcze niż duchy infernalne, zna on króla Salomona. Ma na jego temat szereg interesujących wiadomości, którymi dzieli się szczodrze. Ojciec Salomon był mądrym człowiekiem, lecz nie był pedantem, jakby to się zdawało z doświadczeń naszych czasów. Pomimo jego poetycznej żyłki miał on jednak praktyczny zmysł w związku z czym metodą doświadczalną nauczył się wielu rzeczy, choćby jak sporządzać najlepszy atrament do spisywania układów z duchami (na oślej skórze, oczywiście; papier maszynowy by przeklął).

Z samego przepisu na atrament do spisywania tych sum, które się wybiera z skarbu ukrytego i spisywania większych sum, które się żąda od Lucypera dowiadujemy się jeszcze więcej: król Salomon to zapewne wysoki urzędnig którego nie krępowała zbytnio konstytucya posiadał on bowiem absolutne weto. Nie można mu jednak zarzucić niedbałości, bezwzględności i lenistwa […] wyposaża [bowiem poddanych] tak bogato w atrament, iż pisać mogą ile tylko serce ich pragnie.

Niestety, poddani są krnąbrni, a ludzkości przynoszą hańbę pseudouczeni, którzy kilka godzin po łacinie i grecku paplać potrafią, ale nie są w stanie w swym języku narodowym 3 zdania bez zająkania i przerywki wymówić, i to barbarzyństwo nazywają klasyczną gruntownością. W wynurzeniach autora dostaje się również prasie i całemu społeczeństwu: Gdyby ale ten mądry król co był przeczuwał o naszych towarzystwach herbacianych i kawowych, zamkniętych stowarzyszeniach, karczmach piwnych i mianowicie o naszych błogosławionych dziennikach z ich wszystkiemi tajnemi przycinkami i dowcipnem motłochem i błaznami z profesji – to byłby z pewnością prędzej się namyślił dać ludzkości przeciw bluźniercom i zaczepkom. Jest zresztą rzecz gorsza jeszcze od prasy i stowarzyszeń herbacianych, jeden gatunek waryjacyi i wścieklizny, najstraszniejsza z wszystkich chorób, szaleństwo wykształconych ludzi: rządy motłochu, nazywane ślachetnem imieniem demokracyi.

#####

Słowem: straszni ci współcześni. Dać im mądrości salomonowe z książeczki – to jak rzucić perły przed wieprze, dla takiego tępego umysłu nauczycielskiego narodu nie napisał ojciec Salomon są wielką księgę, nie spędził najpiękniejsze noce zamiast w łonie miłości na uciążliwem staczaniu się z duchami. Jest to oczywista oczywistość – król, przed którego wiedzą muszą się Sakrates, Płato i Pythagoras zginać – oddalał tysiąc swoich żon i nałożnic, między innymi Oblubienicę z Pieśni nad Pieśniami, po czym eksperymentował z atramentami i alchemią, sporządzając to znakomite dzieło (nawiasem mówiąc, trudno się dziwić, że czasem od żon uciekał – gdy obliczemy jego usposobienie podług naszego, którzy tylko jedną żonę posiadamy to musiało mu czasami być okropnie straszliwie).

Na próżno jednak harował w służbie ludzkości dobry monarcha starotestamentowy, na próżno. Nie wynalazł bowiem druku. Przez to małe zaniedbanie świat przez całe stulecia cierpiał w ciemnocie: Gdyby król Salomon był miał drukarnią, toby świat był już przed tysiącem lat mądrzejszy, a kamień mądrości nie kosztowałby dziś więcej jak czeski kamyczek. Ale, niestety, Gutenberg nie żył w czasach biblijnych i przez to owo drugie jaje Kolumba, któremu równego od czasu odkrycia nikt jeszcze nie okazał, to słowo „znalezione, jakiego od czasu wielkiego Archimedesa żaden śmiertelnik nie wymówił pozostawało ukryte przed oczami czytelników. Królestwo całe! Ba, cesarstwo całe oddać za kamień mądrości! Tak woła od tysiąca lat rozentuzyazmowany świat, lecz daremnie. Lecz tu czyni się zadość życzeniu wszystkich generacyi od tysięcy lat i to za jedną markę – zachwala swoją niedrogą książeczkę autor, po czym dość protekcjonalnie wyraża się na temat biblijnego króla: dzięki przeto mądremu Salomonowi, gorące dzięki za to, ze pozostawił nam tę wielką tajemnicę. Jest ona wiele ważniejszą jak jego mądre pieśni i jego mądre zdania, które się przez to stały właściwie zupełnie zbyteczne. I rzeczywiście – na co komu mądrości, skoro dzięki połączeniu paru składników (grynszpan, miedź, kwas saletrowy, arszenik, kora dębowa, woda różana) można uzyskać kompost, który wydaje od razu półtora funta czystego złota!

Ale też tłomacz z pewnym rozczarowaniem piętnuje francuskiego autora (tekst jest rzekomo przekładem szesnastowiecznego rękopisu), że zamiast przepisu na kamień mądrości, czyli alchemiczny kamień filozoficzny, przez przeminięcie manuskryptów lub nieporządek w papierach zapisał jakiś bubel, który pozwala uzyskać jedynie złoto. Złoto zaś jest kamieniem gniewu i obrazy dla mędrców, olśniewającem świecidełkiem dla głupców i próżniaków. Cóż, jak się nie ma, co się lubi, to się nie lubi – zawsze jednak na przepisie zyskać może ten, kto sobie wiedzę i mądrość lekceważy i woli sporą dozę złota.

Jeśli zastanawiają się Państwo, czemu Salomon był tak rozrzutny i dzielił się przepisami, nasz tłumacz i wydawca wyjaśnia: Nie potrzebował wielkiego przezwyciężenia, aby to tajemnicę objawić, on miał jak znajomo dosyć złota – po czym skromnie zauważa: – ale że ja ją przy zupełnem braku złota za osiemnaście srebrników oddaje, jest z pewnoścą dobry dowód mego dobrego serca i zapalonego patriotyzmu. Trudno jednak orzec czy jest aż tak bezinteresowny, sugeruje bowiem, że ministrowie financyjni jeśli tylko trochę są mądrzy, to kupią w momencie cały ten nakład i wskażą zato wydawcy wielkie dobra rycerskie, aby drugiego nakładu nie wydawał. Gdzie indziej dowodzi, że w zamian za przepis na fabrykację złota mógł od niejednego ministra finansów otrzymać ładny orderek lub przyjemny tytulik jakiego radzcy. Oj, miał swoją ambicyjkę! Widać, jaka nim ukryta sprężyna porusza.

Co innego Salomon. Salomon kierował się altruizmem, bowiem nie należał do wygodnych i z siebie kątentych ludzi, którzy się po odgadnięciu jednego zadania albo odnalezieniu jednej formułki radośnie na kanapę wyciągną. Przekazał zatem w postscriptum przepis najważniejszy, który łączy elementy wielu poprzednich: Magiczny środek siebie samego za głupiego poznać, zarazem pierwszy krok na drodze mądrości uczynić. Adept nauk tajemnych winien zgromadzić różne ingrediencje, przeprowadzić szereg obrzędów, aż wreszcie ukaże mu się wielki Lucifuge, któremu winien kazać, by oczy wzmocnił, aby zbystrzały dla duchowych rzeczy, ucho zaostrzył dla korzystnych nauk i rozum oćwietlić. Na koniec sprytny autor tak oto pisze: Kto podem po rozwiązaniu tego magicznego zadania, zupełnie jasno nie pojmie, że on bajecznie głupim był, ten niech się pocieszy z czułą świadomością, że przeznaczenie samo przy kolebce już do wiecznej głupoty go przeznaczyło i niech sobie i nadal nie zadaje mozołu, przeznaczeniu się otrząsnąć.

Rzecz cała jest zatem oczywistą kpiną z czytelników magicznych grymuarów. Ktoś – prawdziwa to ironia losu – za osiemnaście srebrników dokupił ją do swojego zbioru, który miał mu zapewnić powodzenie i zamożność, po czym wertował zapamiętale, kpiny wcale nie wyczuwając. Myślę o tych przygarbionych plecach, o ręce podkręcającej knot w lampie naftowej. O naiwności przemieszanej z zabobonnym lękiem. I myślę sobie: niech ci ziemia lekką będzie, świętej pamięci czytelniku.

Przeczytaj także:
Wszystko, co do życia potrzebne vol. I – Anielska pomoc
Wszystko, co do życia potrzebne vol. II – Magia chrześcijańska


komentarze [2]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
jatymyoni 14.01.2015 18:33
Bibliotekarz

Jak nam czart stanie na rostaju dróg i się przedstawi, to po przeczytaniu tej ksiązki, będziemy wiedzieć jak z nim rozmawiać.:)
"ale nie są w stanie w swym języku narodowym 3 zdania bez zająkania i przerywki wymówić" - do naszych czasów niewiele się zmieniło.
"bądź posłuszny i przymilaj się twemu najbliższemu przełożonemu" - najważniejsza zasada nie tylko w piekle.
...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Jacek_Dehnel 14.01.2015 15:34
Autor/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post