Poza granicami wyobraźni

Michał Cetnarowski Michał Cetnarowski
06.11.2013

(fot. Wikipedia)

Poza granicami wyobraźni

Neal Stephenson jest rzadkim literackim zwierzem, które traktuje science fiction nie jako konwencję przygodową, tylko poligon idei. Wznowienie jego „Peanatemy” to dobry moment, żeby przyjrzeć się bliżej twórczości tego największego geeka wśród pisarzy i pisarza wśród geeków.

Trudno o rodzinę z większymi „tradycjami naukowymi” niż ta, w której dorastał przyszły autor „Diamentowego wieku”. Nie tylko jego ojciec był profesorem elektrotechniki, a matka pracowała w laboratorium biochemicznym, ale także dziadkowie z obu stron mieli tytuły profesorskie i specjalizowali się w naukach ścisłych. Nie jest zatem wielkim zaskoczeniem, że po ukończeniu jednej z najbardziej prestiżowych szkół średnich w Stanach Zjednoczonych, Stephenson wybrał studiowanie fizyki. Zdanie zmienił, dopiero gdy zorientował się, że studenci geografii mają większy dostęp do uczelnianych komputerów… Były lata 80., komputery osobiste miały wielkość torby na fitness, a moc obliczeniowa wielkich komputerów uczelnianych była mniejsza niż współczesnych iPodów. Stephenson, który nauczył się programować już jako nastolatek, ostatecznie ukończył i fizykę, i geografię, ale nie zajął się zawodowo żadną z tych dziedzin. Na życie postanowił zarabiać pisaniem.

 
(fot. Wydawnictwo Mag)

Początkowo bardziej ciągnęło go w stronę akademickiej satyry czy thrillera. Z wujem J. Frederickiem George’em (też profesorem, tyle że historii ) dowiedzieli się, że Tom Clancy zarobił grube miliony na powieściach sensacyjnych i postanowili wstrzelić się w modę. Jednak zainteresowanie rozwijającym się coraz prężniej rynkiem technologii cyfrowych i związanymi z tym przemianami kulturowymi, ekonomicznymi i społecznymi, przeciągały Stephensona coraz bardziej w stronę środowiska naturalnego dla wszystkich podobnych nerdów. Gdy na początku lat 90. XX w. pisarz napisał „Zamieć”, swoją pierwszą powieść science fiction, okazała się ona strzałem w dziesiątkę, sprzedała na pniu i szybko uzyskała status „kultowej”. Stephenson znalazł swoje literackie terytorium.

Zaczął pisać felietony dla magazynu „Wired”, zainteresował się kulturą hakerską, kryptografią i filozofią wolnego przepływu informacji. Jego kolejna powieść SF, „Diamentowy wiek”, zgłębiała temat nanotechnologii, ekonomii drexlerowskiej (funkcjonującej w oparciu o nieograniczony dostęp do dóbr konsumpcyjnych) i zmian społeczno-politycznych, które mogłaby przynieść nanorewolucja. A jednocześnie, z książki na książkę, coraz bardziej interesował się przeszłością. Prowadząc research do kolejnego projektu, zaczął ćwiczyć szermierkę, zgłębiać prace antycznych filozofów i kultywować purytański etos pracy – według słów Stephensona wyjątkowo sprzyjający wydajności. Myliłby się jednak ten, kto uznałby, że pisarz ostatecznie nawrócił się na „życie retro”.

Ponieważ zauważył, że wielogodzinne siedzenie za biurkiem – nieodzowny element pracy pisarza – degeneruje organizm, przerzucił się na pracę na „biurkobieżni” („treadmill desk”): konstrukcji, która umożliwia jednoczesne maszerowanie na bieżni i pisanie na odpowiednio zamocowanym podeście. Nowe technologie zatrudnił też do uprawiania sportu. Kolejnym problemem – mówił w wywiadzie dla „Lightspeed Magazine” – było to, że wiadomo, że aby zachować formę, każdego dnia powinno się odbyć określoną ilość ćwiczeń fizycznych. Ale bieżnia czy orbitrek są tak potwornie nudne, minuty ciągną się jak godziny. A więc pomyślałem, że połączę to z równie czasochłonnym, ale odprężającym graniem w gry wideo, dzięki czemu czas na bieżni minie dużo przyjemniej. I jak na razie to się sprawdza.

Jakie książki powstają, gdy w ten sposób w jednej osobowości połączy się stare z nowym?
#####

Na poligonie myśli

Jaki jest przepis na hardkorowego autora science fiction? Weź dziesięciolatka, napchaj mu głowę amerykańską pulp fiction z lat 60–70 ubiegłego wieku: nafaszeruj go powieściami, antologiami i opowiadaniami, w których prędkość światła przekracza się tak łatwo jak granice stanów, a kosmiczni szeryfowie co chwila latają w kosmos i bronią Ziemi przed kolejnym egzotycznym zagrożeniem. Następnie odetnij go od źródła uzależniania i wyślij do szkół, w których wzbudzoną fascynację będzie mógł rozwijać, ucząc się przedmiotów ścisłych i mając kontakt z najnowszymi technologiami. Następnie daj mu przeczytać którąś z wczesnych powieści Williama Gibsona, wstrząśnij, nie mieszaj. I gotowe.

Zaczytujący się w fantastyce jako dzieciak Stephenson, gdy zaczął „poważną edukację”, porzucił dawne lektury. Rzeczywisty obraz nauki był nie mniej fascynujący niż jej literacki odpowiednik, zwłaszcza wówczas: w mocno skontrastowanych latach 80., czasie Regana i „azjatyckich tygrysów” skutecznie konkurujących z amerykańskimi firmami zwłaszcza w branży elektronicznej, w epoce punk rocka, heavy metalu i zespołów z natapirowymi czuprynami, salonów z grami wideo i galopującego kapitalizmu. Dopiero lektura oddającego klimat swojej epoki „Neuromancera” Gibsona uświadomiła Stephensonowi, że science fiction to może być literatura zarówno odważna w kreśleniu swoich wizji, jak i wysmakowana literacko. Co więcej, szybko okazało się, że właśnie literatura SF to najlepszy rodzaj języka do mówienia o świecie coraz bardziej zależnym od właśnie powstających, oszałamiających technologii.

W debiutanckim „The Big U” – parodii życia kampusowego – czy eko-thrillerze „Zodiak” elementy SF są jeszcze słabe bądź w ogóle się nie pojawiają, ale „Zamieć” z 1992 r. to już prawdziwe wizjonerskie tour de force Stephensona. Powieść nawiązuje do modnego wówczas cyberpunku, rozwija jego wizję, parodiuje ją, a wreszcie ją przekracza. Utrzymany w srogim klimacie noir „Neuromancer” mówił o pozbawionych złudzeń wyrzutkach społecznych, którzy poświęcili wszystko w imię iluzorycznej wolności w cyberświecie. Powieść Stephensona opowiada również o hakerze-geniuszu i mistrzu samurajskiego miecza w jednym, który jednak nie zapija się w barze z podobnymi sobie straceńcami, wymieniając pod stołem nielegalny hardware – tylko jest „dostarczycielatorem pizzy”, a terenem jego działalności są kolejne „burbklawy”: parapaństwowe obszary o odrębnych ustrojach, prawach, etyce, wzorcach estetycznych. Krok po kroku razem z bohaterem poznajemy zręby tego nowego wspaniałego świata – ziszczonego snu libertarian, w którym każdy rodzaj działalności rzucony jest na dzikie wody niczym nieograniczonego kapitalizmu. Już sama ta wizja wystarczyłaby, żeby tekst zyskał należne mu miejsce w fantastycznej hall of fame. Stephenson poszedł jednak dalej i do tak wymieszanego kotła dodał jeszcze memetykę, tajemniczego komputerowego wirusa i… sumeryjskich bogów.

Pisany z nie mniejszym rozmachem „Diamentowy wiek” (1995) opowiada o nieco podobnym, podzielonym na enklawy świecie, w którym najważniejsze zmiany zaszły dzięki rozpowszechnieniu nanotechnologii, a huntingtonowska z ducha „wojna kultur” nabrała całkiem realnego kształtu i przejawia się w walce konkurencyjnego nano. Skoro wszystkie podstawowe dobra konsumpcyjne są dostępne bezkosztowo – można je wyprodukować „z powietrza”, w którym unoszą się inteligentne cząstki – największym wyznacznikiem prestiżu staje się dobrowolna praca i związana z nią władza. Społeczeństwa wracają do pseudofeudalnych sieci zależności, których najlepszym nośnikiem okazują się dawne kultury: etyka samurajów czy etos wiktoriański.

Napisane w międzyczasie wspólnie z wujem thrillery „Interface” (1994) i „Cobweb” (1996) przeszły bez większego echa, ale już pisany samodzielnie „Cryptonomicon” potwierdził fantastyczną wielkość pisarza. Tym razem Stephenson zrezygnował z wycieczek w przyszłość – skupiając się na współczesności i nieodległej przeszłości. Powieść opowiada równolegle historię grupy kryptografów z okresu II wojny światowej i programistów z lat 90. XX wieku, powiązanych więzami rodzinnymi – oraz dążeniem do odkrycia tej samej, rozpostartej na lata tajemnicy. Czy informacja powinna zostać uwolniona w ogólnoświatowej sieciowej utopii – czy też nowe technologie to sposób na umocnienie neototalitaryzmów na niespotykaną dotąd skalę? Przez fabułę przewijają się dziesiątki postaci, fikcyjnych i historycznych, akcje wojskowe przeplatają z działaniami współczesnych programistów, a powieść sprzed prawie piętnastu lat z niezwykłą przenikliwością zapowiada choćby te dylematy, które pojawiały się niedawno w związku z ACTA.

Trudno uwierzyć, ale kolejna praca Stephensona miała jeszcze większy rozmach. Na monumentalny „Cykl Barokowy” składa się łącznie osiem książek (trzy tomy po trzy, dwie i znów trzy części), Stephenson cofa się w nim z fabułą do XVII–XVIII w. i początków Oświecenia, epoki fundamentalnej dla naszej współczesności, a opisana historia obejmuje działania naukowców, szpiegów, ekonomistów, polityków czy niepozornych rzezimieszków, których decyzje wpływały na losy państw bądź odkryć naukowych. Zresztą skomplikowane fabuły, mnogość idei i duża objętość tekstów to w ogóle znak rozpoznawczy tego autora. I późniejsza „Peanatema” – opowiadająca o gwiezdnym zakonie naukowców, strzegących wiedzy w zamkniętych „rezerwatach” niewrażliwych na zawieruchy polityczno-kulturowe mające miejsce poza ich granicami – i „Reamde”, thriller z grami MMORPG w tle, to sążniste dzieła w zgodzie z najlepszymi tradycjami literackiej epiki.

W cywilizacji instant, epoce jednorazowej konsumpcji dóbr, w której kolejna reklamowana właśnie atrakcja wypiera atrakcję reklamowaną przed pięcioma minutami, a nadmiar bodźców stępia wrażliwość, kto jeszcze ma odwagę pisać takie teksty?
#####
Pisząc na świecie

Stephenson to rzadki pisarski zwierz, typ klasycznego autora SF, który w przyrodzie występuje coraz rzadziej. Rzecz nie w tym, że korzysta w swoich tekstach z łatwo rozpoznawalnych futurystycznych scenografii, tylko że przyświeca mu ten sam duch nowatorstwa, ciekawości i brawury, który towarzyszył scince fiction w czasach, kiedy jeszcze nie spetryfikowano jej do konwencjonalnej sztampy. Zamiast eksploatować sprawdzone wzorce, dla podobnych autorów liczy się bardziej kreowanie nowych światów opartych o niewykorzystane wcześniej założenia, ekstrapolowanie rozwoju najnowszych technologii, przewidywanie krótko- i długofalowych trendów kultur-techowych. Takich twórców nie ma dziś zbyt wielu: w czołówce obok Stephensona znalazłby się jeszcze Greg Egan i Jacek Dukaj, może Peter Watts. Wszystkich ich łączy to, że w swojej twórczości stawiają przede wszystkim na oryginalność, świeżość spojrzenia i wysokokaloryczność myśli, a SF traktują nie jako konwencję przygodową, tylko poligon idei. Jeśli chodzi o Stephensona, moneta ma przez to swoją drugą, ciemniejszą stronę. Krytycy jego tekstów zarzucają mu, że za bardzo skupiając się na kreacji świata (tzw. worldbuilding), wypełnia teksty dłużyznami, napędzana światotwórczą wyobraźnią dygresja rodzi kolejną dygresję, a bohaterowie to „nośniki idei”, których zadaniem jest zrelacjonowanie określonego pomysłu. Tyle że Stephenson nie poprzestaje na tworzeniu powieści, posuwając się znów o krok dalej.

Tak jak w jego powieściach, w których najciekawsze zaczyna się dziać zazwyczaj wtedy, gdy wydaje się, że żaden autor nie zdołałby do nich już nic dodać – działalność kreacyjna Stephensona nie kończy się na kartkach jego książek. Obok rozwoju kariery literackiej, pisarzowi starcza jeszcze energii na sporo działalności równoległych, utrzymanych w tym samym nowatorskim duchu. Gdy Jeff Bezosa (tak, ten od Amazonu) zainteresował się komercyjnym zagospodarowaniem lotów w kosmos, Stephenson pełnił rolę konsultanta w Blue Origin, firmie Bezosa zajmującej się tym zagadnieniem. Z pomysłu na „zegar cywilizacyjny”, odmierzający czas w dziesięciotysiącletnim cyklu, wziął się zrąb „Peanatemy”. Przed jej napisaniem Stephenson uczestniczył w projekcie, który miał doprowadzić do stworzenia takiego mechanizmu w rzeczywistości; ostatecznie w okolicach San Francisko zbudowano prototyp i trwa zbieranie funduszy na dokończenie przedsięwzięcia.

Zafascynowany sztuką walki bronią białą, której liznął w czasie prac nad „Cyklem Barokowym”, wraz z grupą znajomych zaczął najpierw wytrwale trenować fechtunek oparty o średniowieczne traktaty, by ostatecznie spróbować spieniężyć zdobyte doświadczenie, tworząc nowatorską grę komputerową. Nie tylko akcja „Clang” miała się toczyć w oryginalnym świecie, ale przede wszystkim chodziło o to, by rozgrywkę oprzeć na nowym kontrolerze ruchu; gra miała być tak realistycznym symulatorem walki na miecze, jak to tylko obecnie możliwe. Niestety, mimo zainteresowania projektem na Kickstarze – gracze ochoczo wsparli przedsięwzięcie i uzbierali zakładaną przez twórców sumę – okazało się, że Stephenson i -ska nie doszacowali kosztów i zgromadzone pół miliona dolarów nie wystarczyło, by sfinalizować zamysł. Inicjatywa póki co została spauzowana, a twórcy szukają dodatkowych inwestorów.

Chwilowe niepowodzenia nie przeszkodziły jednak Stephensonowi zaangażować się w kolejne działania. Wraz z grupą znajomych twórców założył Subotai Corporation, która stoi za platformą mającą specjalizować się w dostarczaniu e-contentu w epoce nowego medium. Pierwszym owocem współpracy jest powstanie eksperymentalnej „Mongoliady” – mozaikowej fabuły tworzonej przez kilku pisarzy, m.in. Stephensona, we wspólnie wykreowanym świecie alternatywnego XIII w., w którym najazd mongolski zalał Europę, a Polska stała się logistycznym centrum ekspansji… Pisarz dołączył także do grupy inżynierów, którzy zastanawiają się nad stworzeniem „wieży orbitalnej” – 20-kilometrowej konstrukcji wymyślonej onegdaj przez legendę SF, Artura C. Clarke’a. Konstrukcja miałaby m.in. ułatwiać start statkom kosmicznym. Wobec ogromnych problemów technicznych (na podobnej wysokości wieją np. huragany o prędkości 500 km/h) i ten projekt uległ tymczasowemu zastopowaniu, ale pokazuje on tylko, jak niespożyte siły twórcze drzemią w autorze „Zamieci”.

Fanów pisarstwa Stephensona bardziej jednak pewnie zainteresuje fakt, że pisarz nie próżnuje także na polu swojej twórczości. Ogłosił już rozpoczęcie prac nad projektem „Hieroglyph”: portalem gromadzącym teksty różnych autorów SF, które – jak w latach 50. zeszłego stulecia – miałyby moc inspirowania przyszłych pokoleń inżynierów: potrafiły wytyczać ścieżki dla oryginalnych myśli i nowatorskich technologii, spoglądających w przyszłość cywilizacji nie ze strachem, ale nadzieją. Kilka lat temu podczas jednej z konferencji rozmawiałem z niebywale inteligentnym młodym człowiekiem, który w innej epoce kładłby kable pod Atlantykiem, budował pierwsze samoloty albo coś w tym stylu – wyjaśniał korzenie pomysłu Stephenson – Tymczasem spędzał swój cały czas na projektowaniu programów filtrujących spam. Jestem pewny, że to robota niezwykle wymagająca intelektualnie i dająca niezłe zyski – tyle tylko że uderzyło mnie, kiedy zdałem sobie sprawę, że to jakby mocno zawęża nasze perspektywy, gdy najlepsi ludzie pokolenia poświęcają swoje umysły na tworzenie głupiutkich aplikacje albo filtrów spamu.

Nawet jeśli w wyniku tych działań na powierzchni Ziemi nie wyrosną jak grzyby po deszczu meteorów orbitalne wieże, i tak jest szansa, że czytelnicy znów zostaną zabrani w oszałamiającą podróż poza granice wyobraźni.


Michał Cetnarowski - prowadzi dział literatury polskiej w „Nowej Fantastyce”. Jest pisarzem, krytykiem i publicystą, a także redaktorem antologii „Głos Lema”. Jego książka I dusza moja została wydana pod patronatem lubimyczytać.pl. 


komentarze [6]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
konto usunięte
08.11.2013 23:45
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

konto usunięte
08.11.2013 23:40
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

Paweł Makowski 07.11.2013 11:51
Czytelnik

Fajny artykuł, pewnie kiedyś się skuszę na książkę tego autora, niestety ceny Reamde i Cryptonomicon są powalające :/

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Wit 06.11.2013 20:29
Czytelnik

Dziękuję, to teraz się udaję do biblioteki albo najlepiej po ebooki pana Stephensona, o którym wcześniej nic nie wiedziałem.

I proszę o więcej takich tekstów na LC!

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Michał Cetnarowski 06.11.2013 12:23
Autor/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post