rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Na początku chcę Was zapytać o wampiry. Czy wierzycie w nie? Czy uważacie, że żyją gdzieś na tym świecie, kryjąc się w mroku nocy i śpiąc za dnia? Czy Vlad Palownik był prawdziwym wampirem, czy też tylko człowiekiem, którego uważano za krwiożerczego potwora? I, co najważniejsze, czy ludzie mogą stać się wampirami poprzez picie krwi młodych dziewcząt? Czytałam kiedyś artykuł o grupie ludzi z USA, którzy nazywają się wampirami, śpią w trumnach i żywią się ludzką krwią. Ciekawa jestem, czy próbują znaleźć eliksir życia, czy kiedyś wynajdą coś, co pozwoli im żyć wiecznie…

Anne Frasier, autorka książki „Zew nieśmiertelności”, poruszyła ten temat w swojej powieści. Nie pisała o prawdziwych wampirach, które przegryzają skórę swoimi ostrymi kłami i wysysają krew z ludzi, lecz o ludziach ogarniętych żądzą nieśmiertelności.

Tuonela jest bardzo dziwnym miasteczkiem. Jej mieszkańcy są bardzo przesądni, a wszystko to za sprawą mężczyzny, żyjącego wiek temu, którego ludzie zwali Nieśmiertelnym. Owy mężczyzna wzbudzał strach już w czasie swojego życia, jak również sto lat później. Miał dosyć nieprzyjemne hobby, które polegało na mordowaniu kobiet i dzieci. Niektórzy wierzyli, że kąpał się w ich krwi, która „płynęła ulicami, aż ziemia przesiąkła nią do cna”*. Po jego śmierci mieszkańcy miasteczka postanowili opuścić wioskę i przenieść się w inne miejsce, osiem kilometrów dalej. Nazwali je Nową Tuonelą, natomiast to, które opuścili zostało mianowane Starą Tuonelą, miastem umarłych, które omijano szerokim łukiem.

Pewnego dnia w Nowej Tuoneli znaleziono ciało nastolatki. Morderstwo to znacznie różniło się od innych, otóż ciało Chelsea było całkowicie pozbawione krwi. Takiemu czytelnikowi jak ja, oczarowanemu „dziećmi nocy”, od razu nasuwa się myśl o wampirach. Byłam nieco rozdarta pomiędzy opiniami ludzi mieszkających w Tuoneli, z których część wierzyła, że wampiry nie istnieją, a reszta była święcie przekonana, że nieumarli są wśród nich. Jednak z każdą kolejną stroną wyrabiałam sobie własną opinię. Ale wracając do morderstwa… Po serii badań ciała zmarłej i próbek jakie pobrano z miejsca zbrodni, podejrzewano Evana Strouda, który z powodu swojej choroby musiał rozpocząć nocne życie, chowając się przed światłem dnia. Ludzie w wiosce często nazywali go z tego powodu wampirem. Jednak mężczyzna był niewinny i za wszelką cenę musiał to udowodnić.

Bohaterowie byli ludźmi z krwi i kości, pomijając oczywiście zwłoki, bo te raczej nie miały w sobie krwi… W czasie pisania uświadomiłam sobie, że te wszystkie martwe osoby były ciekawiej opisane niż niektórzy żyjący ludzie, co niesamowicie mnie rozśmieszyło, cóż… zdarza się, prawda? Ale wracając do tematu, w książce pojawiło się wiele postaci, jedne były tylko epizodyczne, inne zostały na dłużej. Przede wszystkim poznajemy tu maltretowanego, niekochanego nastolatka Grahama, jego nieodpowiedzialną, złą matkę Lydię, znakomitego pisarza Evana, badacza historii Starej Tuoneli, który borykał się z problemem ciężkiej fotodermatozy, panią patolog i koronera sądowego Rachel oraz jej ojca komendanta Burtona, komendanta policji. Reszta postaci również jest ciekawa i ważna, jednak nie chcę zdradzać zbyt wiele, ponieważ jest to ważną częścią fabuły. Z wszystkich tych osób najbardziej zapałałam sympatią do Evana, pomimo jego złej strony, którą dopiero zaczynał poznawać. Bardzo przejęłam się jego historią, próbowałam wyobrazić sobie jak to jest żyć z taką okropną chorobą, tym bardziej, kiedy wspomniane zostały podróżnicze płyty DVD czy też temat sprowadzania herbaty specjalnie z Anglii. To niewiarygodne, jak ten człowiek był umęczony takim życiem. W takich przypadkach dziękuję Bogu za to, że jestem zdrowa…

W trakcie czytania mogłam zanurzyć się w odmętach ludzkich umysłów, szczególnie w tych ciemnych zakamarkach, oraz odczuć realny strach przed starszą częścią miasta, tą, w której niegdyś żył mrożący krew w żyłach wampir. Plastyczne opisy doskonale oddawały grozę tego miejsca. Dodatkowo niepokój wzmagała tajemnica, zagadkowe morderstwo i późniejsze wydarzenia. Swoistego smaczku dodawały tutaj wątki nadprzyrodzone, które przeplatały się z realnym światem.

To było moje pierwsze spotkanie z Anne Frasier i myślę, że nie ostatnie. Książka trzymała w napięciu i żal było mi się z nią rozstawać, tym bardziej, że zakończyła się dość nieoczekiwanie, na szczęście jest kolejna część, którą muszę wytropić i się z nią zapoznać. Książkę polecam przede wszystkim wielbicielom thrillerów, kryminałów i wampirów.

* A.Frasier "Zew nieśmiertelności"

Na początku chcę Was zapytać o wampiry. Czy wierzycie w nie? Czy uważacie, że żyją gdzieś na tym świecie, kryjąc się w mroku nocy i śpiąc za dnia? Czy Vlad Palownik był prawdziwym wampirem, czy też tylko człowiekiem, którego uważano za krwiożerczego potwora? I, co najważniejsze, czy ludzie mogą stać się wampirami poprzez picie krwi młodych dziewcząt? Czytałam kiedyś artykuł...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy zastanawialiście się kiedyś jak czuje się osoba rzucona przez ukochanego bądź ukochaną? Może sami byliście w takiej sytuacji? Każdy przeżywa to trochę inaczej. Jedni próbują zamaskować swój ból, inni złoszczą się, płaczą, może nawet prześladują swoją byłą sympatię… Jednak bohaterka „koktajlu mlecznego” próbuje rozegrać to trochę inaczej.

Fern Jacquelyn Norris pracuje, jako redaktorka w wydawnictwie romansów. To właśnie tam po raz pierwszy spotykamy bohaterkę, w momencie, gdy otrzymała maila z Tajlandii od swojego chłopaka. Jerremy oznajmia jej, że poznał kogoś w czasie swojej wycieczki, więc automatycznie zrywa z Jackie. Dziewczyna jest zrozpaczona, nie wie, co ma ze sobą zrobić. Postanawia o nim zapomnieć, dlatego też chce popracować nad sobą i znaleźć nowego mężczyznę, dzięki czemu Jer będzie żałował swojej decyzji. I tak rozpoczyna się długa opowieść o młodej kobiecie poszukującej szczęścia i miłości.

Po tym opisie mogłoby się wydawać, że lektura ta jest lekką, sympatyczną powieścią dla kobiet, a to nie jest prawda! Zdaję sobie sprawę, że niektórym osobom książka ta może się podobać, ja jednak należę do tej grupy osób, które są zdecydowanie na „nie”. Gdyby nie to, że chciałam rzetelnie podejść do roli recenzentki, książkę odłożyłabym już po kilku pierwszych stronach. Pozostałam przy niej jednak, żeby móc ocenić całość, a nie tylko początek. No może też dlatego, że wykłady z filozofii i logiki były niesamowicie długie i nudne…

Życie głównej bohaterki kręci się wokół mężczyzn, barów i od czasu do czasu pracy… Dlaczego „od czasu do czasu”? To proste… Ponieważ Jackie nie jest zbytnio zainteresowana pracą. Chodzi do wydawnictwa, bo musi. Podczas czytania odniosłam wrażenie, że zamiast pracować, czyli poprawiać teksty, które nadsyłają jej autorzy erotycznych romansów, Jackie przegląda Internet, zastanawia się, co ma robić dalej i rozmawia przez telefon z przyjaciółkami… W domu jest niechlujna. Nie wiem, czy to słowo nie ma zbyt słabego wydźwięku do opisania Jackie. Dziewczyna nie gotuje, nie sprząta (co jest tragiczne, ponieważ wyobraźcie sobie kąpiel w wannie, która jest już zielonkawa) i jeszcze narzeka na swoją współlokatorkę, która zajmuje się mieszkaniem, karmi ją i pożycza swoje ubrania…

Fabuła książki jest trywialna, nie wnosi nic nowego, odkrywczego. Bywała nudna i nieciekawa. Do tego występowała tu narracja pierwszoosobowa, więc czytelnik mógł zapoznać się z wszystkimi myślami Jackie, która jest niesamowicie irytującą osobą. Ponadto jeden cały rozdział zawierał same e-maile, w których to główna bohaterka opisywała swoje randki z Timem, bratem koleżanki z pracy. Szczerze powiedziawszy, nie spodobał mi się ten zabieg.

Główna bohaterka ma niewiele ponad dwadzieścia lat, a ja odniosłam wrażenie, jakoby miała dużo mniej. Nie potrafię sobie wyobrazić takiej osoby w realnym świecie. Papier ma to do siebie, że wszystko przyjmie, ale moja wyobraźnia chyba nie jest tak nieograniczona, jak myślałam… Jak można być tak płytką osobą? Jak można zakochać się na zabój, trzy dni po zakończeniu wcześniejszego związku (w to wliczają się plany na ślub i późniejsze życie) i do tego, rzucić nowego chłopaka, bo nie potrafi się całować? Również bardzo irytującą cechą była fałszywość Jackie. Jej zachowanie bardzo się różniło od tego, co myśli, po prostu kreowała się na o wiele lepszą dziewczynę, niż jest w rzeczywistości. A wszystko to po to, aby omotać mężczyznę. Muszę jeszcze wyznać, że kiedy Jerremi wrócił z wycieczki, wystarczyło jedno słowo, a Jackie jak pies poleciała za nim… Moja antypatia do niej pogłębiała się w miarę czytania książki i nie poczułam nawet odrobiny sympatii, cokolwiek by się nie działo w życiu Jackie. Według mnie, była ona karykaturą kobiety, która myśli tylko o tym, żeby znaleźć dobrego kandydata na męża i przy okazji dać odczuć byłemu, że rzucenie jej było błędem. Moim zdaniem Jerremi okazał odrobinę zdrowego rozsądku nie chcąc wiązać się z tą niedojrzałą dziewczyną na całe swoje życie… Chociaż z drugiej strony był z niego kawał… złego faceta.

Z wszystkich bohaterów, a było ich wielu, polubiłam jedynie dwie osoby. Pierwszą jest Samantha, która przez prawie połowę książki była przedstawiona jako fanatyczna pedantka, a po rozstaniu ze swoim chłopakiem, z którym była od pięciu lat, stwierdziła, że musi się zmienić, więc przestała przesadnie dbać o porządek, zaczęła wychodzić z domu i umawiać się na randki. Drugą osobą jest Tim, mężczyzna, z którym umawiała się Jackie. Według opisu był bardzo przystojny, inteligentny, miły, uprzejmy… Zaimponował mi tym, że ile razy się pojawiał, zachowywał się uroczo. Był całkowicie nieprzewidywalny i bardzo romantyczny.

Zdaję sobie sprawę z tego, że moja recenzja jest nieco chaotyczna, ale tak zraziłam się do tej książki, że nie wiem, czy potrafiłabym ją opisać inaczej. Książki nie polecam, nawet jeśli ktoś takie rzeczy lubi… Czytajcie na własną odpowiedzialność.

Czy zastanawialiście się kiedyś jak czuje się osoba rzucona przez ukochanego bądź ukochaną? Może sami byliście w takiej sytuacji? Każdy przeżywa to trochę inaczej. Jedni próbują zamaskować swój ból, inni złoszczą się, płaczą, może nawet prześladują swoją byłą sympatię… Jednak bohaterka „koktajlu mlecznego” próbuje rozegrać to trochę inaczej.

Fern Jacquelyn Norris pracuje,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Agata Christie jest jedną z najbardziej znanych autorek kryminałów. W całej swojej karierze wydała ponad 90 powieści i sztuk teatralnych. Na podstawie jej książek nakręcono wiele filmów, sama mam w domu całą kolekcję kryminałów z Herculesem Poirotem. Nie dziwne więc, że sięgnęłam po książkę, w której głównym bohaterem jest właśnie, wspomniany wyżej detektyw.

Herkules Poirot jest z pochodzenia Belgiem. Jest to niski mężczyzna z jajowatą głową i charakterystycznym wąsem. Przesadnie dba o fryzurę i ubiór. Cechuje go pedantyzm i chorobliwa dbałość o symetrię, a także częste wstawanie francuskich zwrotów w czasie rozmowy, co jedynie dodaje mu uroku. Poirot na początku pracował jako oficer policji, a po wybuchu I wojny światowej przeniósł się do Anglii, gdzie otworzył własne biuro detektywistyczne. Znany jest przede wszystkim z tego, że gardzi standardowymi metodami, jakimi kierują się detektywi. Jest przekonany, że jego szare komórki, w połączeniu z zasadami psychologii, są jedynym narzędziem, którego potrzebuje.

Na samym początku książki „Dwanaście prac Herkulesa”, głównemu bohaterowi zostaje zarzucone, że nie powinien nosić imienia mitycznego herosa. Doktor Burton, bo to właśnie on jest rzeczonym krytykiem, jest miłośnikiem klasyki i w czasie odwiedzin u Poirota doszedł do wniosku, że detektyw w niczym nie przypomina prawdziwego Herkulesa. To właśnie ta rozmowa była impulsem do odtworzenia dwunastu prac greckiego herosa, jako ostatnich spraw, których podejmie się główny bohater przed zakończeniem swojej kariery.

Pierwszą zagadką, którą Herkules postanowił rozwikłać jest sprawa „lwa z Nemei”. Oczywiście nie walczy tu z prawdziwym lwem, lecz z jego metaforycznym odpowiednikiem. W tym opowiadaniu Poirot próbuje znaleźć osobę, która stoi za porwaniami pekińczyków. Tak, dobrze przeczytaliście… Sprawa dotyczy małych czworonogów, zupełnie takich samych jak moja własna Dora. Ta trywialna zagadka rozśmieszyła mnie, dlatego miło mi się ją czytało. W trakcie całego opowiadania zastanawiałam się jakby to było, gdyby ktoś podprowadził mojego psa, a później żądał okupu. Chyba nawet bym się nie zastanawiała, tylko od razu poleciała zapłacić…

Do pozostałych spraw możemy zaliczyć walkę z plotką, która jest niczym hydra lernejska, odszukanie zaginionej dziewczyny, o złotych włosach, zupełnie jak rogi łani kerynejskiej, czy złapanie jednego z najniebezpieczniejszych morderców, który jest bardziej dzikiem niż człowiekiem, stąd też porównanie go do dzika z Erymantu. Oprócz tego mamy jeszcze osiem opowiadań, nierozwikłanych spraw, które rozwiązuje Poirot, porównując je do pozostałych prac Herkulesa.

Książka jest napisana bardzo przystępnym językiem. Jest interesująca i w niektórych miejscach zabawna. Czyta się ją szybko i przyjemnie, co jest zdecydowanym plusem. Autorka prowadzi czytelnika przez szereg miejsc, przedstawia rozmowy z wszystkimi ludźmi zamieszanymi w sprawy, a także podaje nam wszystkie dowody na tacy i tylko ci, którzy mają naprawdę lotny umysł, powiążą to w całość i znajdą sprawcę.

Jedyne co mi się tutaj nie podoba, to podział powieści na krótkie opowiadania. Niby są powiązane ze sobą i tworzą jedną całość, ze względu na porównanie zagadek do mitu o Herkulesie, ja jednak wolę czytać jedną, spójną powieść, bez takich rozgraniczeń.

„Dwanaście prac Herkulesa” mogę polecić zarówno młodszym, jak i starszym czytelnikom, a już na pewno wszystkim miłośnikom kryminałów i Agaty Christie.

Agata Christie jest jedną z najbardziej znanych autorek kryminałów. W całej swojej karierze wydała ponad 90 powieści i sztuk teatralnych. Na podstawie jej książek nakręcono wiele filmów, sama mam w domu całą kolekcję kryminałów z Herculesem Poirotem. Nie dziwne więc, że sięgnęłam po książkę, w której głównym bohaterem jest właśnie, wspomniany wyżej detektyw.

Herkules...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Czarnoksiężnik z Archipelagu” jest książką, o której nie mam pojęcia, co napisać. Niby są tutaj czary, które uwielbiam, ciekawa fabuła, dużo plastycznych opisów i bohaterowie, którzy są żywi, którzy odczuwają prawdziwe emocje, a nie tylko stwarzają pozory… Z drugiej jednak strony czary nie są tak wspaniałe jak myślałam, zanim wzięłam książkę do ręki, fabuła nie wciągnęła mnie na tyle mocno, by z zapartym tchem pochłaniać kolejne strony, opisy zajmują znacznie ponad połowę książki, a bohaterowie… cóż jest ich sporo, ale czasem odnosiłam wrażenie, że za mało się o nich dowiedziałam. Tak więc mam wielki dylemat przy pisaniu tej recenzji.

Akcja powieści rozpoczyna się na wyspie Gont, w małym, odludnym miasteczku o uroczej nazwie Dziesięć Olch. Tam na świat przychodzi chłopiec o imieniu Duny. Jego matka zmarła niedługo po porodzie, więc nasz bohater nie został wychowany w atmosferze życzliwości, czułości i miłości. Wręcz przeciwnie, jego ponury, milczący ojciec był kowalem i całkowicie oddawał się pracy, a starsi bracia szybko opuszczali dom, by rozpocząć własne życie, podróżując, żeglując, uprawiając ziemię bądź pracując, jako kowale w innych miasteczkach. Z tego też powodu Duny wychowywał się sam i rzadko przebywał w domu. Dnie spędzał na włóczęgach po lasach, wypasaniu kóz i, kiedy był dostatecznie duży, pomaganiu ojcu w kuźni. Wielkim zaskoczeniem okazało się to, że chłopak okazał się silny magicznie, a doszło do tego przez przypadek.

W czasie, gdy Duny miał siedem lat usłyszał dziwne słowa, które wiejska czarownica, siostra jego zmarłej matki, wymówiła do kozy, a ta posłusznie podeszła do kobiety. Zafascynowany chłopiec zapragnął wypróbować zasłyszany wierszyk na kozach, które wypasał. Jednak próba ta nie wyszła zbyt pomyślnie. Owszem, kozy od razu podeszły do niego i wpatrywały się tymi swoimi przerażającymi, żółtymi oczami, ale szybko zaczęły się wokół niego tłoczyć i przepychać. Duny przestraszył się ich i zbiegł ze wzgórza do wioski, gdzie spotkał czarownicę. Staruszka uspokoiła zwierzęta jednym słowem, po czym zabrała chłopca do siebie, by wpoić mu wiedzę magiczną.

Poprzez szereg zdarzeń, których nie chcę tu wymieniać, by zostawić czytelnikom odrobinę satysfakcji z czytania książki, nasz bohater trafił na wyspę Roke, gdzie mistrzowie magii nauczają młodzieńców jak czynić czary. Należy również nadmienić, że kiedy Duny osiągnął wiek trzynastu lat odbył się obrzęd zmiany imienia. Od tego czasu zwał się Gedem bądź Krogulcem, jak nazywali go wszyscy ludzie, bowiem kluczem do panowania nad roślinami, morzami, zwierzętami czy ludźmi były ich prawdziwe imiona, dlatego też ludzie zdradzali je jedynie najbliższej rodzinie i bliskim przyjaciołom.

„Czarnoksiężnik z Archipelagu” jest książką mówiącą o dorastaniu, kształtowaniu osobowości, nabywaniu wiedzy, następstwach negatywnych, lekkomyślnych emocji i o strachu, który podąża za człowiekiem i nie daje o sobie zapomnieć. To pierwsza część sagi o Ziemiomorzu, i chociaż ciężko było na początku zapoznać się z wszystkimi dziwnymi miastami czy imionami, to zżyłam się z nimi i chyba mam ochotę sięgnąć po następne tomy, chociażby po to, by dowiedzieć się jak dalej potoczą się losy Geda.

Zdecydowanym minusem książki, jak dla mnie, okazała się ilość opisów. Niekiedy bardzo topornie szło mi ich czytanie, przez co dopadała mnie senność. Osobiście wolę książki, gdzie jest więcej dialogów, a opisy pojawiają się w ładnej, prostej formie. Niektóre akapity były tutaj niepotrzebne, mówiły o trywialnych rzeczach, które niewiele wnosiły do całej fabuły, a które można było zastąpić czymś ciekawszym, żywszym…

Jak już wspomniałam na początku, nie wiem, co mam o tej książce napisać, jak się do niej ustosunkować. Nie wiem też, czy mi się podobała czy nie. Podchodzę do niej w neutralny sposób. Nie chcę ani zaniżać, ani zawyżać jej wartości. Mogę powiedzieć z ręką na sercu, że jeśli ktoś lubi czary, opowieści o tym, jak ludzie dojrzewają, zmieniają swój światopogląd, uczą się na błędach, to mogą w tej książce znaleźć coś dla siebie.

„Czarnoksiężnik z Archipelagu” jest książką, o której nie mam pojęcia, co napisać. Niby są tutaj czary, które uwielbiam, ciekawa fabuła, dużo plastycznych opisów i bohaterowie, którzy są żywi, którzy odczuwają prawdziwe emocje, a nie tylko stwarzają pozory… Z drugiej jednak strony czary nie są tak wspaniałe jak myślałam, zanim wzięłam książkę do ręki, fabuła nie wciągnęła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Doskonale poprowadzona intryga, ironiczne poczucie humoru, pełnokrwiści bohaterowie i akcja, która nie zwalnia ani na chwilę” pisze o książce Kirkus Reviews. Odnoszę wrażenie, że osoba pisząca te słowa nie czytała nigdy książki, w której intryga goni intrygę, ani takiej, gdzie bohaterowie mają jakiekolwiek pojęcie o ironicznym poczuciu humoru.

Soo Michigan jak i Soo Canada, to dwa przygraniczne miasteczka w USA i Kanadzie, w których toczy się akcja książki. Ze względu na to, iż znajdują się one na północy, zasypane są niesamowitą ilością śniegu. Myślę, że miasteczka te mają niezaprzeczalny urok, jednak autor nie pokusił się o ukazanie go na stronach swojej powieści. Z jego opisu poznajemy je raczej jako niewielkie mieściny, w których jest budynek policji, sąd, kilka barów i domki głównego bohatera… Wszechobecny śnieg na okrągło pada i zasypuje podjazdy i ulice. W lasach, które otaczają cały teren są szlaki dla skuterów, po których co i rusz przejeżdżają turyści. Autor chyba zdecydował się na zminimalizowanie opisów miejsc, w których przebywa nasz bohater.
Historia rozpoczyna się na boisku do hokeja, na którym liga „trzydzieści plus” rozgrywa mecz. Główny bohater, Alex McKnight, zgodził się zagrać w zastępstwie na pozycji bramkarza. To właśnie podczas tego meczu poznaje mężczyznę, z którym będzie miał do czynienia prawie do samego końca powieści. Lonnie Bruckman jest bardzo ambitny, arogancki i agresywny. Jego zamiłowanie do narkotyków sprowadza nie lada kłopoty na niego, jego dziewczynę Dorothy, jego przyjaciól, a także Alexa. Po meczu wystraszona dziewczyna przychodzi do Alexa z prośbą o pomoc, jednak następnego ranka znika z jednej z jego chat, w której ją ulokował. Co gorsza, mieszkanie jest w stanie totalnego nieładu, co definitywnie wskazuje na porwanie. Nasz bohater odczuwa wyrzuty sumienia przez to, że okazał się niekompetentny, dlatego też za wszelką cenę chce znaleźć dziewczynę. Pytanie brzmi czy mu się to uda?
Jeśli zaś chodzi o bohatera, jest nim były policjant i od czasu do czasu prywatny detektyw, Alex McKnight. Osobiście uważam, że nazywanie go detektywem jest wręcz bluźnierstwem. Czterdziestoośmioletni mężczyzna, który nie potrafi zapomnieć o nocy sprzed lat, gdy zginął jego partner, ciągle nawiedzony koszmarami i wspomnieniami, nadal odczuwa strach. To jest jedyna osoba w całej książce, której po prostu nie mogłam znieść. Jest ciapowaty, czasem nierozgarnięty i ma niesamowitą wolę życia i szczęście. Jest nad wyraz denerwujący i irytujący. Potrafi dostrzec swoje błędy, ale jakoś niewiele pożytku z tego wynosi… I tak samo jak szef policji Maven uważam, że jest „najtępszym człowiekiem na całej planecie”. Chociaż trzeba przyznać, że nawet on okazał się lepszy niż dwóch tajniaków, którzy również pojawiają się w tej książce.
Wszystkie inne postaci występujące w powieści okazały się być niewystarczająco opisane. Mamy tutaj pracujących w kasynach Indian, którzy mają problem z alkoholem, Vinniego, najlepszego przyjaciela Alexa, który również jest Indianinem, ale on tak dla kontrastu nie pije, grupę młodych hokeistów lubiących narkotyki, barmana, kilku policjantów, tajniaków, jednego w miarę rozgarniętego detektywa i niewiadomo skąd rosyjskich zbirów i ich szefa…
Tak więc mogę powiedzieć z ręką na sercu, że książka mi się nie podobała, ale to jest moja osobista ocena i wierzę, że znajdą się ludzie, którym to się może podobać. Ja do nich nie należę i cieszę się, że moje upodobania nie są tak… niskie.
Na domiar złego występuje tu narracja pierwszoosobowa, więc historię poznajemy z perspektywy Alexa. I chociaż go nie polubiłam, to było kilka miejsc, gdzie się z nim zgadzałam… Szczególnie, kiedy ganił siebie za własną niekompetencję.
Zawiodłam się na tej książce. W bibliotece, czytając opis zamieszczony na okładce, byłam pewna, że ta powieść jest interesująca i wciągnie mnie tak samo jak inne kryminały. Sama postać detektywa, który jest prześladowany strachem, który wciąż rozpamiętuje noc, gdy zginął jego partner, wydawała się pociągająca i intrygująca. To, co znalazłam na stronach książki było zwyczajną podróbką prawdziwych detektywów, kimś, kto nie potrafi zając się prostą sprawą: ochroną dziewczyny.

„Doskonale poprowadzona intryga, ironiczne poczucie humoru, pełnokrwiści bohaterowie i akcja, która nie zwalnia ani na chwilę” pisze o książce Kirkus Reviews. Odnoszę wrażenie, że osoba pisząca te słowa nie czytała nigdy książki, w której intryga goni intrygę, ani takiej, gdzie bohaterowie mają jakiekolwiek pojęcie o ironicznym poczuciu humoru.



Soo Michigan jak i Soo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pozycja odpowiednia nie tylko na jesienne czy zimowe wieczory. Sama często czytam ją na poprawę humoru. Książka jest na tyle interesująca, że chociaż prawie na pamięć już ją znam, to nadal po nią sięgam i za każdym razem historia mnie wciąga, jakbym czytała to pierwszy raz.
Historia kręci się wokół Alicji i jej znajomych, w tym również Joanny, pisarki kryminałów. Mieszkająca w Allerod Alicja urządza przyjecie, na które zaprasza najbliższych przyjaciół. W trakcie imprezy tajemniczy morderca wykonuje swój pierwszy ruch i zabija biednego Edka. Od tej pory przez dom Alicji przewijają się niesamowite ilości osób: przyjaciele, świadkowie zbrodni, policjanci, rodzina. Roztargnienie Alicji, która albo gubi listy, albo zapomina o kolejnych odwiedzinach, przysparza policjantom nie lada problemów. Nieudolny morderca stara się zabić Alicję, ale w wyniku kilku nieprzewidzianych wypadków, ciągle trafia na złą osobę. W taki sposób szerzy się lista poszkodowanych. W całej historii najciekawsze jest to, że to właśnie przyjaciele Alicji praktycznie rozwiązują tę sprawę, a nie policja. Pan Muldgaard i jego ludzie działają powoli i nie przynosi to zbyt wiele pożytku.
Bohaterowie są jak najbardziej żywi (z wyjątkiem tych osób, które padły ofiarą mordercy oczywiście), naturalni, intrygujący i przezabawni, dzięki czemu czytając tę książkę mam zawsze wrażenie, że to ktoś znajomy opowiada mi historyjkę ze swojego życia, a ja wszystkich tych ludzi znam…
Książka jest istną kopalnią cytatów. Zdecydowanie prym wiedzie tutaj duński policjant pan Muldgaard, który zajmuje się serią zbrodni w Allerod, władający językiem polskim w sposób wręcz biblijny. Jego niegramatyczne wypowiedzi, zabarwione przestarzałymi zwrotami są bardzo zabawne, chociaż czasem trzeba przeczytać je kilka razy, żeby zrozumieć, co on właściwie miał na myśli. I tak przykładowo wypowiadał się pan Muldgaard:
- „Azali były osoby mrowie a mrowie?”
- „Światłość była na pani osoba. On wykonywa zła zamiara poprzez okno. Pani winna nie siadywać na światłość.”
- „Zadziwienie odczuwać należy – rzekł. – Nader nieordynarny spożyły jad osoby nieżywe.”
Jak to w kryminałach bywa, czytelnik za wszelką cenę chce dowiedzieć się, kto jest mordercą i stara się rozwiązać zagadkę szybciej niż bohaterowie. Zawiłość relacji między postaciami i ich ilość utrudnia to zadanie, dzięki czemu czytelnik może świetnie się bawić aż do ostatniej strony powieści.
Zdecydowanie polecam „Wszystko czerwone”. Chociaż książka jest kryminałem, uważam, że lepiej pasowałoby przypisać do niej etykietę komedii. Gwarantuję, że czytelnik znajdzie w niej zagadkę, morderstwo, zabawne wypowiedzi i całą gamę ciekawostek.

Pozycja odpowiednia nie tylko na jesienne czy zimowe wieczory. Sama często czytam ją na poprawę humoru. Książka jest na tyle interesująca, że chociaż prawie na pamięć już ją znam, to nadal po nią sięgam i za każdym razem historia mnie wciąga, jakbym czytała to pierwszy raz.
Historia kręci się wokół Alicji i jej znajomych, w tym również Joanny, pisarki kryminałów....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„To, czego szukasz, spoczywa w białej wodzie. Kamień zamieni się w kamień, bezpiecznie ukryty przed zakusami Nieprzyjaciela, który chce go zniszczyć. Szukaj go na północy i wschodzie, piętnaście i dwadzieścia kroków, za zwisającymi cierniami, w wygięciu łuku, w odgłosach spadającej wody.”

Chyba każdy słyszał o przepowiedni majów, mówiącej o tym, że 21 grudnia 2012 roku będzie koniec świata… Data została precyzyjnie określona i jest tylko jeden sposób uniknięcia zagłady. Został on przedstawiona właśnie w „Kryształowej czaszce” Mandy Scott.

„Wejdź z odwagą. Idź przed siebie tak daleko, jak pozwolą ciemności. Przekrocz łuk nocy i wejdź do katedry ukrytej we wnętrzu ziemi. Spójrz na wschodzące i zachodzące słońce, przeniknij przez zasłonę do studni wody żywej, aby znaleźć ukrytą perłę.”

Stella Cody jest zapalonym grotołazem, dlatego też jej świeżo poślubiony mąż, Kit O’Connor, zabiera ją do Gaping Ghyll, miejsca, którego poszukiwał właśnie po to, by podarować żonie, jako ich wspólny prezent ślubny. Nie jest to byle jaka pieczara. To najgłębsza jaskinia w całej Anglii, a jej korytarze ciągną się kilometrami. Warto wspomnieć, że wiele z nich nie zostało jeszcze zbadanych. Właśnie w tej nieprzebytej jeszcze części jaskini może znajdować się podziemna krypta, do której nie wszedł nikt od czterystu dziewiętnastu lat, a ostatni, który się tam zapuścił, zostawił w niej ukryty skarb. Skarb bardzo niezwykły i tajemniczy. To właśnie ten skarb intryguje Kita najbardziej. Mężczyzna jest naukowcem i większą część życia poświęcił na badanie ksiąg Cedrica Owena, szukając wskazówek o miejscu ukrycia jego „błękitnego kamiennego serca”.

„Odkryj mnie i żyj, jestem bowiem twoją nadzieją u kresu czasu. Trzymaj mnie tak, jakbyś trzymał niemowlę. Słuchaj niczym głosu kochanka. Zaufaj tak, jak zaufałbyś swojemu bogu, kimkolwiek jest.”

Kiedy Stella znajduje kamienne serce, okazuje się ono być kryształową czaszką, która w jakiś sposób wybiera sobie ją na opiekunkę. Kamień od pierwszej chwili, gdy Stella go dotknęła, pokochał ją i stał się jej częścią. W zamian za opiekę obdarowywał ją dobrymi radami i ostrzeżeniami przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. I chociaż wiadomo było, że ktoś podąża jej śladami i stara się pozyskać kamienne serce za wszelką cenę, Stella odwzajemniła uczucie czaszki i nie odrzuciła jej.

„Podążaj ścieżką, którą ci wskażę. Staw się wraz ze mną w wyznaczonym miejscu i czasie. Uczyń, jak przepowiedzieli strażnicy nocy. Idź za głosem swojego i mojego serca, stanowią bowiem jedno. Nie zawiedź mnie, ponieważ gdybyś to uczynił, zawiódłbyś samego siebie i wszystkie czekające światy.”*

Manda Scott zabiera nas w magiczną podróż, gdzie niemożliwe staje się możliwe, a niewiarygodne staje się wiarygodne. Opisuje wydarzenia z dwóch perspektyw, współczesnej, gdzie mówi o tym, co z czaszką dzieje się w 2007 roku, gdy jej opiekunką jest Stella Cody, oraz przeszłej, w XVI wieku, pokazując historię wcześniejszego właściciela kamienia – Cedrica Owena. To właśnie rozdziały mówiące o przeszłości najbardziej urzekły mnie w tej książce. Pojawia się w nich Katarzyna Medycejska, chociaż to bardzo krótki epizod, Nostradamus, jako nauczyciel Owena, czy też Fernandez de Aguilar, wieloletni, oddany przyjaciel Cedrica.

Jedynym minusem książki okazało się zakończenie. Niby był happy end, ale czegoś mi tutaj zabrakło… Uważam, że to, jak Manda Scott zakończyła swoją powieść może wskazywać na jej kontynuacje, wręcz aż się o nią prosi, ale chyba się tego nie doczekam…

Zdecydowanie mogę polecić „Kryształową czaszkę” wszystkim miłośnikom thrillerów, a także tym, którzy lubią czytać o astrofizyce jak i o wybrańcach, mających w jakiś określony sposób uratować świat.


* Fragment CO78.1.7 z archiwum Cedrica Owena – pierwszy z dwóch zaszyfrowanych tekstów odnalezionych w księgach Owena przez doktorów O’Connora i Cody, wiosną oraz latem 2007 roku.
*Cytaty, jak i powyższe wyjaśnienie pochodzą z książki "Kryształowa Czaszka" Mandy Scott.

„To, czego szukasz, spoczywa w białej wodzie. Kamień zamieni się w kamień, bezpiecznie ukryty przed zakusami Nieprzyjaciela, który chce go zniszczyć. Szukaj go na północy i wschodzie, piętnaście i dwadzieścia kroków, za zwisającymi cierniami, w wygięciu łuku, w odgłosach spadającej wody.”

Chyba każdy słyszał o przepowiedni majów, mówiącej o tym, że 21 grudnia 2012...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to