-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
Na YouTubie opowiadam trochę więcej o książce, inspiracjach, audiobooku, itp.
Na YouTubie opowiadam trochę więcej o książce, inspiracjach, audiobooku, itp.
Pokaż mimo to
Polskie tłumaczenie tytułu jest błędne. To nie jest "Historia Żydów" w sensie książki historycznej o Żydach i Izraelu. W oryginale książka nosi tytuł "The story of the Jews: Finding words", czyli bardziej "Opowieść o Żydach", a podtytuł "Znajdując słowa" dodatkowo sugeruje, że mamy do czynienia nie z typową książką historyczną, która skupia się na wojnach, królach i bohaterach Izraela, ale z książką skoncentrowaną na literaturze żydowskiej. Znajdziemy tu przede wszystkim historię powstania Tory i innych pism religijnych judaizmu, rozważania na temat tego jak wydarzenia historyczne były interpretowane po latach przez żydowskich pisarzy, itp.
Myślę, że błędny tytuł wyrządził dużą krzywdę tej książce i to przez niego inni komentujący dali jej średnio zaledwie siedem gwiazdek. Ja lekką ręką daję dziesięć.
Polskie tłumaczenie tytułu jest błędne. To nie jest "Historia Żydów" w sensie książki historycznej o Żydach i Izraelu. W oryginale książka nosi tytuł "The story of the Jews: Finding words", czyli bardziej "Opowieść o Żydach", a podtytuł "Znajdując słowa" dodatkowo sugeruje, że mamy do czynienia nie z typową książką historyczną, która skupia się na wojnach, królach i...
więcej mniej Pokaż mimo to"Mars" Kosika zawiódł mnie. Może to dlatego, że to jego pierwsza książka i jeszcze nie miał wtedy doświadczenia, ale po przeczytaniu "Vertical" spodziewałem się czegoś dużo lepszego. "Mars" głównie polega na tym, że bohaterowie zadają sobie naiwne pytania o życie na Marsie (na którym żyją) i nowe technologie (których używają), a następnie nawzajem odpowiadają sobie na te pytania na poziomie wstępu do artykułu na polskiej Wikipedii. W przerwach między pytaniami latają po Marsie to tu, to tam, bez specjalnego planu, ani efektu.
"Mars" Kosika zawiódł mnie. Może to dlatego, że to jego pierwsza książka i jeszcze nie miał wtedy doświadczenia, ale po przeczytaniu "Vertical" spodziewałem się czegoś dużo lepszego. "Mars" głównie polega na tym, że bohaterowie zadają sobie naiwne pytania o życie na Marsie (na którym żyją) i nowe technologie (których używają), a następnie nawzajem odpowiadają sobie na te...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dawniej ponoć dobry i znany pisarz postanowił odkurzyć swoją powieść sprzed dwudziestu pięciu lat, dopisać do niej to i owo i wypuścić na rynek. No bo przecież całe nowe pokolenie wyrosło, więc dla nich to w gruncie rzeczy nowa książka, a nie odgrzewany kotlet. Blogerka-recenzentka, od autora młodsza pewnie o połowę, książkę przeczytała. Nie spodobała jej się, więc napisała o tym na swoim blogu. Autor znalazł recenzję. Poleciały bluzgi. Początkowo ostrożne, nieśmiałe. Blogerka odpowiedziała, bez bluzgów. Autor odpowiedział na odpowiedź, z bluzgami. Z każdą iteracją atmosfera robiła się gorętsza. Co niektórzy fani fantastyki zdecydowali się opowiedzieć to po jednej, to po drugiej stronie.
A ja, jako nieodrodne dziecko popkultury, uległem tej negatywnej reklamie, kupiłem Ksina, przeczytałem (z trudem) i postanowiłem sam coś skrobnąć.
“Ksin: Początek” składa się w gruncie rzeczy z trzech opowiadań. Ostatnie doklejone jest do pozostałych w zasadzie na siłę. Ksin jest w nim już szefem straży miejskiej i wystawia manda… szlaja się po Kasimie wraz z nadwornym magiem i trafia na trop potwora. Takie sobie mało pretensjonalne czytadło, do którego nie ma się za bardzo o co przyczepić.
Co innego dwa pozostałe. Te są… ekhm. Będzie ze spoilerami, bo po prostu nie widzę innego sposobu na wytłumaczenie, co jest z nimi aż tak nie tak. Jeśli nie chcecie tracić (wątpliwej) przyjemności z czytania ich, to jest dobry moment by przejść w inne miejsce internetów.
…
…
…
…
...
Dwa pozostałe opowiadania przedstawiają historię Ksina, oraz w jaki sposób został on szefem straży miejskiej w Katimie, stolicy Suminoru. Są ze sobą wymieszane, co z początku sprawia znajome wrażenie: Gra o Tron, Pan Lodowego Ogrodu… parę ładnych cegieł fantasy korzysta z naprzemiennego prowadzenia wielu wątków, więc może i tutaj tak jest i z czasem fabuła obu opowiadań zawiąże się w supełek, a następnie dojdzie do jakiegoś niespodziewanego zdarzenia i bohaterowie obu historii albo zginą, albo pójdą swoją drogą. Ale nie. Są to dwie prawie nie mające nic wspólnego historie i - poza jedną podpowiedzią - dopiero na sam koniec dowiadujemy się, że jedna z nich dzieje się jakieś dwadzieścia lat przed drugą. Nie, panie autorze, to nie jest ten rodzaj zaskoczenia, którego bym oczekiwał. To raczej kompletnie antyklimatyczna chwila zawodu, gasząca tę jedyną iskierkę nadziei, która przetrwała lekturę całej książki i wciąż się tliła, ponieważ myślałem, że może chociaż w tej kwestii dowiem się czegoś ciekawego.
Ale do rzeczy.
Jak sama nazwa wskazuje, “Ksin: Początek” wprowadza czytelnika w nowy świat. Ten świat dobrze byłoby jakoś opisać, żeby czytelnik wiedział, gdzie się główny bohater znajduje, co widzi dookoła, co to ta Katima, a co Bal, co to znaczy kotołak i na jakie potwory poluje. Jest to jedno z podstawowych zadań, jakie staje przed każdym pisarzem fantasy, zdawałoby się więc, że jest się na czym wzorować. Autor miał świetną okazję, by skorzystać z najprostszej z metod z całego arsenału: opowiedzieć świat za pomocą bohatera, dla którego Suminor jest tak samo nowy, jak dla czytelnika. Ksin przecież wychował się w małej chatce w lesie. Na początku książki wychodzi z tej chatki i zdąża do stolicy kraju. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby dziwił się wszystkiemu i pytał o każdą najmniejszą rzecz, zwłaszcza że po drodze spotyka towarzyszkę dużo lepiej od niego obeznaną z różnymi aspektami życia w mieście. Ale nie. Ksin od samego początku wie wszystko i nie dziwi się niczemu. Jego stara opiekunka przed śmiercią wpoiła mu wszelką wiedzę i potrzebne umiejętności, łącznie z tym jak się targować, jak fechtować i jak uprawiać seks (z książki! z książki!). To on raz dwa staje się przewodnikiem dla swojej towarzyszki. Nie, od Ksina niczego się nie dowiemy.
Można też, oczywiście, opisywać świat za pomocą narracji, której od czasu do czasu zdarza się brainfart w postaci długiej dygresji. Jeśli dygresja jest ciekawie opowiedziana i jej temat jest związany z fabułą, czemu nie. W czytanym przeze mnie ostatnio “Hundred Thousand Kingdoms” chyba połowę tekstu zajmuje opis świata, pięknie przedstawionego za pomocą mitów i relacji z czasów, gdy bogowie walczyli między sobą. I jedyne, co mogę powiedzieć, to że chcę jeszcze. “The Inheritance Trilogy”, N. K. Jemisin. Bardzo polecam.
No i - w końcu - można zaprezentować wymyślony przez siebie świat w postaci dygresji nudnych jak wykład na pierwszym roku ekonomii, wpychanych na siłę w dowolne miejsca fabuły i nie mających z nią wiele wspólnego. Częściej wręcz bywa odwrotnie - jeśli autor właśnie uraczył czytelnika długim na kilometr opisem jakiegoś miejsca, to możemy być prawie pewni, że wiedza o nim do niczego się nie przyda.
Kurtyna w górę!
Aspaja Kador, rozkapryszona córka bogatego kupca: - Nie chcę wychodzić za mąż!
Fija, służąca powyższej smarkuli: - Ależ co ty sobie wyobrażasz, droga panno!
Aspaja, podnosząc swojego kota: - Tylko ty mnie rozumiesz…
Kurtyna w dół. Na scenę wychodzi gnom-kronikarz z piórem za spiczastym uchem i otwartą, olbrzymią księgą w łapach.
Odchrząkuje i czyta: Kot ten nie był zwykłym kotem, lecz drzewołazem ronijskim, które żyją na skraju pełnej upiorów puszczy…
I tak przez stronę.
Stopniowo dowiadujemy się więc, że są takie żywe szkielety, które wirują wokół włanej osi, zadając rany każdemu kto podejdzie (żaden z bohaterów takiego nie spotka), że odczłowieczeńcy (piękna nazwa) nie potrafią działać w grupach (ale gdy ich spotykamy, to już potrafią), dawno temu walczono z potworami bijąc w dzwony i za to nikt w Rohirrze nie lubi świętców (świe-co?), a sama Rohirra nie popadła w stagnację ekonomiczną, mimo iż prawie nikt tam nie płaci podatków.
Tytułowy Ksin to typowa Mary Sue (http://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/Main/MarySue). Uczciwy, skromny, inteligentny, ubiera się schludnie i nie dłubie w nosie przy paniach. Wilkołaki zabija prawie od niechcenia. Jego krew jest trucizną dla wampirów, więc w ich obecności Ksin specjalnie kaleczy się, a one nie mogą się powstrzymać, przywierają do jego rany, ssą i umierają. Ot, taki żarcik. W leśnej chatynce z łatwością znajduje złote monety, które wystarczą mu na utrzymanie w stolicy przez wiele tygodni (hm… być może powypadały ze szczurów, które rozdeptywał, aby zaexpić przed wyprawą). Zaraz po opuszczeniu puszczy ratuje życie byłej prostytutce o imieniu Hanti. A potem robi to jeszcze dwa razy. Tak na wszelki wypadek. Po potrójnym uratowaniu dziewczyna już na bank musi się w nim zakochać i zostać jego żoną. Następnie oboje docierają do Katimy, gdzie wynajmują mieszkanie i żyją długo i szczęśliwie. Hanti dzierga sweterki, a Ksin zabija potwory.
A to i tak nic w porównaniu z bohaterami drugiego z opowiadań, jednowymiarowymi i podejmującymi nielogiczne działania często bez żadnego innego powodu niż to, iż w ten sposób autor usiłuje popchnąć fabułę naprzód. Aspaja to szurnięta, ciągle na coś wściekła nastolatka (co prawda samo to mogłoby jeszcze mieć sens). Zarówno ona, jak i inni bohaterowie, a nawet narrator, raz na jakiś czas stwierdza, że jest inteligentna, ale żadna z jej decyzji nie wskazuje na to ani trochę. Jej kochankiem jest Galion - mag, aptekarz, niedoszły akademik, co to jak trzeba to i królika na stepie upoluje (naprawdę, na stepie?) i mrocznym władcą upiorów zostanie. Do pomocy ma drugiego maga, Tagero, którego pomysł na zarobienie pieniędzy polega na robieniu wszystkiego, by nikt mu nie dał ani grosza. Aspaja coś knuje? Nie powiemy o tym jej ojcu, lepiej zobaczyć co się stanie. Aspaja i Galion uciekają? Zamiast lecieć do kupca Kadora i wszystko od razu wyjawić, lepiej sprowadzić pościg na złą drogę. Aspaja i Galion zniknęli z radaru? Zamiast odkręcić swój poprzedni błąd, lepiej jechać za nimi, przyłączyć się i zostać poniewieranym sługą głupiej smarkuli.
Braku logiki nie można odmówić zresztą chyba żadnej z postaci, również tych drugoplanowych. W wyniku tzw. “intrygi” Aspai rykoszetem zostaje aresztowany jeden z większych magów królestwa. Raz dwa trafia na tortury, gdzie zmusza się go do zeznania, że dybał na życie króla, w związku z czym zostaje zabity, a cała Akademia Magów zamknięta. (Owszem, podobne zeznania na torturach się zdarzały zarówno w historii - “Król z Żelaza”, Maurice Druon - jak i w dobrych powieściach fantasy - “Samo Ostrze”, Joe Abercrombie - ale nigdy tak w trymiga i nie z tak błahych prawdziwych powodów). Ronijski najemnik potrafi cały dzień iść przez las ani razu nie oglądając się na swojego ciężko rannego pracodawcę, który wlecze się za nim. Szef policji pozwala Aspai uciec tylko dlatego, że przeznaczenie musi się wypełnić.
Dialog wyimaginowany. Bohaterowie dramatu: Autor, Czytelnik.
Autor: Stało się A, B, a potem C.
Czytelnik: Chwila, ale czemu C? Przecież jeśli A, to powinno być dokładnie odwrotnie niż C.
Autor: Bo to tak naprawdę nie C, tylko D.
Czytelnik: Nadal się kupy nie trzyma.
Autor: Bo nie wiesz, że E i F! E i F! Teraz jasne, czemu A, prawda?!
Czytelnik: No dobra, ale jeśli F, to nie było sensu robić B.
Autor: Aaa, sprytny jesteś. To powiem Ci, że B, ponieważ dawno temu zdarzyło się G.
Mam wrażenie, że w pewnym momencie autor sam zauważył, że fabuła jego książki trzyma się już tylko na sznurek i taśmę klejącą. Z rozdziału na rozdział coraz częściej opis akcji jest zastępowany przez relację z wydarzeń, które miały miejsce przed aktualnym momentem w fabule. Co prawda dzięki temu wszelkie uchwycenie emocji, rozterki i rozwój postaci idą w kąt, ale za to pojawia się możliwość usprawiedliwienia, czemu bohater znów zrobił coś głupiego. Otóż, on wcale nie zrobił nic głupiego. To czytelnik do tej pory nie wiedział o pewnej bardzo ważnej sprawie, w świetle której działania bohatera stają się całkowicie logiczne. Niestety, ta ważna sprawa albo nie wyjaśnia wszystkiego, albo wręcz tworzy nową dziurę w logice. Wtedy autor przesuwa swój punkt odniesienia o kolejny odcinek czasu do przodu i z tej perspektywy opowiada co się stało i czemu ta nowa dziura wcale nie jest dziurą. I tak bawimy się z autorem w kotka i myszkę przez całe opowiadanie, a z każdym rozdziałem robi się coraz śmieszniej.
Na zakończenie mój ulubiony przykład:
Aspaja: Tagero, nie chcę już Galiona, chodź ze mną do łóżka (no chodź...).
Tagero: Haha! Twoja służąca, Fija, będzie zazdrosna, bo dałem jej napoju miłosnego!
Fija: Jestem zazdrosna!
Aspaja: Och! TO straszne!
Tagero: I pewnie nie wiesz, ale zaraz Ci powiem, że Fija już Ci nie przyrządza herbatki antykoncepcyjnej i jesteś w ciąży!
Aspaja: Och! To straszne! Ale być może Galion się ucieszy!
Tagero: Haha! Galion od dawna już nie uprawiał z Tobą seksu! To byłem ja, bo rzuciłem iluzję i wyglądałem jak on!
Aspaja: Och! To straszne! Gwałciłeś mnie! To Twoje dziecko!
Tagero: Haha! Nie! Co za głupi pomysł! Jesteś w ciąży ze swoim kotem!
Kurtyna.
Dawniej ponoć dobry i znany pisarz postanowił odkurzyć swoją powieść sprzed dwudziestu pięciu lat, dopisać do niej to i owo i wypuścić na rynek. No bo przecież całe nowe pokolenie wyrosło, więc dla nich to w gruncie rzeczy nowa książka, a nie odgrzewany kotlet. Blogerka-recenzentka, od autora młodsza pewnie o połowę, książkę przeczytała. Nie spodobała jej się, więc napisała...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Bardzo dziwne sci-fi o walce agentek z przeciwnych krańców multiwersum, podróżujących w czasie, by zmienić historię świata, tak aby to ich cywilizacja wygrała. Oryginalne. Poetyckie. Ach i och.
Bardzo dziwne sci-fi o walce agentek z przeciwnych krańców multiwersum, podróżujących w czasie, by zmienić historię świata, tak aby to ich cywilizacja wygrała. Oryginalne. Poetyckie. Ach i och.
Pokaż mimo to