rozwiń zwiń
Venfer

Profil użytkownika: Venfer

Nie podano miasta Kobieta
Status Bibliotekarka
Aktywność 3 lata temu
394
Przeczytanych
książek
672
Książek
w biblioteczce
67
Opinii
494
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Kobieta
Powrót i generalne porządki na LC. Na ten moment najbardziej aktualna jest biblioteczka GR.

Opinie


Na półkach:

Prawdę mówiąc recenzja tej książki sprawia mi problem. Z jednej strony, sięgałam po nią pełna zapału, bo a) temat słuszny, b) wpisuje się idealnie w moje ostatnie trendy personalne, c) położony miał być w niej duży nacisk na praktyczność. Z drugiej strony, zarówno a) styl, b) wydanie, c) zawartość pozostawiają trochę do życzenia. Daję aż pięć gwiazdek za temat i bardzo wyczerpujące przypisy (mnóstwo materiału do przerobienia), a tylko pięć gwiazdek za wszystko inne.

Co tu dużo mówić, temat tak, jak najbardziej słuszny i ważny. Koniec końców, dobrze że książka powstała (i że powstają inne podobne, zbierające dane i nagłaśniające problemy tego typu), ufam też, że nikomu nie stanie się krzywda, jeśli ją przeczyta. Nie jest to jakiś niezgrabny potworek albo książka nawołująca do palenia mężczyzn na stosach - nic z tych rzeczy.

W zakresie zawartości, książce nie udało się wypełnić wszystkich obietnic. Istnieją co prawda, na przykład, podrozdziały w których możemy znaleźć dokładne zdania i sformułowania których możemy użyć na naszym szefie/współpracowniku/[tu wstaw], ale szczerze mówiąc nie zrobiły one na mnie specjalnego wrażenia. Możliwe, że jestem częścią problemu, taką już nieco cyniczną kobietą w miejscu pracy, która na pewne rzeczy reaguje (a może nie powinna) ze starym dobrym "To nie przejdzie". Tak czy inaczej, zawarte w książce elementy "zrób [powiedz]-to-sam[a]" nie dodały mi szczególnie otuchy. Najgorzej wypadło według mnie porady dotyczące awansu/rozmów o podwyżkę, a najlepiej - cały rozdział pt. "Dojdź do głosu" (który jest też moim ulubionym rozdziałem w całej pozycji).

Styl autorki irytował mnie przez całą książkę. Nie ukrywam, że bywały strony, które najzwyczajniej w świecie przelatywałam wzrokiem. Jej humor nie zagrał z moim, a okazyjne angielskie wstawki działały mi na nerwy po jednej trzeciej książki. Nie mogłam wczuć się w ton pani Bennett, choć ciężko mi dokładnie określić dlaczego. Chociaż absolutnie nie neguję problemu seksizmu i jego obecności w miejscach pracy (nawet jeśli sama doświadczyłam jego znikomą ilość), to dysonans między mną a autorką utrzymywał się na podobnym poziomie przez całą moją styczność z książką.

Nie jestem również przekonana co do polskiego wydania - różowa okładka średnio do mnie przemawia, podobnie jak wzniesiona (w triumfie?) pięść. Chociaż oprawa graficzna na pewno przyciąga uwagę, o wiele bardziej odpowiada mi angielska okładka (np. wydawnictwa Harper Wave). Prosta, pozbawiona grafik, z różowymi ELEMENTAMI, okraszona lekkim pazurem dzięki użytej czcionce. Co do wnętrza pozycji, to zakładam że rysunki, diagramy, bezcelowe quizy były już w oryginale, więc nie idzie to na karb polskiego wydania, ale nadal muszę skomentować: nie wiem czy to patriarchat tak na mnie wpłynął (i może podświadomie czuję, że dodane obrazki ujmują książce siły), ale obyłabym się totalnie bez opakowania tej bądź co bądź mądrej i pomocnej książki w dodatki graficzne. Sto razy bardziej wolałabym przeczytać ją wydaną jak wiele innych naukowych pozycji zamiast przerzucać strony pełne "śmiesznych" rysunków.

Podsumowując - przeczytać? Tak, warto; a nuż humor i rysunki akurat Wam podpasują. A jeśli nie, to i tak polecam przez owe przebrnąć. Temat jest ważny, aktualny i rozpowszechnianie o nim wiedzy i informacji na pewno nikomu nie zaszkodzi (może patriarchatowi).

Prawdę mówiąc recenzja tej książki sprawia mi problem. Z jednej strony, sięgałam po nią pełna zapału, bo a) temat słuszny, b) wpisuje się idealnie w moje ostatnie trendy personalne, c) położony miał być w niej duży nacisk na praktyczność. Z drugiej strony, zarówno a) styl, b) wydanie, c) zawartość pozostawiają trochę do życzenia. Daję aż pięć gwiazdek za temat i bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niestety tylko trzy gwiazdki. Po znakomitym początku, który wciąga czytelnika w sekundę i sprawia, że ma się ochotę czytać dalej, jest już tylko gorzej. Nieważne, czy mówimy o potwornie przewidywalnej fabule, absurdalnych "zbiegach okoliczności" (bez których ta historia nie miałaby prawa bytu) czy papierowych bohaterach, "Pod wodą" to po prostu nie jest dobra książka.

Pod względem warsztatu nie ma tragedii, ale nie ma też zachwytów. Narracja utrzymana jest w formie pierwszoosobowej (o tym dlaczego za moment), co nie jest moim ulubionym zabiegiem, ale tutaj ma sens i robi robotę. Wspomniałam, że książka nie jest dobra. Nie jest. Jako książka wypada potwornie blado. Natomiast polecam przeczytać ją jako... Scenariusz. Styl pani Steadman jest bardzo plastyczny, a strony i strony niekończących się opisów bzdetów to nic innego jak dokładne opisy scen filmowych. Czytelnikowi nie jest potrzebny spis menu, ale widzowi - który może zobaczyć go w scenie - już tak. W "Pod wodą" pełno jest zabiegów, które wskazują na filmowość historii. Niektóre przejścia między rozdziałami wypadły kiepsko, ale na ekranie byłyby ciekawsze. Bardzo wiele nieścisłości w fabule, które kłują tutaj w oczy, w filmie mogłyby jeszcze przejść bez bólu. Nie oznacza to, że filmy mogą pozwolić sobie na głupsze czy płytsze fabuły niż książki, ale mają szereg innych pomagajek, które mogą odwrócić uwagę widza.

Absurdalność i przewidywalność fabuły woła o pomstę do nieba. Praktycznie od pierwszych stron książki wiadomo już, że Mark to postać negatywna (nie biorąc nawet pod uwagę faktu, że jest martwy). Serio, moje drogie panie, proszę podnieść ręce, jeśli po tekście "Nie, nie jesteś dziwką, niestety, bo gdybyś była, to zamknęłabyś mordę" nie marzycie o niczym innym jak o wyjściu za mąż za takiego mistrza podrywu? Uwielbienie Erin do Marka to obraza dla kobiet. Wszędzie dostajemy długie opisy o tym, jaki to Mark jest wspaniały, ale w ogóle tego nie czuć. Ma tutaj natomiast sens narracja pierwszoosobowa. Skoro Erin jest narratorem, to w pewien sposób przyjmujemy jej (subiektywne) spostrzeżenia jako rodzaj prawdy objawionej. I może to zdałoby egzamin, gdyby bohaterowie nie byli tak beznadziejnie skonstruowani.

Nieważne, czy patrzymy na Erin, Marka, czy kilku innych bohaterów, którzy istnieją tylko po to, żeby fabuła miała szansę przeć groteskowo do przodu. Wszyscy są durni. Po prostu. Erin już od początku pisana jest jako durna, z wątpliwą inteligencją i asertywnością pokroju ameby. Ne wiem, czy miało mi być jej żal - nie było. Mark ma w sobie tyle głębi co kałuża i prezentuje równie tyle finezji w swoich działaniach. Książka przepełniona jest tzw. red herring - zmyłkami, które mają nas naprowadzić na zły trop. Niestety, wszystko tak mało trzyma się kupy od początku, że jakiekolwiek wodzenie za nos nie ma po prostu prawa bytu. Z tego wachlarza niezwykłych postaci pozostał nam jeszcze Eddie Bishop, gangster, który w więzieniu najwyraźniej otworzył własne call center dla Erin, która wyzwania do niego o porady w przestępczych tematach. Paranoja. I kim, do cholerny, jest Patrick? Czy to jakiś morderca na zamówienie, którego Mark znalazł na Craigslist? Nigdy się nie dowiemy.

Absurd goni absurd. Daję trzy gwiazdki tylko dlatego, że książkę z racji jej filmowej formy czytało się szybko. Ale mam serdecznie dość fabuł, które nie trzymają się kupy, i wrzucania do książek wygodnych sytuacji, żeby wszystko się kleiło. Bardzo się zawiodłam.

Niestety tylko trzy gwiazdki. Po znakomitym początku, który wciąga czytelnika w sekundę i sprawia, że ma się ochotę czytać dalej, jest już tylko gorzej. Nieważne, czy mówimy o potwornie przewidywalnej fabule, absurdalnych "zbiegach okoliczności" (bez których ta historia nie miałaby prawa bytu) czy papierowych bohaterach, "Pod wodą" to po prostu nie jest dobra książka.

Pod...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem, czy będę w stanie bez wchodzenia w spoilery wytłumaczyć, czemu "Przebudzenie króla" zdenerwowało mnie tak bardzo. Dlatego najpierw pojawi się część recenzji bez spoilerów, a po niej - z dokładnym oznaczeniem [SPOILERY] - ta właściwa. Lojalnie uprzedzam!

Po pierwsze, oceny:
a) "Przebudzenie króla" dostaje ode mnie 3/10 gwiazdek
b) cykl "Król Kruków" dostaje ode mnie 2/10 gwiazdek

W poprzedniej recenzji wspominałam, że czytanie tego cyklu to jak przejazd kolejką górską i nadal to podtrzymuję. Jednak teraz, po przeczytaniu ostatniego tomu, muszę także dodać że nie tylko jest to przejazd kolejką: to przejazd ewidentnie zepsutą, ale twardo pchającą do przodu kolejką, której twórca nie do końca wiedział, jak zbudować tor, więc hołdował tylko zasadzie, że mają być wjazdy i spektakularne zjazdy. Spektakularnych zjazdów jest masa.

Jeśli kiedykolwiek uważaliście, że finał musi mieć w sobie fajerwerki, mniejsze czy większe, ale musi, a wszystkie książki do czegoś prowadzą, że historie, które opowiada autor mają sens, to nie mogę polecić cyklu Maggie Stiefvater. Poświęciłam na przeczytanie tych czterech (SIC!) tomów sporo czasu, a czuję się, jakby ten czas został mi ukradziony. W najgorszy możliwy sposób. Wiecie, kiedy poznać, że książka zmarnowała wasz czas? Gdy punkt A w historii, ten początkowy, nie różni się w ogóle od punktu Z (epilog to inna sprawa - w nim może być powrót do normalności, jako znak, że wszystko dobrze się skończyło i tak dalej).

Mam także wrażenie, że kilka rzeczy, aspektów pisania pani Stiefvater, o których wspominałam w poprzednich recenzjach jako o pozytywach, tutaj przekształciły się w ich groteskowe odpowiedniki. I tak jak w "Wiedźmie z lustra" pojawiały się nowe postacie, których pojawienie się faktycznie miało sens, tak w "Przebudzeniu króla", ostatniej książce z cyklu, dostajemy nagle kolejnego bohatera, który najzwyczajniej w świecie przeszkadza i podważa wszelkie wcześniejsze długie budowanie relacji między Ronanem, Blue, Adamem i Ganseyem. Po co stosować taki zabieg? Mam teorię, ale to już w części spoilerowej.

O bohaterach nie sposób nie napisać, bo o fabule jest trudniej. Dostajemy więc szereg bohaterów, których już znamy, jednego nowego, którego nie potrzebowaliśmy, i kilku - z tych starych - którzy otrzymali od Maggie Stiefvater tak słabe zakończenia, że aż nóż otwiera się w kieszeni. Tak jak pisałam, relacje między bohaterami, czy to młodszymi czy dorosłymi, były (zwykle) silną stroną cyklu. Nie inaczej jest tutaj, chociaż w pewnym sensie autorka zdawała się przeskakiwać dosyć, jakby się wydawało, istotne aspekty w niektórych relacjach, decydując się na OPISYWANIE ich czytelnikowi zamiast pokazywanie ich poprzez zachowania bohaterów, co uważam za oznakę słabego warsztatu. Czy polubiłam kogoś bardziej? Nie. Szczerze mówiąc, wszyscy na koniec książki byli mi obojętni, wliczając w to chyba mojego ukochanego dotąd bohatera, chociaż nie ukrywam że do niego nadal mam pewien okruch słabości.

Niestety trzeba także wspomnieć o fabule i tutaj, tak naprawdę, jest pies pogrzebany. Dostajemy cykl, nawet nie trylogię, ale cztery pełne książki, których zadaniem jest opisać historię. Spodziewałam się więc spójnej historii, której zawiłości musiały zostać ukazane powoli, historii, która wrzałaby od ilości wątków, od równie spójnych bohaterów, niestety... Cykl "Król Kruków" to nie jest przykład spójnej historii, którą rozłożyć trzeba było na kawałki.

Co ciekawe, fenomen tego cyklu to to, że każda część pozostawiona sama sobie i oceniana samodzielnie - może prócz potwornie słabej książki finałowej - nie wypada źle. Pierwszy tom zdecydowanie ujął mnie najbardziej i teraz widzę już dlaczego. Dostaliśmy w nim bowiem jasno postawiony cel, którego tropem szli bohaterowie. "Złodzieje snów" - jako oddzielna książka, może tom 1.5, dodatek do cyklu, miała swoja bolączki, ale nie była zła. "Wiedźma z lustra" kusiła powrotem do zapomnianej historii z "Króla kruków", a "Przebudzenie króla"... Cóż. Medal za próbowanie.

Ale nie dostajemy czterech książek w jednym uniwersum, lecz cykl, który w założeniu ma być całością. I jako cykl, jako ciągnąca się historia, "Król kruków" to jakaś pomyłka. Dopiero spoglądając na wszystko całościowo widać jak "pocięta" jest fabuła, jak mało w niej czasami sensu i jak niewiele tak naprawdę po prostu się dzieje. Teraz, kiedy myślę o całości, widzę że chociaż czytałam książki niedawno, ciężko jest mi się skupić na tym, co działo się przez te cztery tomy. Zapamiętałam oczywiście pewne aspekty, ale w mojej głowie pełno jest białych plam, które najwyraźniej pozostały po lekturze. W twórczości Maggie Stiefvater znajdziemy dużo rozdziałów które zdają się zupełnie nie trzymać razem, tak jakby autorka dorzucała je na siłę, żeby wypełnić czymś strony i dobić wymaganej ilości znaków.

Bardzo liczyłam na ten cykl. Bardzo. Widziałam opinie, które sprawiły, że od razu zakupiłam wszystkie książki, opinie, które piały nad zarówno warsztatem, fabułą, jak i bohaterami i relacjami między nimi. Możliwe, że gdy cykl czytano zgodnie z czasem jego wydawania (pomiędzy pojedynczymi książkami był chyba zwykle jeden rok różnicy), emocje opadały na tyle, że wszystko zdawało się mieć sens. Natomiast czytanie cyklu Kruczego w maratonie nie pozwoliło mózgowi na relaks i na machnięcie metaforyczną ręką na wiele nieścisłości, które się pojawiały.

Nie polecam, ale też nie demonizuję. To nie ten typ książki, która jest toksyczna i powinna być unikana za wszelką cenę, ale nie nastawiałabym się do niej szczególnie entuzjastycznie, chociażby po to, żeby w razie zawodu oszczędzić sobie uczucia oszukania.

Poniżej sekcja spoilerowa do wglądu - lojalnie ostrzegam.















[SEKCJA SPOILEROWA]
Przez spoilery przejdę szybko, całościowe bolączki opisane są wyżej:

1) zakończenie oraz epilog to jeden wielki żart. Gansey umiera, lecz nie na długo. Noah, który w początkowych tomach był ważną postacią, w którymś momencie po prostu znika, na długo przed destrukcją Cabeswater. Nikt go nie szuka, nikt o nim nie wspomina, ta centralna postać zamienia się po prostu miejscami z Henrym (sic!) i wszyscy przechodzą nad tym do porządku dziennego.

Pisałam wyżej, że książka ewidentnie marnuje czas czytelnika, gdy nic się nie zmienia. I nic się nie zmieniło. Gansey umiera, tak żałośnie, że można to prawie przegapić. I chociaż nie nienawidziłam Ganseya, miałam nadzieję że pozostanie martwy, bo wtedy książka mogłaby się poszczycić słodko-gorzkim zakończeniem, które na pewno zostałoby mi bardziej w pamięci. Ale nie, Maggie Stiefvater dobrze zna oczekiwania czytelników, a śmierć 50% Blue+Gansey OTP nie zalicza się do nich. Tym samym zanim jeszcze przyzwyczaimy się do tego, że Gansey jest martwy, zostaje on wskrzeszony przez... Dobrowolną ofiarę Cabeswater (o którą to dobrowolność można się kłócić, skoro pomysł wyszedł od Adama, a o ofiarę bezpośrednio błagał Ronan). Ja czułam się oszukana. Ale to nie koniec wygodnych rozwiązań, gdyż w epilogu mamy silnie zasugerowane (albo właściwie oznajmionie), że Ronan ma zamiar wyśnić Cabeswater na nowo, tym samym absolutnie i całkowicie rujnując jakikolwiek sens cyklu.

2) zakończenia historii niektórych bohaterów:
- kobiety z domu Blue - w założeniu do kobiet z domu Blue mieliśmy przyzwyczaić się od samego początku, Maura, Calla i Persefona były ważnymi postaciami w całej historii, natomiast nie dostajemy tak naprawdę żadnej informacji o tym, co się z nimi stało. Rozumiem, że nie były bohaterkami pierwszoplanowymi, ale bez nich historia w kilku momentach nie dałaby rady iść dalej, co uważam za wystarczający powód, aby podarować im solidne zakończenie.

- Pan Szary - jego związek z Maurą i to, jak wszyscy łagodnie przeskoczyli nad taką błahostką jak morderstwo Nialla Lyncha, od początku działało mi na nerwy. Kiedy jednak zostało ustanowione, że Pan Szary i Maura to nie szereg okazjonalnych spotkań, ale głębokie uczucie, czytelnik dostaje w twarz aktem poświęcenia w wykonaniu Pana Szarego, przez który musi on zniknąć. Jest to zrobione w tak bezpłciowy sposób, że mimo mojej niechęci do tej postaci, czułam do niego współczucie. Został wyświechtany jak kawałek szmaty, przydatny, kiedy trzeba, i odrzucony, kiedy już swoją robotę wykonał. Najciekawszym aspektem tej sytuacji była dla mnie pewnego rodzaju alegoria w odniesieniu do "dobrowolnej ofiary", która jest w zakończeniu dość znaczącym motywem.

- Artemus - czy ktoś może mi wytłumaczyć, co do diaska przyświecało Maggie Stiefvater w chwili tworzenia Artemusa, a raczej - w chwili, w której zdecydowała się wciągnąć go aktywnie do historii? To najbardziej nijaka postać, którą spotykamy w książce, a ja nadal nie jestem w stanie zrozumieć, po co Maura wyruszyła na jego poszukiwania. Możnaby oczekiwać, że pojawienie się kogoś tak silnie związanego z Glendowerem będzie przełomem, ale nie - zarówno Artemus jak i Gwenllian okazali się być wygodnymi, ale nie emocjonującymi dodatkami.

- Blue - nie ma tutaj o czym pisać. Nie zmieniło się dla niej nic. Tak, poznała kruczych chłopców i odnalazła miłość, przeżyła również śmierć Persefony, ale wszystkie główne wątki i bolączki, które trawiły ją od pierwszej książki, zostały wygodnie rozwiązane. Jej słodka wycieczka z Ganseyem i Henrym (sic!!!) na końcu książki przyprawiła mnie o mdłości.

- Ronan - bohater tragiczny. Nie żartuję - to postać, która w ogólnym rozrachunku straciła najwięcej, najpierw ojca, potem matkę, prawie brata. 90% jego życia to kłamstwa, ułuda i sny, a jednak młody Lynch radzi sobie z tym na swój pokrętny sposób i twardo brnie dalej. Muszę przyznać, że na koniec książki czułam do niego sympatię, taką zwykłą ludzką sympatię.

- Adam - zakończenie jego historii doprowadziło mnie do wrzenia. Poznajemy go w bardzo toksycznej sytuacji, która ma związek z jego rodzicami (tak, rodzicami - jego ojciec to ewidentny przemocowiec, ale matka to również bohaterka negatywna, pozostająca pasywna podczas łamiących serce czytelnika zdarzeń). Następuje poprawa, szansa na normalne życie dla młodego Parrisha, walka o siebie, którą pochwalałam całym sercem. W poprzedniej recenzji wspominałam o bardzo dobrze poprowadzonym zakończeniu jego historii, ale niestety, myliłam się, nie było to zakończenie. Wygrana rozprawa i fakt, że zachowanie ojca Adama rozpoznano jako przemoc, nie było wystarczające. Dlatego w epilogu możemy oglądać Adama, który zwraca się do swoich rodziców z prośbą o zakopanie topora wojennego, z prośbą o pewnego rodzaju normalność. Z jednej strony mogę to zrozumieć, ale z drugiej jestem autentycznie rozeźlona, że musiało to zostać dodane do książki. Czytając powrót Adama do rodzinnego domu (czy tam przyczepy) czułam, że miała to być chyba oznaka jego drogi, tego, jak to on teraz dyktuje zasady, jednak koniec końców jego monolog w stronę rodziców wydawał mi się błaganiem o przebaczenie i normalność. Nie, nie, nie.

- Henry - co tu się tak naprawdę wydarzyło? Henry pojawił się znikąd i nie wiadomo kiedy stał się częścią gangu. W ostatniej książce! Przykro mi to mówić, ale czułam się tak, jakby postać Henry'ego została wrzucona w historię dlatego, że ktoś dał Maggie Stiefvater kuksańca i powiedział "Potrzebujemy więcej różnorodności!". Gansey, Adam i Ronan to biali chłopcy, dwóch z nich to biali bogaci chłopcy, więc podejrzewam że ktoś mógł pomyśleć że, cóż, trochę nie wypada mieć w książce tylko białych bogatych chłopców. I wtedy wchodzi Henry. Inaczej nie potrafię bowiem wytłumaczyć tego, jak szybko wszystko się potoczyło.

Ogromny, ogromny zawód.

Nie wiem, czy będę w stanie bez wchodzenia w spoilery wytłumaczyć, czemu "Przebudzenie króla" zdenerwowało mnie tak bardzo. Dlatego najpierw pojawi się część recenzji bez spoilerów, a po niej - z dokładnym oznaczeniem [SPOILERY] - ta właściwa. Lojalnie uprzedzam!

Po pierwsze, oceny:
a) "Przebudzenie króla" dostaje ode mnie 3/10 gwiazdek
b) cykl "Król Kruków" dostaje ode...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Venfer

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [7]

Peter V. Brett
Ocena książek:
7,7 / 10
17 książek
2 cykle
Pisze książki z:
1269 fanów
Blake Crouch
Ocena książek:
6,9 / 10
17 książek
2 cykle
100 fanów
Andy Weir
Ocena książek:
7,1 / 10
8 książek
0 cykli
Pisze książki z:
254 fanów
Benjamin Alire Sáenz Inne zasady lata Zobacz więcej
Terry Pratchett Łups! Zobacz więcej
Terry Pratchett Łups! Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
394
książki
Średnio w roku
przeczytane
28
książek
Opinie były
pomocne
494
razy
W sumie
wystawione
391
ocen ze średnią 5,4

Spędzone
na czytaniu
2 453
godziny
Dziennie poświęcane
na czytanie
32
minuty
W sumie
dodane
1
W sumie
dodane
21
książek [+ Dodaj]