mirra893

Profil użytkownika: mirra893

Nie podano miasta Nie podano
Status Czytelnik
Aktywność 4 lata temu
9
Przeczytanych
książek
9
Książek
w biblioteczce
7
Opinii
40
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Nie podano
Dodane| 1 ksiązkę
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach:

"Obcy w obcym kraju". Książka będąca biblią pokolenia dzieci kwiatów. Uznana za jedną z 88 książek, które ukształtowały Amerykę. W piosence "We didn't start the fire" Billy Joel śpiewał o niej, jako o jednym z najważniejszych wydarzeń roku 1961. Bestseller, który rozszedł się w milionach egzemplarzy na całym świecie. Czy taka książka może być zła?

Główny bohater powieści Michael Smith, urodził się na Marsie. Jego rodzice byli pierwszymi ludźmi, mającymi przygotować czerwony glob pod kolonizację, jednak zginęli krótko po narodzinach Michaela. On sam prawdopodobnie również podzieliłby ich los, gdyby nie rodowici mieszkańcy Marsa. Marsjanie zaopiekowali się dzieckiem, wychowali go i nauczyli wszystkiego, co każdy młody Marsjanin powinien wiedzieć o wszechświecie. Po dwudziestu latach na Marsa przybyła kolejna ekspedycja z błękitnej planety, tym razem liczniejsza i lepiej wyposażona. Badacze szybko odkryli rozbitka i sprowadzili go na Ziemię.

Przybycie Michaela wywołuje ogromne społeczne poruszenie i staje się osią kilku politycznych intryg. Sam Michael z początku niewiele rozumie co wokół niego się dzieje, ale szybko się uczy i wkrótce z pomocą nowo poznanych przyjaciół staje się panem sytuacji. Wychodzi też na jaw, że dzięki wychowaniu przez Marsjan, Michael posiada coś na kształt paranormalnych zdolności.

Jeśli chodzi o samą fabułę to raczej nie mogę zarzucić Heinleinowi nic poważnego. Jest miejscami mocno naciągana, ale od jego pozostałych dzieł raczej nigdy nie biło przesadną zgodnością z prawami fizyki. O wiele poważniejszy zarzut mam do usilnego wpychania między wersy powieści oczywistych prawd, które mają pretendować do wielkich przemyśleń o społeczeństwie, wszechświecie i życiu. Kolejnym kompletnie niezrozumiałym dla mnie wątkiem jest aspekt mistyczny. Wątek pasujący do tej książki niczym pięść do nosa. Chyba sam Heinlein miał co do niego wątpliwości, bo poświęca mu raptem jakieś 3 strony w środku powieści, kompletnie go porzuca, po czym wraca do niego pod sam koniec i poświęca mu kolejne 2. Jest to ogromna niekonsekwencja i sądzę, że dosyć rozpasła powieść o wiele lepiej trzymałaby się bez takich wtrąceń, które i tak nic nie wnoszą do historii.

Kolejnym zarzutem jest sam styl pisarski Heinleina. Jest on po prostu mdły i nijaki. Chociaż perypetie Michaela potrafią zainteresować czytelnika, to forma w jakiej są podane raczej ostudza zapał do czytania.
Bohaterowie są strasznie nierówni. Z jednej strony mamy dosyć rozwinięte postaci cynicznego prawnika i pisarza Jubala Harshawa, z drugiej jego trzy sekretarki, które zdają się nie różnić niczym oprócz imion, a pełnią w powieści dosyć ważną rolę. Podobnych dysproporcji w przedstawianiu osobowości bohaterów jest tutaj o wiele więcej.
Sama książka jest również bardzo nierówna, początkowe części są wciągające i potrafią zainteresować, jednak od połowy powieść pisana jest już jakby na siłę, byle jakoś dobrnąć do końca.

Podsumowując to "Obcy w obcym kraju" nie jest książką złą. Niestety nie jest też książką dobrą. Przez swoją nierówność jest po prostu przeciętny. Dziwi mnie zatem takie rozdmuchiwanie rangi tej powieści. Może to ja jestem jakimś ignorantem, który nie potrafi przejrzeć prawdziwych motywów autora, ale według mnie król jest nagi.

"Obcy w obcym kraju". Książka będąca biblią pokolenia dzieci kwiatów. Uznana za jedną z 88 książek, które ukształtowały Amerykę. W piosence "We didn't start the fire" Billy Joel śpiewał o niej, jako o jednym z najważniejszych wydarzeń roku 1961. Bestseller, który rozszedł się w milionach egzemplarzy na całym świecie. Czy taka książka może być zła?

Główny bohater powieści...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wiele spodziewałem się po książce będącej jednym z prekursorów podgatunku post-apo. Pragnąłem czegoś, co będzie łączyło ze sobą akcję rodem z Mad Max'ów oraz wielowątkowość i ciekawość postnuklearnego świata niczym w Falloutach. Pragnąłem ukazania poczucia beznadziei i marności życia w takim świecie, jak miało to miejsce chociażby w "Drodze" McCarthy'ego. Rozczarowałem się, ale na szczęście było to rozczarowanie pozytywne.

Akcja książki rozgrywa się w zniszczonych wojną atomową Stanach Zjednoczonych. Obejmuje ona trzy opowiadania oddzielone od siebie trwającymi około 500 lat odcinkami czasu. Wątkiem łączącym wszystkie te historie jest zakon błogosławionego, a później świętego Leibowitza. Nadrzędnym zadaniem jakie postawili sobie mnisi Leibowitza, jest odzyskiwanie, konserwacja i zachowywanie dla późniejszych pokoleń wszelkich informacji związanych z nauką i techniką, które w obliczu nuklearnej zagłady zostały utracone, bądź zapomniane.

Dzięki temu, że kolejne opowiadania rozdzielone są sporymi przedziałami czasu, raczej nie przywiążemy się do żadnego z bohaterów na dłużej. Mamy natomiast ciągły kontakt z mniej oczywistym bohaterem, jakim jest sam zakon Leibowitza. Śledzimy jak analogicznie do znanej nam historii ludzkość wydobywa się powoli z mroków drugiego średniowiecza, przeżywa rewolucje techniczne renesansu, a na koniec w czasach analogicznych do naszej współczesności zdaje się zataczać historyczne koło.

Fabuła w "Kantyku" posuwa się powoli do przodu. Klimat jest rozlany, senny, niemal oniryczny (do lektury świetnie pasuje muzyka zespołu Earth). Więcej jest tu filozoficznych rozważań nad powtarzalnością błędów historii i niezmiennością natury ludzkiej niż akcji jako takiej. Nie jest to według mnie bynajmniej minusem, bo czyta się to bardzo przyjemnie i mnie osobiście skłoniło do refleksji.

Zdaję sobie jednak sprawę, że nie jest to książka którą poleciłbym osobie, która chciałaby zapoznać się z gatunkiem post-apo, albo liczącej na wartką akcję. Zdecydowanie nie jest to arcydzieło gatunku, które potrafi utknąć w pamięci na lata. Ja z "Kantykiem..." bawiłem się całkiem nieźle, ale mam wrażenie, że raczej nie wszystkim przypadłby on do gustu. Za to przy czytaniu nauczyłem się, że nie zawsze nasze niespełnione oczekiwania muszą okazać się złym doświadczeniem.

Wiele spodziewałem się po książce będącej jednym z prekursorów podgatunku post-apo. Pragnąłem czegoś, co będzie łączyło ze sobą akcję rodem z Mad Max'ów oraz wielowątkowość i ciekawość postnuklearnego świata niczym w Falloutach. Pragnąłem ukazania poczucia beznadziei i marności życia w takim świecie, jak miało to miejsce chociażby w "Drodze" McCarthy'ego. Rozczarowałem się,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznam, że kiedy lata temu obejrzałem adaptację "Żołnierzy kosmosu", spod ręki Paula Verhoevena daleki byłem od zachwytu. Film wydawał się tandetny. Fabuła - totalny kicz i groteskowo przerysowane cliché na temat wojny ludzi z obcymi, była jedynie marnym pretekstem do następujących po sobie scen strzelania, wybuchów i latających wnętrzności. Postaci, zarówno męskie, jak i kobiece, dało się opisać przy użyciu następujących określeń: dzielny, odważny, waleczny, z nadmiernym ego i nadprodukcją testosteronu. Jednym słowem szmira, nadająca się do oglądania tylko jako komedia, po uprzednim wprowadzeniu do krwiobiegu dużej ilości alkoholu. Z sięgnięciem po pierwowzór ociągałem się niemal dziesięć lat. Wszak zazwyczaj filmy okazują się gorsze od książek.

Niestety film okazał się dość wierną adaptacją powieści. Jest to jeden wielki manifest Heinleina głoszący nacjonalizm, ocierający się niemal o faszyzm. Pochwała militaryzmu widoczna jest od samego początku. Co krok spotykamy się z poglądami, które zdarza się czasami słyszeć z ust skrajnych prawicowców podczas marszów niepodległości. Kult siły, szowinizm i elitaryzm to tylko niektóre z wartości gloryfikowanych w tej książce. Wszystko to sprawia, że czułem się nieco zaniepokojony, wyobrażając sobie taką wizję przyszłości.

Do tego wszystko to opisane jest w sztywny, pozbawiony stylu i polotu sposób. Dialogi i przemyślenia bohaterów trzymają poziom wypracowania w szkole podstawowej. Jedna jedyna scena traktująca o wychowaniu młodzieży jest godna zapamiętania i pozostaje miłą odskocznią od całej reszty powieści. Bohaterowie są zupełnie bezbarwni, jakby wyprani z jakiejkolwiek osobowości. Gdyby kiedykolwiek miał powstać filmowy remake, to idealnymi aktorami do grania tych postaci byliby według mnie Michael Dudikoff, Steven Seagal i Kristen Stewart.

Na zakończenie pozwolę sobie powrócić do filmu Verhoevena. Okazuje się bowiem, że film świadomie został przez twórców potraktowany tak karykaturalnie. Jeśli zatem obejrzymy go wystarczająco uważnie, odkryjemy, że za fasadą bezmyślnej krwawej młócki, kryje się groteska i ironia (polecam analizę filmu na youtube w wykonaniu Collative Learning). Niestety wydaje mi się, że powieść Hainleina raczej nie posiada drugiego dna. Jeśli nawet, to nie udało mi się go odkryć. Choć istnieje gro osób uważających "Żołnierzy..." za dzieło ironiczne, groteskowe i pacyfistyczne. Może to być nawet trafna teoria, zważywszy fakt, że ten sam autor kilka lat później popełnił diametralnie różniące się od "Żołnierzy kosmosu" dzieło, a mianowicie "Obcego w obcym kraju, tylko czy to już nie jest nadinterpretacja?

Przyznam, że kiedy lata temu obejrzałem adaptację "Żołnierzy kosmosu", spod ręki Paula Verhoevena daleki byłem od zachwytu. Film wydawał się tandetny. Fabuła - totalny kicz i groteskowo przerysowane cliché na temat wojny ludzi z obcymi, była jedynie marnym pretekstem do następujących po sobie scen strzelania, wybuchów i latających wnętrzności. Postaci, zarówno męskie, jak i...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika mirra893

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
9
książek
Średnio w roku
przeczytane
1
książka
Opinie były
pomocne
40
razy
W sumie
wystawione
8
ocen ze średnią 5,4

Spędzone
na czytaniu
52
godziny
Dziennie poświęcane
na czytanie
1
minuta
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
1
książek [+ Dodaj]