Powiało_Chłodem

Profil użytkownika: Powiało_Chłodem

Nie podano miasta Nie podano
Status Czytelnik
Aktywność 4 lata temu
100
Przeczytanych
książek
100
Książek
w biblioteczce
41
Opinii
183
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Nie podano
Dodane| 1 ksiązkę
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach:

Sylwia Sylwester – tytułowa bohaterka książki „Sylwia Sylwester jest niecałopełnista” - to wróżką-cudodziejką. Innymi słowy zamiast czarów czyni cudów, a te od klasycznej magii różnią się tym, że nie wymagają dziwnych ingrediencji i skomplikowanych zaklęć wykutych na pamićć. Razem z innymi cudodziejkami mieszka i uczy się w cudodziejskim dworku. Pewnego dnia niechcący podsłuchuje rozmowę opiekunek, z której wynika, że jedna z młodszych wróżek jest niecałopełnista… Nie będąc do końca pewną co to znaczy, rozpoczyna swoje małe śledztwo, chcąc jak najprędzej pomóc koleżance. Staje się początkiem różnych przygód połączonych ze stawianiem sobie trudnych pytań. Bo może, o zgrozo, to właśnie o Sylwię chodziło? I jak to sprawdzić, udowadniając przy tym sobie i reszcie koleżanek, że nie jest się tą wybrakowaną? No cóż, trzeba to będzie przeczytać…

Choć ta cienka książeczka dzieli się na dwanaście rozdziałów, bez trudu możemy wyodrębnić w niej cztery, w zasadzie niezależne historie, delikatnie połączone ze sobą nitką niecałopełnistości. Pierwsza przedstawia nam młodsze i starsze cudodziejki oraz ich szczególne umiejętności, a także niuanse życia w dworku. Druga dotyczy matematycznej kary i wprowadza nas w rozważania na temat braków we wróżkowatości. Trzecia stanowi studium przyjaźni i pewnych problemów z pogodą. Czwarta natomiast dość zgrabnie przerabia Kopciuszka w bardziej współczesną i przystępną wersję o znacznie większej wartości pedagogicznej. Choć trzeba przyznać, że tego akurat w żadnej z historyjek nie brakuje.

Sylwia, mimo młodego wieku, jest niezwykle rozsądną i pełną dobrych chęci cudodziejką. Co prawda brak odpowiedniego doświadczenia i nadmierny entuzjazm łatwo pakują ją w kłopoty, z których udaje jej się wybrnąć z mniejszą lub większą pomocą przyjaciół. Nie mniej za każdym razem wyciąga z tego niezwykle ciepłą, życiową naukę czy to dotyczącą wartości przyjaźni, akceptacji czy asertywności.

Przez każdy kolejny rozdział przechodzi się z niesamowitą gładkością, choć nie obyło się bez drobnych zgrzytów. Proste, krótkie zdania nadają dynamiki całemu tekstowi, ale płynność burzą cudodziejkowe neologizmy. Strachonalachalne. Dopędźwgoniłaś. Ześlimażółwiło… Przyznaję się bez bicia, że dawno nie zdarzyło mi się sylabizować podczas czytania i szeptem powtarzać przeczytanych słów, by w pełni pojąć ich znaczenie. Pod tym względem książka zafundowała mi pełny powrót do czytelniczego dzieciństwa. Oczywiście tak barwne i zabawne słowotwórstwo wpasowuje się w koloryt cudodziejek, ale zastanawiam się, czy dla dzieci samodzielnie czytających nie będzie zbyt problematyczne. W tym miejscu też należy wspomnieć o kreatywności autora w tworzeniu imion postaci, nawet tych drugo- i trzecioplanowych. Agogika, Termilka, Idiofonetka, Samowierzka, Eremefefemka, Speszka, Dezyteratka… Nic tylko siedzieć i literować, a potem chodzić i pytać co to znaczy. Choć dzieci są pewnie bardziej elastyczne.

Mam też mały problem z konstrukcją fabuły. Rozważania i próby odkrycia tytułowej niecałopełnistej są kwestią drugorzędną, dzieją się jakby przy okazji, nie stanowiąc osi akcji. Fakt, popycha ona Sylwię do pomocy Termilce i Agnieszce, ale pozostawia po sobie niesamowity niedosyt. Zamiast krótkich rozmów ze Śmieszynką, wolałabym kilka podobnych poszukiwawczo-pomocnych przygód, jak ta Termilki. Być może bardziej rozciągniętych w czasie i poprzetykanych scenami z życia codziennego cudodziejek. Oczywiście zwiększyłoby to objętość samej książki, ale wydaje mi się, że ona sama by na tym nie straciła. A dobrego nigdy dość.

Trzeba jednak przyznać, że pewne niedostatki fabularne w zupełności rekompensuje finał historii i rozwiązanie tajemnicy niecałopełnistości. Najlepsze jest to, że śledząc uważnie zarówno tekst jak cudowne ilustracje Ewy Kossowskiej można rozwikłać tę zagadkę samemu! Tropy pozostawione przez duet autor-grafik są subtelne, ale po przeczytaniu całości stają się doskonale oczywiste. I to jest po prostu świetne.

„Sylwia Sylwester jest niecałopełnista” to cudownie ciepła i przyjemnie mądra historia dla dzieci, pozbawiona jednak moralizującego patetyzmu. W bardzo przystępnej postaci przekazuje młodszym czytelnikom kilka prawd uniwersalnych, jak chociażby wartość przyjaźni, jak i kilka takich bardziej na czasie np. asertywność. Wszystko podane we wciągających ale całkiem życiowych przygodach i okraszone prostymi, niesamowicie barwnymi ilustracjami, stanowiącymi integralną część fabuły, a nie tylko jej tło. Dorosły, bezdzietny, lubujący się w grubych tomiszczach czytelnik, może odczuć historię jako, nomen omen, niepełną, niewyczerpującą tematu, ale literatura dziecięca rządzi się własnymi prawami. Swoją przygodę z Sylwią mogę zatem ocenić całkiem pozytywnie, choć pełnię tej opinii będę mogła potwierdzić dopiero, gdy któregoś wieczoru przeczytam ją swojemu dziecku. Jednego jednak możecie być pewni: kiedyś bez wątpienia to zrobię.

Sylwia Sylwester – tytułowa bohaterka książki „Sylwia Sylwester jest niecałopełnista” - to wróżką-cudodziejką. Innymi słowy zamiast czarów czyni cudów, a te od klasycznej magii różnią się tym, że nie wymagają dziwnych ingrediencji i skomplikowanych zaklęć wykutych na pamićć. Razem z innymi cudodziejkami mieszka i uczy się w cudodziejskim dworku. Pewnego dnia niechcący...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja pochodzi z bloga powialochlodem.blogspot.com

Najemnik Bjarni zabija olbrzyma Glamrunga. W przypływie pychy, niczym Odys w spotkaniu z Polifemem, wykrzykuje swe imię, co umożliwia pokonanemu synowi Jotunheimu rzucenie na wojownika klątwy. Odtąd Bjarni, zwany Krukiem ze względu na kolor swoich włosów i brody, tuła się po całym świecie, a wszędzie tam, gdzie zbyt długo zagrzewa miejsca, budzą się upiory z dawnych opowieści. Walka z nimi, a także próba odmiany swego losu, stają się siłą napędową historii, która bez wątpienia wciąga.

Na "Pieśń o Kruku" składa się trzynaście rozdziałów-pieśni, poprzedzonych wycinkami z "Sagi o Kruku", wprowadzających do wydarzeń opisanych w poszczególnych częściach. Każdy z nich opisuje osobną przygodę, ale tylko część jest mniej lub bardziej powiązana ze sobą fabularnie. Przypis z końca książki wyjaśnia tę manierę. Niektóre pieśni były publikowane wcześniej w różnych periodykach, a dopiero wydanie powieści pozwoliło na ich zebranie w jednym miejscu. A decyzja ta była jak najbardziej słuszna, bo styl pisania Pawła Lacha jest naprawdę przyjemny. Na poły baśniowa na poły awanturnicza przygoda została ubrana w dość uniwersalny język. Kilka kosmetycznych poprawek sprawiłoby, ze Bjarni zamiast mieszkańcem dalekiej północy, mógłby być Arabem, Słowianinem czy Nubijczykiem. Co prawda nieco traci na tym skandynawski klimat powieści, który nie jest tak intensywny jak chociażby w "Karmicielu kruków" Łukasza Malinowskiego. Wczuwamy się w niego tylko dzięki napomykanym drobiazgom, rzucanym na wiatr imionom bogów czy skandynawsko brzmiącym mianom poszczególnych postaci. Tułaczy tryb życia i ciągle zmieniająca się sceneria kolejnych przygód również temu nie sprzyjają, ale swoista uniwersalność ma jednak swoją cenę.

Mimo prób zrobienia z Bjarniego bardziej antypatycznego bohatera, chociażby ze względu na niektóre wątpliwe moralnie (przynajmniej w naszej skali) decyzje, to jednak trudno go tak naprawdę znielubić. Choć cechuje go chłód w obyciu, zbytnia pewność siebie i swoiste nieokrzesanie, to cechy te nie odpychają od niego czytelnika. Gołym okiem widać, że Pogromca Olbrzymów stara się kierować własnymi zasadami, a lojalność i przyjaźń nie są dla niego hasłami bez znaczenia. Uroku dodają mu też ciągłe przekomarzania jakie prowadzi z Grimo - krukiem-magiem, który niegdyś był człowiekiem. Są one źródłem przyjemnego humoru wyzwalającego od ciężkich tematów. Podobnie niektóre przygody najemnika, jak chociażby "Lekcja bajania", utrzymane są w dość lekkim klimacie, co równoważy mrok i niepokój wypływający z pozostałych pieśni.

Niepokój w "Pieśni o Kruku" jest wszechobecny. Nie ze względu na nieustanne zagrożenia towarzyszące głównemu bohaterowi, ale przez niepewność. Pierwszy rozdział wprowadza nam oczywistość: Bjarni zabił Glamrunga, a przez swoją pychę został przeklęty. Jednak kolejne przygody i okruszki śladów w nich zostawiane, stopniowo poddają w wątpliwość to, co na własne oczy czytaliśmy. Wrażenie to pogłębia się wraz z każdym pojawieniem się karła Ragnira. Autor powoli zaciera różnice pomiędzy literacką rzeczywistością, a iluzją czy bajaniami sprawiając, że każda kolejna pieśń ma coraz bardziej baśniowy charakter. Fabuła staje się wówczas bardziej mglista, bardziej nieprawdopodobna, przypominającą wyolbrzymione i przerysowane bajędy skaldów niż "rzeczywistość". Czytelnik zanurza się w mglistej niepewności i wszechobecnego niepokoju, że otoczenie ulegnie nieprzewidywalnej zmianie, jaka zachwieje życiem Kruka. I niekoniecznie wyjdzie mu to na dobre. W pewnym momencie sam bohater przestaje być pewny tego, czy opowieść o jego czynach w mistyczny sposób nie wpłynęła na jego życie, czy sam nie uwierzył w bajkę o sobie, która doprowadziła go do takiego, a nie innego stanu.

Zgodnie z tym, co możemy przeczytać na okładce potwierdzam, że czytelnicze włóczenie się z Bjarnim Krukiem jest "awanturniczą przygodą", choć bardziej z pogranicza baśniowości, nieco nieprawdopodobnej bajędy powtarzanej w karczmie przy piwie niż wysokiego fantasy. "Pieśń o Kruku" potrafi wciągnąć, zainteresować i zająć długie jesienno-zimowe wieczory. Uniwersalność opowieści daje jej ponadczasowość, a mglistość realiów wprowadza przyjemny, choć niepokojący klimat. Może nie jest to najlepsza książka w skandynawskich realiach jaką czytałam (tu niezmiennie odsyłam do prozy Łukasza Malinowskiego), nie mniej jednak jest na tyle przyjemnym czytadłem, że spokojnie mogę je polecić.

Recenzja pochodzi z bloga powialochlodem.blogspot.com

Najemnik Bjarni zabija olbrzyma Glamrunga. W przypływie pychy, niczym Odys w spotkaniu z Polifemem, wykrzykuje swe imię, co umożliwia pokonanemu synowi Jotunheimu rzucenie na wojownika klątwy. Odtąd Bjarni, zwany Krukiem ze względu na kolor swoich włosów i brody, tuła się po całym świecie, a wszędzie tam, gdzie zbyt...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

No i stało się. Rzecz niepojęta i niesłychana. Zostałam polecona jako recenzentka. W ten właśnie sposób znalazł mnie Autor. Usłyszał, sprawdził, napisał, przedstawił palącą potrzebę zaopiniowania jego tekstu. Znów samowydawanie. A miałam trzymać się od tego z daleka. Fakt zdarzają się tam ciekawe perełki, ale czasami aż strach się bać, co znajdzie się w tych wątpliwej jakości dziełkach. Tak, ciągle mam uraz po przygodzie sprzed dwóch lat. Fakt, nazwisko redaktora nieco mnie przekonało, bo miałam styczność z jego wcześniejszymi pracami i wiedziałam, że przynajmniej włosów z głowy rwać nie będę. A ponieważ i moje ostatnie doświadczenia z różnymi selfami były całkiem pozytywne, skusiłam się. Z czasem okazało się, iż z Autora jest całkiem wdzięczny rozmówca, a i książka wyszła mu nie najgorsza, więc czemu by o tym nie napisać.

Wszystko zaczęło się od Alexa - typa tak antypatycznego, że niemal z ulgą przyjęłam jego przedwczesny zgon. Jednak to wydarzenie zapoczątkowało całą serię przeskoków w czasie i przestrzeni, które prowadziły... No właśnie. Do czego? Prawdopodobnie do wiecznej konfrontacji dwóch prastarych bytów zaklętych w pętli czasu. Tak mniej więcej, ponieważ momentami nie bardzo wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi. Ale do rzeczy. Początkowe przeskoki wydawały mi się chaotyczne, choć zawsze miały ten sam schemat: morderca w wielkim rozbłysku lądował w niewłaściwym dla siebie czasie i obcym miejscu, natychmiast rozumiejąc język otoczenia. Tam żył, lepiej lub gorzej przystosowany, aż do czasu swej tragicznej śmierci z rąk kolejnego, przyszłego podróżnika w czasie. Tak przynajmniej przedstawiała się fabuła gdzieś do środka powieści, kiedy to przyszło chwilowe zrozumienie, a za raz po nim jeszcze większy chaos. Czy w tym szaleństwie jest metoda?

Na początku czułam się zagubiona. W każdym nowym miejscu i czasie musiałam się odnaleźć, niczym bohater danego fragmentu, przez co powinnam się lepiej z nim utożsamiać. Jednak momentami było dość trudne. Głównie dlatego, że Alex nie był najbardziej antypatyczną postacią o jakiej przyszło mi czytać w tej powieści. Oro i Kris wcale nie byli lepsi. W każdym razie zamysł owych przeskoków nie był mi znany do czasu pojawienia się na scenie Kasandry a wraz z nią Gerarda. Wówczas to zrozumiałam, że wszystkie postacie, które z uporem maniaka przetasowywał autor, wcale nie są bohaterami tej powieści. To tylko naczynia, nośniki dla istot wyższych i potężniejszych niż jesteśmy to sobie w stanie wyobrazić, dla iskier stworzyciela i niszczyciela - dwóch przeciwstawnych sił odpowiedzialnych za losy wszechświata. I po tym chwilowym błysku zrozumienia znów nastał chaos. Przeskoki stały się mniej schematyczne, a losy nośników bardziej zagmatwane. Poszczególne wcielenia zaczęły się ze sobą mieszać, zlewać, stapiać. Czy postacie nosiły w sobie iskrę stworzyciela czy niszczyciela? A może ich amalgamat? Nie wiem. Nawet koniec powieści mi tego nie wyjaśnił, szczególnie, gdy martwe już postacie znów zaczęły się pojawiać. Ale zabawy czasem nigdy nie są klarowne.

Gdzieś w tle, jakby od niechcenia przewija się natomiast los całej ludzkiej cywilizacji. Od czasów prehistorycznych, przez współczesność aż do apokalipsy, upadku i niemal cudownego odrodzenia, które tylko z początku wydaje się idyllą. Zupełnie jakby ludzkość miała nieznośną tendencję do samozniszczenia. Ponadto, o ile fabuła pierwszej części jest mniej więcej liniowa, o tyle w drugiej nie tyle co zatacza koło, ale meandruje, przeplata się z pierwotną nitką. Bardziej niż z kołem czy linią kojarzy mi się ze Wstęga Möbiusa. Bez początku, bez końca i bez krawędzi, w wiecznym zapętleniu. Pozostaje tylko odpowiedź na pytanie, czy przeszłość da się zmienić? Bo mimo usilnych prób i wprowadzania drobnych zmian, wszystko wydaje się zmierzać ku temu samemu zakończeniu.

"Iskry czasoświatu" to książka inna, mocno nietypowa pod względem fabularnym, by nie rzec dziwna konstrukcyjnie. Chaos, dominujący w drugiej części historii, potęguje zagubienie i u co wytrwalszych czytelników wywołuje chęć rozrysowania grafu przyczynowo-skutkowego. By choć trochę lepiej zrozumieć, ogarnąć rozumem zamysł autora, lub by choć nieznacznie uporządkować ten domniemany "bajzel". Ludzi mniej wytrwałych zwyczajnie zniechęci. Jednak niezaprzeczalną zaletą pozycji jest czytliwy styl pisarza, pozwalający sprawnie przechodzić przez wszystkie zawiłości fabularne bez większego znużenia, a nawet ze swoistym zainteresowaniem. Nie jest to hit, bestseller, który spotka się z uznaniem mas, ale z pewnością znajdzie uznanie u osób lubiących wyzwania intelektualne, miłośników podróży w czasie przyzwyczajonych do rozgryzania niuansów zapętlonych rzeczywistości.

No i stało się. Rzecz niepojęta i niesłychana. Zostałam polecona jako recenzentka. W ten właśnie sposób znalazł mnie Autor. Usłyszał, sprawdził, napisał, przedstawił palącą potrzebę zaopiniowania jego tekstu. Znów samowydawanie. A miałam trzymać się od tego z daleka. Fakt zdarzają się tam ciekawe perełki, ale czasami aż strach się bać, co znajdzie się w tych wątpliwej...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Powiało_Chłodem

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
100
książek
Średnio w roku
przeczytane
8
książek
Opinie były
pomocne
183
razy
W sumie
wystawione
99
ocen ze średnią 7,1

Spędzone
na czytaniu
664
godziny
Dziennie poświęcane
na czytanie
10
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
1
książek [+ Dodaj]