rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Do lektury podeszłam z ciekawością i chęcią skonfrontowania swojej niewiedzy. Niestety wnioski nie są pozytywne i mogłabym je podzielać z kimś, do kogo światopoglądowo mi daleko, a kto by stwierdził tak samo: to jest ideologiczna tuba propagandowa i tyle.

Książka zaczyna się od krytyki innych, ówcześnie bardziej uprzywilejowanych feministek, które z perspektywy autorki nie dają jej dojść do głosu, reprezentując postawy rasistowskie i klasistowskie. Tego rodzaju „pojazd” po reprezentantkach własnej ideologii będzie toczył się przez resztę książki. Nieważne ile racji by w tym nie miała, przez ciągnięcie tego ataku tak rozwlekle, autorka buduje żałosny obraz samej siebie jako aktywistki. Z kolei czytelnik czuje się jakby uczestniczył w przepychankach na forum.
Znamienne jest to, że już ikona feminizmu wspierała podziały wewnątrz swojej grupy, co dzisiaj obserwujemy na masową skalę.

Dlaczego nazwałam to tubą propagandową? W książce znajdziemy mnóstwo powtórzeń zdań i postulatów, które siłą formy przekazu (a nie mocą argumentacji) ugniatają dla siebie miejsce w naszej głowie. Jesteśmy jak na manifeście, w którym ktoś rzuca mnóstwo mocnych haseł, ale nigdy ich nie tłumaczy - bo przecież manifest to nie miejsce na takie rzeczy.
Próżno więc szukać argumentacji jakichkolwiek postulatów albo zjawisk, których nazwami autorka rzuca na prawo i lewo, ale ich nie wyjaśnia. Kiedy pojawi się już jakaś świeża myśl, zostawia nas z jednozdaniowym wnioskiem i wraca do swojego głównego przesłania. A każdy rozdział nawołuje do walki - ze źle skalibrowanym wrogiem.

Jeżeli to ma być klasyka literatury feministycznej, to ja dziękuję. Naprawdę - przeczytanie opisu ”Teorii feministycznej” wystarczy, żeby zaznajomić się z poglądami autorki, bo książka nie oferuje wiele więcej.

Do lektury podeszłam z ciekawością i chęcią skonfrontowania swojej niewiedzy. Niestety wnioski nie są pozytywne i mogłabym je podzielać z kimś, do kogo światopoglądowo mi daleko, a kto by stwierdził tak samo: to jest ideologiczna tuba propagandowa i tyle.

Książka zaczyna się od krytyki innych, ówcześnie bardziej uprzywilejowanych feministek, które z perspektywy autorki nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziwi mnie brak krytycznych ocen tej książki - widzę właściwie tylko jedną negatywną ocenę.
Mój zarzut jest taki, że jest przydługa i przeintelektualizowana.

Książka to jedna wielka oda do emocji i ich roli w naszym życiu, która od czasu do czasu przypomina sobie, że miała też prawić o seksualności. Ale skoro na początku daje się tak szeroką definicję jak to, że seksualność to wszystko powiązane z płcią - to można zejść właściwie na dowolny temat. I to się właśnie dzieje.

Widać, że autorka miała górnolotną wizję i chęć zawarcia wszystkiego od zupełnych podstaw, jak gdyby mówiła do ludzi, którzy nie są zaznajomieni z żadnymi konceptami.
Jednak zastanawiam się kto w zasadzie ma być docelowym odbiorcą. Bo gdyby dać ten poradnik „przeciętnemu” rodzicowi, który nie podziela takiego rozmieniania się na drobne i nigdy nie słyszał o różnych „woke” ideologiach, pod których wyraźnym wpływem jest autorka, to odpadłby po 50 stronach. A dodatkowo stwierdził, że jest dziwaczna i za dużo w niej „filozofowania”. Zaś osoby, które czytają tego typu poradniki od deski do deski, to osoby które przeważnie są już wystarczająco świadome, aby być wcześniej obeznanymi z przytaczaną wiedzą psychologiczną. Zatem takie osoby z kolei nie wyciągają z lektury nic nowego, poza oczywiście złudzeniem, że „przeczytałem kolejną grubą książkę, więc jestem z samego tego faktu mądrzejszy”.

Tak więc książka - poza jednym trzecim rozdziałem - generalnie nie daje konkretnych odpowiedzi na pytania z okresu dojrzewania. W skrócie jej przekaz jest taki: „to zależy” i „po prostu kochaj swoje dziecko i uwzględniaj jego potrzeby.” I o ile oczywiście dobrze jest wiedzieć, że to co nazywamy normami to nie prawdy objawione i że „nie ma tak, że dobrze, albo że niedobrze” (pomijając kwestie zdrowotne), o tyle pojawia się pytanie o zasadność (potrzebę) czytania takich poradników.

Dziwi mnie brak krytycznych ocen tej książki - widzę właściwie tylko jedną negatywną ocenę.
Mój zarzut jest taki, że jest przydługa i przeintelektualizowana.

Książka to jedna wielka oda do emocji i ich roli w naszym życiu, która od czasu do czasu przypomina sobie, że miała też prawić o seksualności. Ale skoro na początku daje się tak szeroką definicję jak to, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytanie tej książki jest jak jej pisanie - niby można, ale po co?

Jestem rozczarowana i zgadzam się z większością rzeczy, które przewijają się w negatywnych opiniach. Przede wszystkim ze smutnym faktem, że znając wcześniej autorkę, można stracić do niej sympatię po przeczytaniu tej książki.

Dlaczego?
- Forma pisania po prostu nie nadaje się na książkę. Teksty powinny pozostać tym czym były - postami. Jeszcze lepiej, gdyby były w formie filmików, bo tylko w ten sposób tak naprawdę wszystkie te „no”, „ej”, „he he”, „wiecie”, „to jest tak, że”, nadmiarowe wykrzykniki i wszelkie tego typu językowe nadużycia, których nie chce mi się przytaczać z powodu zażenowania - przeszłyby bardziej naturalnie. Wierzę, że książka przed wydaniem nie przechodziła tylko przez ręce autorki, więc fakt, że nie uczyniono tekstu bardziej strawnym, to wina wydawnictwa i tyle. (Może jestem nudna, ale screeny tweetów naprawdę nie wyglądają dobrze w książce, nawet tej elektronicznej).

- [Nawiasem] Problematyczna kwestia rozdziałów - autorka w typowo amerykański sposób przypomina nam, ile jeszcze ich przed nami. Tak abyśmy mieli poczucie, że wszystko zostało misternie zaplanowane, by dobrze przeprowadzić nas przez zagadnienia. To oczywiście pewna ułuda, rozdziały nie mają nawet przypisanych numerów - nie wiemy nawet, w którym z kolei obecnie się znajdujemy, więc nie wiemy kiedy czeka nas ten rozdział, który jest zapowiadany w trakcie innego. To jeden z czynników, który czyni książkę chaotyczną. (Tu znowu wina nie tyle po stronie autorki co wydawnictwa)

- Można się zgubić w labiryncie anegdot, skojarzeń ze strumienia świadomości, złożonego ze zdań, które powinny mieć po drodze co najmniej jedną kropkę. Wielokrotne tracenie wątku to bynajmniej nie los wyłącznie autorki, ale (w konsekwencji) chyba każdego czytelnika.

- Nadmiar wspomnianych anegdot i luźnych skojarzeń sprawia, że nie spełniają one roli, którą - jak zakładam - miały mieć pierwotnie, czyli pomóc skojarzyć trudne pojęcia z czymś zabawnym, absurdalnie niespodziewanym, a przy tym łączącym się w jakiś sposób z rzeczywistością. Taka mnemotechnika. Super, ale co w przypadku, kiedy wszystko jest napisane w ten sposób, a więc to co ważne ostatecznie nie wyróżnia się?

- Trudno określić dla kogo i po co właściwie powstała:
1. Dla studentów, którzy szukają przystępnej wiedzy naukowej? Nie bardzo, jak na ilość stron za wiele jej nie znajdziemy. Jeśli jesteś studentem, który dopiero styka się z tym przedmiotem, po prostu przeczytaj bloga Janiny, na przykład ten post o skalach pomiarowych (ten sam tekst znajduje się w książce). Z lektury książki wyniesiesz co najwyżej żal, że nie trafiłeś na wykładowcę co najmniej w połowie tak lotnego i zaangażowanego w kierunku studentów, jaką autorka rysuje siebie.
2. To może do starszych osób typu nasi rodzice, którzy kierują się tzw. zdrowym rozsądkiem, mylą przyczynowość z korelacją, albo dają się oszukiwać wykresom z fb? No może, ale styl pisania mimo wszystko zbyt nowatorski i niepoważny. Nagminne żarty o rzeczach charakterystycznie lub stereotypowo polskich mogą, ujmując sprawę delikatnie, nie przypaść takim osobom do gustu. A jeśli do tego nie znają angielskiego (angielskie wstawki często nie są tłumaczone), tym bardziej mogą poczuć się wykluczone. Plus fakt, że niechęć może też wywoływać ton w rodzaju: „ja ci zaraz przedstawię prawdę, no wiesz, naukową, taką co ty jej nie znasz, ale ja jak najbardziej, bo mam wyższe wykształcenie. Mimo tej wyższości, co jakiś czas będę próbowała pokazać ci, że jestem tobie równa - bo wiesz, he, he, też robię głupie rzeczy (jak ty) i na przykład nie umiem dodać dwa do dwóch, popełniam błędy, albo skrycie objadam słodyczami bez skrępowania.”
3. …To może przeciwnie, lepiej sprawdzi się dla, powiedzmy, młodszych nastolatków? Wiecie, popularyzacja nauki wśród młodych ludzi. W końcu są śmieszne porównania, czekolada, rysunki zwierzątek, a nawet infantylnie wspomniane narządy płciowe! No ale z drugiej strony książka gruba, dużo cytowań i informacji, jak dla osób, które nie umieją jeszcze selektywnie do nich podchodzić i analizować. Dodając do tego chaotyczną formę, brak prostych podsumowań i przekazu - nastolatki czułyby się jak ich własna polonistka, odkodowująca sens z ich wypracowań.
4. Tym sposobem dochodzę do wniosku, że grupą docelową chyba po prostu są osoby 20-30 lat, które chcą mieć poczucie, że oto zanurzają się w naukę, ale tak naprawdę nie wykonują intelektualnego wysiłku, nie uczą się - czytają po prostu zbiór ciekawostek. (Z których nie zrobią użytku, a przecież książka miała być praktyczna).

- Jakiekolwiek wyobrażenie na temat docelowego odbiorcy autorka miała - nie jest ono pozytywne. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ma czytelnika za średnio rozgarniętą osobę, w dodatku z deficytem uwagi, o którą to uwagę trzeba bez ustanku walczyć. Widzę to trochę tak, jakby czytelnik w oczach Janiny miał jedno żądanie: „zabawiaj mnie”. W końcu gdy tylko wejdziemy trochę w te POWAŻNE TEMATY i zostaniemy w nich o dwie linijki za długo, istnieje ryzyko, że coś będzie dla nas nudne, co jest niedopuszczalne - rzucimy wtedy zniecierpliwieni książką o ścianę i nigdy więcej po nią nie sięgniemy. Co będzie stanowiło ultymatywną potwarz dla autorki i dowód, że nie udało jej się osiągnąć celu, który przyświecał jej przy tworzeniu: czyli ekscytacji z powodu statystyki

- Kiedy książka dochodzi w końcu do jakichś merytorycznych konkretów - zawraca. Naprawdę. Autorka, nie wiem, chyba ma w tym momencie być bohaterem, który zaledwie wskazuje na istnienie ciemnej uliczki i wyzwala nas od konieczności zawędrowania w jej kierunku. O tym, że przyjmuje taką rolę świadczy ton, w jakim informuje nas, że nie będziemy danej rzeczy głębiej analizować.
Momentami wyraża się to bardziej bezpośrednio, na przykład w tym fragmencie:

>>To jest taki błąd, który polega na nieuzasadnionym przenoszeniu wniosków z korelacji lub obserwacji grupowych na jednostki wchodzące w skład tej grupy, i ja wiem, że tutaj większość z was usłyszała „bla, bla, bla”, chyba że akurat jesteście labradorem, to z tego wszystkiego zrozumieliście tylko tyle, że „jednostki” wspaniale rymuje się z „kostki”, i już jesteście przy misce.<<

Naprawdę - czy użycie humorystycznego tonu tłumaczy traktowanie czytelnika jak idioty ("ja wiem, że tutaj większość z was usłyszała bla, bla, bla")? Ale spokojnie, może to tylko hiperbola, a mi brakuje dystansu?
Mogłabym w to uwierzyć, ale tak się składa, że definicja we wspomnianym cytacie jest czytelnikowi przedstawiona już po raz kolejny. Bo pierwszy raz pojawiła się we wcześniejszym rozdziale - gdzie wątek nagle urwano i zapewniono, że jeszcze do niego wrócimy w kolejnym rozdziale. A więc autorka wraca do porzuconego w ten sposób tematu, po to aby następnie powtórzyć wnioski, które przedstawiła nam już poprzednio. Przy czym zakłada, że jesteśmy na tyle nieuważni, żeby nie tylko nie zauważyć, że to zrobiła - ale nawet na tyle nieuważni, że nie dotrze do nas sens zwykłego zdania, jeśli poprzednio zasugeruje, że to NAUKOWE info.

Więc jak na ironię, sama hipnotyzuje czytelników do myślenia o nauce jako o czymś skomplikowanym i niedostępnym, przez właśnie tego typu zabiegi. Człowiek zostawiony jest z poczuciem, że bez tej mądrej głowy, która tłumaczy to na język, którego symbolami są pieski i torty, sam by niczego nie ogarnął. Moim zdaniem to złe podejście ze strony popularyzatorki nauki - czynić odbiorcę tak od siebie zależnym.

Czytanie tej książki jest jak jej pisanie - niby można, ale po co?

Jestem rozczarowana i zgadzam się z większością rzeczy, które przewijają się w negatywnych opiniach. Przede wszystkim ze smutnym faktem, że znając wcześniej autorkę, można stracić do niej sympatię po przeczytaniu tej książki.

Dlaczego?
- Forma pisania po prostu nie nadaje się na książkę. Teksty powinny...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Mózg chce więcej. Dopamina, naturalny dopalacz Daniel Z. Lieberman, Michael E. Long
Ocena 7,6
Mózg chce więc... Daniel Z. Lieberman...

Na półkach: , ,

Ta książka odczarowuje całą filozofię „bycia tu i teraz”. Czy raczej - nadaje jej podstaw naukowych...

Dopamina popycha nas do szukania rzeczy odległych, zarówno istniejących fizycznie, jak i abstrakcyjnych koncepcji (jak miłość czy wiedza). Jest paliwem naszych marzeń i wyobraźni. Jej świat to świat możliwości. Pojawia się przy obcowaniu z czymś nieznanym, potencjalnie lepszym. Kieruje nas ku rzeczom w danej chwili niedostępnym.
Ale gdy znajdą się one w naszym posiadaniu, czy staną się przewidywalne, z jej perspektywy przestają być interesujące.
Dlatego dopamina może przemienić nasze życie w dramat, zrobić z nas szaleńców i popsuć bliskie relacje.

Żeby tego uniknąć, mózg dosłownie potrzebuje przełączyć się między dopaminą, a odmienną grupą neuroprzekaźników, które pozwalają nam się cieszyć z doświadczanej teraźniejszości i przeżywać związane z nią emocje, czy w ogóle odczuwać zadowolenie i spełnienie. Bo t o pod wpływem „cząsteczki niespodzianki” zwyczajnie się nie zadzieje.

Książka w bardzo przystępny sposób objaśnia dlaczego tak jest.
Pozwala zobaczyć w nowym świetle dynamikę pragnienia, twórczości, miłości, uzależnienia, czy nawet niektórych chorób/zaburzeń (jak ADHD, alkoholizm, choroba dwubiegunowa, schizofrenia).
Autorzy podejmują wiele wątków, które w większości nie są wydumane, a dotyczą nas w realny sposób. (Choć znajdzie się i trochę fragmentów odnoszących się do amerykańskiego społeczeństwa, co niekoniecznie może być ciekawe dla polskiego czytelnika)

Z lektury dowiesz się między innymi d l a c z e g o:
- Pragnienie nigdy się nie kończy, a samo w sobie nie gwarantuje zadowolenia
- Pragniesz rzeczy, które właściwie nawet ci się nie podobają
- Uzależnienie nie jest oznaką słabej woli czy charakteru
- Posiadanie naukowego oraz artystycznego umysłu się nie wyklucza, a wręcz z siebie wynika
- W jedną chwilę można z ciebie zrobić osobę bardziej liberalną lub bardziej konserwatywną
- Sen na pewnej płaszczyźnie można porównać z obłędem
- To samo co pcha cię do podjęcia aktywności seksualnej (czy w zasadzie jakiejkolwiek aktywności), później utrudnia czerpanie z niej radości

Zdobyta wiedza pozwoli ci samodzielnie znajdować równowagę w swoim życiu; kontrolować przebywanie na granicy dwóch światów - teraźniejszości i przyszłości. Pamiętając, że w każdej chwili możesz poddać się substancji zmieniającej świadomość.
Wystarczy, że podniesiesz wzrok.

Ta książka odczarowuje całą filozofię „bycia tu i teraz”. Czy raczej - nadaje jej podstaw naukowych...

Dopamina popycha nas do szukania rzeczy odległych, zarówno istniejących fizycznie, jak i abstrakcyjnych koncepcji (jak miłość czy wiedza). Jest paliwem naszych marzeń i wyobraźni. Jej świat to świat możliwości. Pojawia się przy obcowaniu z czymś nieznanym, potencjalnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Lanie wody, banały i opieranie się na badaniach, w których ludzie po prostu MÓWILI, co im się bardziej podoba.
Przeczytałam kilka rozdziałów, więc zawsze pozostaje szansa, że może w ostatnim trafiłabym na coś zmieniającego życie. Ale jakoś szkoda mi go tracić na tę lekturę.

Lanie wody, banały i opieranie się na badaniach, w których ludzie po prostu MÓWILI, co im się bardziej podoba.
Przeczytałam kilka rozdziałów, więc zawsze pozostaje szansa, że może w ostatnim trafiłabym na coś zmieniającego życie. Ale jakoś szkoda mi go tracić na tę lekturę.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Całkiem fajna książka, nie ma się do czego przyczepić. Może tylko do tego, że okrutnie nudna...

Całkiem fajna książka, nie ma się do czego przyczepić. Może tylko do tego, że okrutnie nudna...

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Każdy z nas, rzecz jasna, idzie przez życie w jakiejś butli."

"Każdy z nas, rzecz jasna, idzie przez życie w jakiejś butli."

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

nic ciekaw-ego

nic ciekaw-ego

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

nie wiem jak ocenić tę książkę. wybitna nie jest, ale żeby tak tylko przeczytać i odłożyć to też nie bardzo ta kategoria.
polecałabym ją ludziom nierozumiejącym uzależnień, szczególnie swoich, szczególnie tych pt. "ja po prostu taka jestem." (jesteś taka z konkretnych powodów, które warto by odkryć przed sobą)
w głowie bohaterki nie jest łatwo się odnaleźć, a z drugiej strony jej język, bezpośredniość i ilość takich zwykłych, ludzkich myśli, jakie jako przedstawiciele tego samego gatunku [ludzi poranionych] dzielimy, sprawiają, że od razu łapiemy jakieś połączenie. "wadą" książki jest to, że przez pewną powtarzalność staje się męcząca, nużąca; możemy mieć wrażenie, że do niczego nie prowadzi. (o, to zupełnie tak jak życie alkoholika?)
...i w którymś momencie zrezygnowany stwierdzisz (a przynajmniej ja stwierdziłam): "noo wieeem no, już o tym wspominałaś x razy, ile jeszcze mam przez to przechodzić", a bohaterka zdaje się na to odpowiadać: "xuj mnie to boli, masz to zrozumieć, a nie wiedzieć. masz spróbować przetrawić te myśli, których ja nie mogłam latami, przez co potrzebowałam truć swoje ciało i siebie, bo tylko wówczas mogłam przełączyć te głosy na tryb cichy i mogłam zaznać iluzorycznego poczucia bezpieczeństwa, choć im bardziej je uciszałam, tym uciążliwsze stawały się wibracje."

jak wspominałam, polecam (o ile już) tę lekturę osobom nierozumiejącym uzależnień - czy to od mniej lub bardziej legalnych substancji, czy od zakupów/jedzenia/niejedzenia, czy jakiegokolwiek rodzaju szkodliwych nawyków, nawet takich, które z zewnątrz mogą nie wyglądać na destruktywne (bo uwaga, gdyby ktoś nie wiedział to kompulsywne pieczenie babeczek może się do takich zaliczać. TAK MI TEŻ TRUDNO ZROZUMIEĆ, ŻE PIECZENIE BABECZEK MOŻE BYĆ ZŁE)... jednak pozostałym osobom nie bardzo. dlaczego? głównie z uwagi na towarzyszące bohaterce poczucie beznadziei, cały ten depresyjny ton, który z początku może wydawać się fajny, bo łoł, ktoś napisał KSIĄŻKĘ, na PAPIERZE, który przeczytało tysiące OSÓB, o rzeczach, których tobie ciężko nawet w 1/100 byłoby powiedzieć na głos (zakładając, że doszedłeś do poziomu, że się do nich w ogóle przyznajesz przed sobą) i skoro ktoś napisał książkę, podpisując ją własnym nazwiskiem i się tego nie wstydzi, to może ty też nie musisz.
ale potem dochodzisz do wniosku (a przynajmniej ja, bo najpewniej to wszystko mówię o sobie i do siebie), że z tego wszystkiego zdajesz sobie sprawę i chyba nie potrzebujesz przeżywać czyichś bólów, które nie niosą za sobą żadnej nadziei, celu, czy większej wartości literackiej (bo przy tej trzeciej brak pozostałych dwóch jest wybaczalny), a tylko są takim zanurkowaniem w szambie. (po co nurkować w szambie?)
mam też wrażenie, jakby ta książka z jednej strony wysyłała dobry komunikat "wszystko z tobą ok", ale z drugiej "skoro wszystko z tobą ok, to możesz być taki dalej, a ludzie powinni to zrozumieć". chyba nie...
z całym szacunkiem do autorki, ale niestety im dłużej czytałam "najgorszego człowieka", tym bardziej wzrastała systematyczność pojawiania się takich myśli, że może niekoniecznie pisanie o tym czy tamtym było potrzebne, że właściwie dokąd ty mnie kobieto prowadzisz, bo zdaje się jakbym czytała bloga depresyjnej nastolatki/młodej kobiety, której pisanie jest rozwiązaniem na samotność, a może tak naprawdę potrzebuje tylko uwagi, zrozumienia, współczucia i miłości, bo może tata jej nie kochał w dzieciństwie i właściwie nikt jej nie kochał prawdziwie i właściwie to by tylko chciała, żeby ją ktoś kochał.

tl;dr jeśli znasz przyczyny i mechanizmy działania swoich złych nawyków, nie potrzebujesz czytać tej książki. no chyba, że chcesz jeszcze bardziej sobie w swoim nieszczęściu popływać (czy raczej potopić się)

nie wiem jak ocenić tę książkę. wybitna nie jest, ale żeby tak tylko przeczytać i odłożyć to też nie bardzo ta kategoria.
polecałabym ją ludziom nierozumiejącym uzależnień, szczególnie swoich, szczególnie tych pt. "ja po prostu taka jestem." (jesteś taka z konkretnych powodów, które warto by odkryć przed sobą)
w głowie bohaterki nie jest łatwo się odnaleźć, a z drugiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"jestem spektaklem zniszczenia"

jak handlować z życiem? ta urocza książeczka nie odpowie Ci na to pytanie, ale sprawi, że straci na znaczeniu.
nie zgodzę się, że ta pozycja może wpędzić kogoś w depresję. przeciwnie, jest wskazana dla tych, którym doskwiera ból istnienia, aby się pośmiać. z niego, z siebie, ze wszystkich.
hehe
nie traktuj tych obrazków tak poważnie, nie traktuj siebie tak poważnie.

"uspokój się! właśnie tak miało być
(a w każdym razie już nic z tym nie zrobisz)"

"Kołonotatnik..." opowiada o piekle życia introwertyków. i ogólnie o piekle życia. jeśli masz problem z przyznaniem się przed sobą do tych wszystkich wstydliwych i/lub niepokojących rzeczy, o których mówi (dobrze wiemy, że je robisz), to nie spełni swojego zadania.
nie licz na głębokie sentencje. książka jest prosta, a jak to z prostymi rzeczami bywa - mogą znaczyć wszystko albo nic; od Ciebie zależy, czy będzie urzekająco prosta, czy prymitywnie prosta. i tak - komiksy w gruncie rzeczy są banalne, bo życie jest banalne, i to jest dobre.

"wszystko. będzie [skreślone]. jest. dobrze."

"jestem spektaklem zniszczenia"

jak handlować z życiem? ta urocza książeczka nie odpowie Ci na to pytanie, ale sprawi, że straci na znaczeniu.
nie zgodzę się, że ta pozycja może wpędzić kogoś w depresję. przeciwnie, jest wskazana dla tych, którym doskwiera ból istnienia, aby się pośmiać. z niego, z siebie, ze wszystkich.
hehe
nie traktuj tych obrazków tak poważnie, nie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Tristan i Izolda Béroul, Marie de France, Thomas
Ocena 6,3
Tristan i Izolda Béroul, Marie de Fr...

Na półkach:

"Co znaczy dźwięk głosu? Dźwięk serca winnaś była usłyszeć."

To nie jest historia o miłości, tylko aspirująca do takiej. Kilka ckliwych "zwrotów akcji" (np. przedstawienie kochanków jako ofiar, wynikające z przypadkowego upojenia napojem, czy połączenie się grobów mające symbolizować wieczną miłość) nie zmienia faktu, że to historia o pożądaniu.

"Co znaczy dźwięk głosu? Dźwięk serca winnaś była usłyszeć."

To nie jest historia o miłości, tylko aspirująca do takiej. Kilka ckliwych "zwrotów akcji" (np. przedstawienie kochanków jako ofiar, wynikające z przypadkowego upojenia napojem, czy połączenie się grobów mające symbolizować wieczną miłość) nie zmienia faktu, że to historia o pożądaniu.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Paradoks. Ta książka dała mi nadzieję, pozbawiając jej. Spowodowała, że poczułam się zrozumiana, mimo że nic nie rozumiałam. Pozwoliła mi się złożyć, jednocześnie rozszarpując na kawałki- doznałam takiego upadku (i uniesienia), że każdy z tych kawałków rozpadł się na mniejsze, które pozostaną już na zawsze odrębne wobec siebie nawzajem.

Paradoks. Ta książka dała mi nadzieję, pozbawiając jej. Spowodowała, że poczułam się zrozumiana, mimo że nic nie rozumiałam. Pozwoliła mi się złożyć, jednocześnie rozszarpując na kawałki- doznałam takiego upadku (i uniesienia), że każdy z tych kawałków rozpadł się na mniejsze, które pozostaną już na zawsze odrębne wobec siebie nawzajem.

Pokaż mimo to