Pisarz na bezludnej wyspie. Rozmowa z Jakubem Małeckim o książce „Saturnin"
„Nie chcę oglądać się na innych”, mówi Jakub Małecki, który nie pisze zgodnie z najnowszymi trendami i oczekiwaniami innych. „Saturnin” to intymna, osobista powieść, bliska życiu pisarza i napisana w zgodzie z samym sobą. Głos dostają w niej ci, którzy już dawno odeszli. I których bardzo brakuje w życiu tu i teraz.
[Opis wydawcy] Przez błąd na bilecie kilkuletni Satek wierzy, że autobus, którym jeździ do szkoły w Radziejowie, zahacza o tajemniczą krainę. To tam, jak podejrzewa chłopiec, zazwyczaj przebywa jego milczący, skryty dziadek.
Dwadzieścia lat później Saturnin mieszka w Warszawie, pracuje jako sprzedawca i trzyma się z dala od tajemniczych krain. Pewnego dnia dziadek znika i Saturnin musi wrócić w rodzinne strony. Wspólnie z matką rusza jego śladem i coraz głębiej zapuszcza się w przeszłość. To, co odkryje, zburzy jego świat.
„Saturnin” to intymna, choć skomponowana na wiele głosów opowieść, w której marzenia potrafią łamać kości, muzyka jest silniejsza niż wojna, a mama daje w nagrodę półtora kilograma słońca. Zmarli otrzymują tu głos, a prawdziwe postaci z życia autora doświadczają rzeczy, których nie dane im było zakosztować poza tą książką.
Ewa Cieślik: Czytałam sporo wywiadów z panem i w wielu z nich podkreśla pan, że nie czuje się pisarzem. Na koncie ma pan jednak ponad tuzin książek – „Saturnin” to, zdaje się, 14. publikacja – a od sukcesu „Dygotu” minęło już 5 lat. Pana książki ukazują się za granicą, a nazwisko pojawia się w gronie twórców nominowanych do prestiżowych nagród, choćby Nike. To wciąż za mało, żeby czuć się dobrze z tym określeniem, mówić o sobie: „tak, jestem pisarzem, zresztą całkiem dobrym”?
Jakub Małecki: Te moje wątpliwości zawsze brały się z przekonania, że pisarz to pewnie jest ktoś wyjątkowy, kto posiada od zawsze jakiś talent, a ja o sobie nigdy nie myślałem jako o kimś wyjątkowym, a już na pewno nie sądziłem, że jakikolwiek talent posiadam. Ale oczywiście ma pani rację – no w sumie, skoro opublikowałem już tyle książek, zajmuję się tylko pisaniem i to moje pisanie znajduje czytelników, a nawet zostaje gdzieś tam doceniane, to chyba tym pisarzem w końcu jestem. Na logikę to rozumiem, tylko po prostu wciąż trudno mi uwierzyć, że ten Jakub Małecki, czytany, nominowany do nagród i tłumaczony na języki obce, to ja.
A czy jest pan zdania, że odniósł sukces?
To jest dla mnie bardzo trudne pytanie, bo z jednej strony mam wrażenie, że słowo sukces kompletnie do mnie nie pasuje, ale z drugiej to wszystko, co dzieje się wokół moich książek, to jest znacznie więcej niż to, o czym marzyłem, zaczynając pisać. Może więc obiektywnie jakiś tam mały sukces to jest, ale ja sam tego nie czuję.
Czy to, że nie lubi się pan tytułować pisarzem, to nie jest pewna rola, w którą pan wszedł? Pewna gombrowiczowska gęba, pod którą widzą już pana czytelnicy?
Ja naprawdę sobie tego nie wymyśliłem – na początku to nawet trochę próbowałem udawać bardziej pewnego siebie, bo wydawało mi się, że tak trzeba. Przyznam się pani do czegoś – był taki czas, kiedy ogromnie bałem się, że mnie ktoś z czasopisma „Polityka” zaprosi, żebym napisał felieton do takiej ich rubryki „Kawiarnia Literacka”. Czytałem tam kilka tekstów innych pisarzy i one mi się wydawały tak mądre, tak wybitne, tak nasycone jakąś wiedzą literacką, że po prostu tylko mnie to upewniało, że ja żadnym pisarzem nie jestem, bo jestem taki rozczarowująco zwyczajny. Bo co ja miałbym tam napisać – że siedziałem całą młodość przed blokiem z kumplami, a potem pracowałem w banku? Nikt mnie nigdy do tej rubryki nie zaprosił, ale teraz po prostu wiem, że jeśli na przykład jadę na jakiś festiwal literacki, gdzie mam spotkanie na tej samej scenie, co wielcy, uznani pisarze, to jedynym wyjściem jest nie udawać, że jestem taki, jak oni. Jestem sobie takim samym Kubą Małeckim, jakim jestem na co dzień. Kiedy się z tym pogodziłem, jest mi dużo łatwiej, i przestałem się tak bać tych różnych zaproszeń, okazji, występów.
Choć muszę przyznać, że to wszystko jest dla mnie niezrozumiałe, bo ja prywatnie, w codziennym życiu nie jestem ani nieśmiały, ani cichy, ani nic takiego – wręcz przeciwnie. Może po prostu chodzi o to, że ja sobie zawsze wyobrażałem, że pisarzem, artystą to musi być ktoś szczególny – a nie taki jak ja.
We wcześniejszych książkach zaszczepiał pan wątki ze swojego prawdziwego życia, ale czy to „Saturnin” jest pana najbardziej osobistą książką? Opowiada alternatywną historię prawdziwych osób z pana rodziny – babci i jej brata.
Wydaje mi się, że już od pewnego czasu moje książki są bardzo osobiste. Wie pani, ja chcę pisać o tym, co mnie samego porusza, zachwyca, przeraża, dlatego muszę pogodzić się z tym, że opowiadając o takich rzeczach, zawsze mniej lub bardziej się odsłonię. „Saturnin” chyba rzeczywiście jest najbliższy mojego życia – już choćby za sprawą wspomnianych przez panią bohaterów, ale również poruszonych w nim tematów.
To, co ujęło mnie podczas lektury „Saturnina”, to czułość, z jaką opisywani są ci bohaterowie. O prywatnym życiu swoich dziadków, ich młodości czy uczuciach często nie wiemy za wiele. Są pewnymi określonymi figurami – babcia piecze ciasto, dziadek ogląda wiadomości i pali fajkę. Pana książka oddaje im głos, pokazuje, jak głębokie, skomplikowane może być ich życie. Był pan blisko związany ze swoimi dziadkami?
Nie miałem z nimi chyba jakiejś szczególnej relacji. W czasach, kiedy mogłem się od nich dowiedzieć czegoś o ich życiu, wolałem z braćmi grać w piłkę, udawać Tarzana w zagajniku za ich domem i tak dalej. Byłem normalnym dzieciakiem i nie chciało mi się siedzieć ze starszymi przy stole. Teraz oczywiście wiele bym dał, żeby móc wymknąć się na chwilę do tamtego świata i przesiedzieć z dziadkiem kilka wieczorów. Ale może to właśnie ta tęsknota za niemożliwym sprawia, że opisuję ich z czułością, o której pani wspomina.
Starsi ludzie są dla pana jako pisarza ciekawsi niż dzisiejsi 30-, 40-latkowie?
Nie wiem, chyba nie wydają mi się ciekawsi, ale na pewno bardziej mnie do nich ciągnie literacko. W życiu już dopełnionym, prawie zupełnym, jest coś tajemniczego, niepokojącego, magicznego. Ale to nie tak, że skupiam się tylko na takich ludziach – bardzo lubię opisywać życia moich bohaterów z różnych perspektyw, pokazywać ich jako dzieci i jako starców, jako ludzi dojrzałych i nastolatków. Ciekawi mnie, jak te kolejne wersje człowieka zmieniają się w siebie nawzajem.
W najnowszej książce jest kilku bohaterów, w tym tytułowy Saturnin – powieść zaczyna się od informacji, że to właśnie jego dziadek zaginął. Czy jest on figurą pana alter ego? Jak wiele wspólnego Saturnin ma z Jakubem Małeckim, poza ćwiczeniami ze sztangą? Jakiś rodzaj niepewności, poczucia bycia gorszym od innych?
Saturnin ma ze mną wiele wspólnego, Tadeusz zresztą również, bo oni do pewnego wieku są podobni. W jednym z rozdziałów ten drugi bohater mówi, że nie wyobrażał sobie, by ktoś mógł lubić go tylko za to, że jest Tadeuszem Markiewiczem. Wydawało mu się, że to za mało, że musi coś zrobić, żeby zasłużyć na sympatię innych. I to jest bardzo moje, ja zawsze sądziłem, że bycie Jakubem Małeckim to trochę mało, że przecież niemożliwe, żeby ktoś mnie lubił tylko za to, że jestem. Również inne przemyślenia Saturnina i Tadeusza są tak naprawdę moimi.
Pana książki są pełne melancholii, smutku. Uważa pan, że właśnie takie jest życie – pełne cierpienia, tęsknoty za czymś nieokreślonym, często tragiczne? A może po prostu te tragiczne momenty mają na nas największy wpływ i jako takie muszą w książce odgrywać największą rolę?
To jest w sumie trochę dziwne, bo ja naprawdę nie jestem żadnym smutnym facetem… Ale kiedy piszę o losach moich bohaterów w całości, od ich narodzin po śmierć, to rzeczywiście okazuje się, że wiele najważniejszych chwil w tych życiorysach, to te momenty, które ludzi jakoś przerastają, po których trudno im się podnieść. A jeśli tak, to ja chciałbym właśnie te momenty pokazywać i może dlatego czytelnik odnosi później wrażenie, że książka jest raczej melancholijna czy nawet smutna.
Rzeczywistość pomieszana z magią, proza z poezją. Tak jest na kartach pana książek – a czy w prawdziwym życiu też dostrzega pan te przebłyski niesamowitości, magii?
No właśnie to jest tak, że ja sobie wcale nie wymyśliłem, że będę pisał książki w taki sposób, to nie jest moja strategia ani żaden pomysł na siebie, bo ja tak po prostu widzę świat. W moich książkach dzieją się rzeczy bardzo zwyczajne, takie, jakie przeżywa każdy z nas, ale właśnie dzięki temu, że bohaterowie patrzą na nie często z jakiejś wyjątkowej perspektywy, one wydają się nagle niesamowite, niemalże magiczne. Myślę, że w każdym z pozoru zwyczajnym życiorysie można znaleźć coś naprawdę niezwykłego.
Wydając książkę obawia się pan tego, jak zostanie przyjęta? Jakie będą recenzje, co powiedzą czytelnicy na spotkaniu autorskim?
Jakoś niedługo przed premierą „Horyzontu” postanowiłem sobie, że nie będę czytał żadnych recenzji – ani swoich książek, ani innych również. I nie czytam. I jest mi z tym wspaniale. Na dodatek nie śledzę w mediach społecznościowych żadnych pisarzy, nie mam też „polubionej” ani jednej strony związanej z literaturą. Wie pani, mi się zawsze marzyło być takim trochę pisarzem na bezludnej wyspie. Ja nie chcę wiedzieć, co się w Polsce pisze, co się wydaje, co jest popularne a co doceniane przez krytyków. Mam nadzieję pisać najpiękniejsze książki, na jakie mnie stać, i nie oglądać się przy tym na innych. Po premierze oczywiście mniej więcej wiem, na ile dana książka się podoba, bo często ktoś mnie oznacza na jakimś instagramie czy fejsbuku, dostaję też sporo wiadomości od czytelników i tak dalej, nie sposób też tak zupełnie uniknąć przeczytania czegokolwiek o sobie w mediach. Ale generalnie nie szukam tych informacji, nie śledzę tego. Żyje mi się dzięki temu zdecydowanie spokojniej.
A jak zapatruje się pan na fakt, że powstaje adaptacja „Horyzontu”?
To jest dla mnie coś zupełnie niewiarygodnego, już nie tylko ze względu na sam fakt ekranizacji, ale przede wszystkim na nazwiska ludzi, którzy się tym zajmują. Reżyserem jest Bodo Kox, którego filmy uwielbiam – to jest człowiek o pięknej wrażliwości i niezwykłym spojrzeniu na świat. Producentami są Jerzy Kapuściński i Wojciech Kabarowski, których też ogromnie cenię. Myślę, że to jest najlepszy zespół, jaki sobie mogłem wymarzyć.
Ile ma pan pomysłów na następne powieści? Jest pan przekonany o tym, że będzie pan już zawsze pisał książki? A może nie wybiega myślą w przyszłość?
Nie mam pojęcia, ile jeszcze będę miał pomysłów, wydaje mi się, że prędzej czy później skończą mi się te wszystkie ważne dla mnie rzeczy, o których chciałbym opowiadać. Na razie mam jeszcze jedną rzecz, jedną historię, a co będzie później, to się okaże. W każdym razie, staram się być gotowym na to, że jeśli już ostatni pomysł wyczerpię, zajmę się czymś innym, i nie będę niczego pisał na siłę tylko dlatego, że teoretycznie potrafię to robić oraz że mogę na tym zarobić i sobie jakoś tam w miarę wygodnie żyć. Kiedy osiem lat temu odchodziłem z banku to właśnie po to, żeby zaryzykować, żeby spróbować czegoś, co mi się najprawdopodobniej nie uda, bo chciałem móc później myśleć o sobie jako o kimś, kto się nie bał, kto spróbował. I tak też podchodzę do przyszłości. Literatura jest dla mnie czymś ogromnie, ogromnie ważnym, dlatego, jeśli nie będę miał w głowie już żadnej powieści, która mnie samego będzie intrygować, to chcę odrzucić wszystkie wspaniałe propozycje od wszystkich wspaniałych wydawnictw i po prostu robić coś innego, czekając, aż jakaś piękna historia kiedyś do mnie przyjdzie. Takim właśnie chcę być człowiekiem.
Przeczytaj fragment książki „Saturnin” Jakuba Małeckiego
Fragment książki "Saturnin"
Fragment książki "Saturnin" Jakuba Małeckiego
Zobacz interaktywną mapę śladami bohatera powieści „Saturnin”.
Książka dostępna na empik.com.
Fot. otwierająca: Krzysztof Nowicki
komentarze [12]
Pan Jakub Małecki nikogo nie udaje i jest szczery. Rozumem go. Ma w sobie pokorę, wyjątkową wrażliwość i zmysł obserwacji, które cechują tylko wielkich pisarzy.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Jestem świeżo po lekturze "Horyzontu" i nie mogę wrócić do rzeczywistości. Jaka to była uczta literacka! Uwielbiam ten styl pisania: niezwykle trafne spostrzeżenia przekazane w piękny sposób.
Teraz chwila przerwy i sięgam po "Saturnina".
Powieści pana Jakuba są napisane w specyficzny, prosty i piękny sposób.Wspaniale kreśli postaci, kreuje historie, takie powieści wciągają niczym wir. Jestem fanką.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postBardzo mi się ten wywiad podoba. Mam takie dziwne poczucie, że rozumiem Małeckiego, bo chociaż zajmuję się w życiu czymś zupełnie innym, to jak dostaję za to nagrody i pochwały, to też nie czuję żebym była jakaś wyjątkowa czy żebym robiła to inaczej niż reszta. W jakiś dziwny sposób jego wypowiedzi bardzo do mnie trafiają. Zabieram się zaraz za Saturnina!
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postŚwietny pisarz, wspaniałe powieści i życzę kolejnych!!!!
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Ja się wyłamię, bo fanką nie jestem. W początkowym zetknięciu był zachwyt, ale kiedy kurz już osiadł, opadły też emocje. Małecki używa pięknego jezyka i o ile czaruje językiem, to bohaterowie i wątki są niedopracowane. Płaskie postacie, których psychika nie istnieje. Ślizga się po temacie, nie wchodząc w głąb.
Z tego wywiadu pojawia się obraz trochę zarozumiałej osoby...
Patriseria, pewnie, każdy szuka czegoś innego w książkach i co innego w nich znajduje. Dla mnie to mistrzostwo polega właściwie na tym, że niedopowiedzenia niesamowicie rozkręcają moją wyobraźnię i rozbudzają emocje. Nie znoszę łopatologii, w której ktoś narzuca mi określone ramy postaci, mówi mi jaki ktoś jest i nie pozostawia dla mojego umysłu już nic. Myślę też, że chyba...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Nie do końca zrozumiałeś/zrozumiałaś mój komentarz. Brakuje tu wielopoziomowej budowy postaci, wejścia w głąb. Bohaterzy Małeckiego są mdli.
Niedopowiedzenia są w porządku, o ile są zamierzone, a nie wynikają z niedopracowania.
Twórczość tego Pana to dla mnie odkrycie zeszłego roku. Uwielbiam!
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postDołączam do fanklubu, dla mnie nr 1, a każdą nowo wydaną książkę czytam po uprzednim nacieszeniu się samym faktem, że ją mam, i na mnie ta uczta oczekuje :) Gratuluję wrażliwości, pomysłowości i przy tym takiej skromności. Powodzenia!
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post