cytaty z książki "Wielce zobowiązany, Jeeves"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
(...) sztuka została ostatnio przedstawiona publiczności w teatrze księcia Yorku i natychmiast padła, schodząc z afisza w następną sobotę. Pewien krytyk oświadczył, że oglądał ją w niekorzystnych warunkach, bo przy podniesionej kurtynie.
Voilá tout, jak mógłby powiedzieć ktoś, kto studiował język francuski.
- Dzień dobry, dzień dobry, dzień dobry — powiedziałem. — Dzień dobry — dodałem z naciskiem, gdyż przyjąłem zasadę, żeby się nie oszczędzać.
- Jeeves — powiedziałem — powstała dość osobliwa sytuacja i byłbym szczęśliwy, gdybyś zechciał się wypowiedzieć na jej temat. Przepraszam, że ci przeszkadzam, kiedy czytasz Spinozę i doszedłeś już zapewne do miejsca, w którym odkryto drugiego trupa, ale to, co mam ci do powiedzenia, jest wielkiej doniosłości, słuchaj zatem uważnie.
- (...) Kto kradnie moją sakiewkę, kradnie głupstwo; jest to coś i nic; była moja, jest jego, może należeć do tysięcy. Lecz ten, kto pozbawia mnie mego dobrego imienia, obrabowuje mnie z czegoś, co i jego nie wzbogaci, a mnie naprawdę uczyni biednym.
— To dobre. Sam to wymyśliłeś?
— Nie, sir. To Szekspir.
— Szekspir mówił dość mądre rzeczy.
— Z pewnością czytamy go z satysfakcją, sir.
Ludzie mówią, że piorun nigdy nie uderza dwa razy w to samo miejsce, ale też już nie ma w co.
- (...) obawia się, że jeśli przegra, Florence da mu kosza.
- Pewnie ma słuszność. Ona nie znosi przegrywających.
- Tak mi powiedział. Przypomnij sobie, jak to było z Percym Gorringe’em.
- I z innymi. Anglia jest usiana byłymi narzeczonymi, których odrzuciła, ponieważ nie odpowiadali jej wymaganiom. Są ich całe tuziny. Sądzę, że stworzą własne kluby i stowarzyszenia.
- Mogliby się nazywać Byłymi Florentyńczykami.
- I wydawać doroczny bankiet.
- Te jajka, Jeeves — powiedziałem — bardzo dobre. Bardzo smaczne.
- Tak, sir?
- Zniosły je, bez wątpienia, zadowolone kury.
- (...) Mógłby cię poturbować.
- Powiedział, że to zrobi.
- Użył słowa „poturbować”?
- Nie, ale zapewnił mnie, że zrobi ze mnie marmoladę na trawniku przed domem i zatańczy w podkutych butach na moich szczątkach.
- O ile się orientuję, Wooster, nie jesteś bynajmniej atrakcyjny. Inteligencja? Żadna. Uroda? Żadna. Sprawność? Żadna. Nie potrafisz nawet ukraść parasola, żeby cię nie złapano. Wszystko, co można powiedzieć na twoją korzyść, to to, że nie nosisz wąsów. Mówiono mi, że raz je sobie zapuściłeś, ale zlitowałeś się i zgoliłeś je. To świadczy za tobą, ale to za mało, żeby przeważyło wszystkie inne twoje braki.
- Tak, powiedziałam mu.
- Jak to przyjął?
- Wiesz, jak Jeeves przyjmuje takie wiadomości. Uniósł nieco jedną brew i powiedział, że jest zaszokowany i wstrząśnięty.
- Jak na niego, to mocno powiedziane. Zazwyczaj mówi najwyżej: „Wysoce nieprzyjemne”.
(...) nawet męty w wodzie życia bratają się z innymi mętami.
Nie powiedziałem tego, oczywiście. W pewnych okolicznościach można nazwać kogoś aroganckim ziółkiem, a w pewnych nie można. Krytycyzm w stosunku do dziewczyny, którą kochał, mógłby zostać — jak to się mówi — źle zrozumiany, a wolałem nie być źle zrozumiany przez byłego boksera z Oxfordu.
Wydała krótki ostry pisk jak przydeptany jamnik (...).
(...) Wyruszyliśmy, ja i Jeeves z przodu, ale o samej podróży nie ma nic ciekawego do opowiedzenia. Przez cały czas byłem w wesołym nastroju (...). Jeeves prawdopodobnie czuł się tak samo (...), lecz podczas gdy ja w czasie jazdy wiele śpiewałem, on swoim zwyczajem zachowywał milczącą rezerwę wypchanej żaby, nigdy nie dołączając się do chóru, jakkolwiek serdecznie był do tego zapraszany.
Westchnąłem cicho na myśl, co mogłem był zjeść. Odpadki, którymi musiałem obrazić żołądek Woostera w restauracji, były wyjątkowo mordercze. Te wiejskie restauracje są na ogół niezłe, jeśli idzie o karmę, lecz ja miałem pecha: trafiłem do takiej, którą prowadził chyba ktoś z rodziny Borgiów. Kiedy jadłem, pomyślałem sobie, że gdyby Bingley zaprosił tutaj w swoim czasie na lunch swego wuja, oszczędziłby sobie wszelkich kłopotów i wydatków na kupno jakiejś mało znanej azjatyckiej trucizny.
Jasne: nie moją winą było, że on i Madeline mieli kłopoty, ale to nie powstrzymałoby go od obwiniania o to mnie. Przypominało to opowiastkę o pewnym typie, który siedział w więzieniu. Raz odwiedził go przyjaciel i spytał, za co siedzi. Ten mu opowiedział. Wówczas przyjaciel rzekł: "Ależ nie mogą cię przecież za to trzymać w więzieniu", a tamten odparł: "Wiem, że nie mogą, ale mnie trzymają".
Byłem prze... jak-to-się-mówi. Potem zapomniałem własnego nazwiska. Byłem... przerażony, to jest to słowo, choć „wstrząśnięty do głębi” byłoby niemal równie dobre, doprawdy nie ma różnicy. Nie czytałem żadnego z tych podręczników savoir-vivre’u, które się wszędzie widuje, lecz byłbym gotów się założyć, że ich autorzy, ci luminarze towarzystwa, unieśliby jedną albo i obie brwi słuchając tych wyjaśnień. Rozdział Porad dla Pań Domu na pewno zawiera kilka paragrafów, które mówią, że nie jest rzeczą właściwą zapraszanie ludzi po to, żeby kraść ich srebrne miski.
- Ach, wielki Boże! — wykrzyknąłem przerażony albo — jeśli wolicie — wstrząśnięty do głębi.
- Cóż znowu?
- Ten człowiek znajduje się pod twoim dachem.
- A spodziewałeś się go na dachu?
- Jadł twoją sól.
- Przy jego ciśnieniu to bardzo nierozsądne. Lekarz pewnie by mu zabronił.
- Nie możesz tego zrobić.
- Wiem, że nie mogę, ale zrobiłam — powiedziała prawie tak, jak ten facet z więziennej historyjki, i zorientowałem się, że dalsza dyskusja byłaby bezowocna albo bezcelowa. Rzadko kiedy można dyskutować z ciotkami — jeśli oczywiście jest się ich bratankiem.
(...) Skierowałem się do salonu, mając nadzieję na chwilę spokoju z Rex Stoutem, do którego odłożenia zmusiła mnie skłębiona nawała wydarzeń. Jednakże przyszedłem za późno. Sędziwa przodkini leżała na szezlongu z książką w ręce i wiedziałem, że niewiele mam szans na to, żeby ją jej wyrwać. Nikt, kto złapał Rexa Stouta w swoje szpony, łatwo go z nich nie wypuszcza (...).
— Halo — powiedziałem.
(...) Spojrzała na mnie i zauważyłem u niej cień irytacji. Pomyślałem, że pewnie Nero Wolfe wyszedł z salonu z orchideami i powiedział Archie Goodwinowi, żeby zatelefonował do Saula Panzara i Orriego, jak mu tam było, i że intryga zaczęła się gmatwać. A w tym przypadku ciotka naturalnie niechętnie widziała wtargnięcie nawet ukochanego bratanka, którego często niańczyła na kolanach, nie ostatnio, rzecz jasna, lecz kiedy byłem trochę młodszy.
Gdy Jeeves wszedł do pokoju, zauważyłem z otuchą, że trzyma głowę odchyloną do tyłu, gdyż tam znajduje się mózg, a nam potrzebny był właśnie człowiek z mnóstwem szarych komórek, który potrafiłby tak wyrazić swoje zdanie, że nawet wzburzona ciotka dałaby mu sobą pokierować.
- Nie bądź pan cholernym durniem, Runkle. Gada pan bzdury. Bertiemu ani na myśl by nie przyszło, żeby zrobić coś takiego. Prawda, Bertie?
- Choćbym myślał milion lat.
- Ten człowiek to osioł.
- Można by nawet powiedzieć: głupi osioł.
- To z tego spania przez cały dzień.
- Chyba tak.
- To się rzuca na mózg.
- Na pewno. To samo jest z kotem Gusem. Kocham Gusa jak brata, ale po całych latach spania jego poziom inteligencji równa się niemal poziomowi inteligencji ministra.
- Mam nadzieję, że Runkle cię nie rozgniewał swymi absurdalnymi posądzeniami?
- Nie, nie, ciociu. Nie jestem zły, tylko strasznie, strasznie mi smutno.
Nie wiem, czy wyprostował się na całą wysokość, bo w tym momencie zapalałem papierosa i nie patrzyłem, ale myślę, że pewnie to zrobił, bo jego głos, gdy przemówił, był głosem kogoś, kto wyprostował się na całą wysokość.
(...) Zadzwonił telefon rozładowując napięcie.
- Pani Travers, sir — powiedział Jeeves, podszedłszy do aparatu.
Domyśliłem się już, kto był przy aparacie, gdyż moja dobra i zasłużona ciotka Dalia miała zwyczaj rozmawiania przez telefon z pełnym animuszu zapałem świniopasa z zachodnich Stanów Ameryki, zwołującego świnie do koryta.
Odczułem naturalne oburzenie, że posądza się mnie, jakobym mógł znajdować się pod wpływem alkoholu o dziesiątej rano, ale przypomniałem sobie, że ciotki są ciotkami. Pokażcie mi ciotkę, mówiłem często, a ja pokażę wam kogoś, kto nie zwraca uwagi na to, jak bardzo jej docinki mogą ranić wrażliwość bratanka.
- Upatrzyłeś sobie już jakąś? — spytałem. — Czy wybierasz się dopiero do sklepiku z sekretarkami, żeby sobie coś wybrać?
- Mam nadzieję, że dostanę jedną Amerykankę, której się trochę przypatrzyłem, zanim wyjechałem z Londynu. (...) Nazywa się Magnolia Glendennon.
- Niemożliwe.
- Dlaczego?
- Nikt nie może mieć na imię Magnolia.
- Może, jeśli pochodzi z południowej Karoliny, tak jak ona. W południowych stanach nie możesz rzucić kamieniem, żeby nie trafić w jakąś Magnolię.
Kłopot z obracaniem się wokół własnej osi, jeśli o tym nie wiecie, polega na tym, że jeśli nie jest się tancerzem adagio, jest się narażonym na potknięcie się o własne nogi, i to właśnie mi
się przydarzyło. Mój lewy trzewik zawadził o prawą kostkę, zachwiałem się, zakołysałem, a po krótkiej chwili padłem niby szlachetne drzewo pod siekierą drwala (..).
Ogromnie pragnąłem pokrzepić się alkoholem i niech mnie diabli wezmą, jeśli właśnie w chwili, gdy język zaczął mi się wysuwać i czernieć u nasady, drzwiami z lewej strony nie wszedł Jeeves z tacą, na której było wszystko, co potrzeba. Wiecie zapewne, że w podobny sposób zachowują się w Alpach psy św. Bernarda, wskutek czego dobrze się o nich myśli.
- Jestem zupełnie wytrącony z równowagi. Nie przyszło mi do głowy, że przyjeżdżając tutaj, wpadnę w coś w rodzaju eksplozji demograficznej.
- Któż ci opowiadał o eksplozjach demograficznych?
- Jeeves. Zdaje się, że to jego ulubiony temat. On mówi, że jeśli prędko się czegoś nie zrobi...
- Założę się, że powiedział tak: „Jeśli wkrótce nie zostaną podjęte odpowiednie kroki...”
- Rzeczywiście, właśnie tak. Powiedział: „Jeśli wkrótce nie zostaną podjęte odpowiednie kroki, połowa świata będzie stała drugiej połowie na ramionach”.
- Jeśli będzie się tym, kto stoi na górze, to wszystko w porządku.
- Tak, rzeczywiście.
- Chociaż nawet wtedy będzie niewygodnie. Trudno utrzymać równowagę.
- To prawda.
- I trudno będzie pójść na spacer, jeśli się zechce rozprostować nogi.
- (...) Na miłość boską, nie wypaplaj tego wszystkim naokoło.
- Moja kochana, stara protoplastko, czy to do mnie podobne?
- Bardzo podobne, powiedziałabym. Sam wiesz, jaką masz tęgą głowę.
O... temu... jak się to nazywa, oszczerstwu, sprzeciwiłbym się, i to z całą gwałtownością, lecz przymiotnik, którego użyła, przypomniał mi, że rozmawiamy tu cały czas, a nie spytałem jej jeszcze o faceta z aparatem fotograficznym.
- A propos — powiedziałem. — Kto to jest tęgi facet?
- Sądzę, że ktoś, kto lubi dobrze jadać i nie zwraca uwagi na swoje kalorie. O kim ty mówisz, na miłość boską?
Zorientowałem się, że moje pytanie było trochę bez związku.
Powiedziała: „Ach!”, a gdy spytałem, z jakiego powodu powiedziała „Ach!”, odparła, że myśli o swym subtelnie przebiegłym planie, a kiedy spytałem, co rozumie przez swój subtelnie przebiegły plan, znów powiedziała: „Ach!” Wyglądało na to, że możemy tak rozmawiać w nieskończoność (...).