cytaty z książek autora "Rafał Socha"
Jak tylko kliknąłem opcję „wyślij”, to się raptem osobliwie zawstydziłem. Poczułem się jak cymbał, pożałowałem swej dociekliwości. I w głębi ducha miałem nadzieje, że mi nie odpisze. Że mój mail od razu powędruje do kosza, a najlepiej, jakby z automatu przekierowało go do folderu „SPAM”. No cóż… Rzeczywistość bywa przekorna...
Literatura powinna być piękna, a i owszem, ale i od życia ona za bardzo odbiegać nie powinna...
Aż dziw bierze, jak często przeszłość przypomina teraźniejszość...
Dokurwo zarzygał więc siebie, zarzygał koleżankę, zarzygał dyrektora oraz zapaskudził spory kawał loggi...
Dowódca pierwszej drużyny skusił się i przygarnął zdyskwalifikowaną przez Petera potrawę. Przez chwilę zajadaliśmy w milczeniu, gdy nagle Dupoliz odezwał się do Peppera:
– A wiesz czemu?
– Co?
– Czemu nie piję?
– Czemu?
– Bo dolewają bromu – wyjaśnił dowódca pierwszej drużyny.
Znów przez chwilę spożywaliśmy w milczeniu. Odstawiłem niedojedzoną paćkę i też nabrałem sobie trochę dżemu na chleb. Trzeba było czymś napchać żołądek, który skurczył mi się w koszarach niemiłosiernie.
– A wiesz po co? – pytał dalej Dupoliz.
– Po co?
Dowódca pierwszej drużyny spojrzał pogardliwie na przydziałowy kubek i głośno przełknął nową porcję suchych klusek. Wyprężył się dumnie. Emanował spokojem, znajomością żołnierskiego fachu, otrzaskaniem. Wydawało się, że wie coś, czego my nie wiemy.
– Żeby ci pała nie stawała – oznajmił głucho.
Ktoś wyszedł od Mandaryna. Była moja kolej, ale przez chwilę nie wchodziłem. Nikt nie poganiał, w dalszym ciągu każdy był zamyślony i zapatrzony w kaprala Czereśniaka. Chyba nabieraliśmy do niego jakiejś nowej odmiany szacunku.
– No i jak to jest? – zapytano w końcu. – Panie kapralu, jak to jest?
– Co?
– No strzelać do człowieka?
– E tam – bąknął Czereśniak i wzruszył ramionami. – Dali trzy dni urlopu.
Stoimy w dwuszeregu przed pododdziałem. Bez broni. Bez raportówek. W rozepchanych kieszeniach kubki i niezbędniki. Zaraz pójdziemy na apel, a potem na obiad. Już prawie nie pada. Jedynie mży.
Zblazowany plutonowy spaceruje powoli. Patrzy na nasze gęby. Kontroluje zarost. Zerka niżej. Sprawdza stopień dociągnięcia pasów. Od niechcenia spogląda jeszcze niżej. Ogląda sznurówki. Czy nie zwisają? Czy nie wystają o centymetr? Czy aby u każdego szczelnie powciskane w opinacze?
Wtem zatrzymuje się przy jednym kolesiu i oznajmia ze źle skrywaną satysfakcją:
– O! Buty niewyczyszczone! – I jakby nigdy nic zaczyna go deptać po nogach.
Tamten ani drgnie. Dalej stoi cicho, nieruchomo, karnie. Tylko oczy robią mu się wąziutkie i nabiegają nienawiścią.
- Potem interwencja szefa sekcji bezpieczeństwa. Podobno w czasie pracy załatwiał pan jakieś prywatne sprawy i odwiedzał zabronione serwisy. Czy to prawda, panie Michale?
Michał chrząknął niepewnie.
- Byłem pięć minut na Facebooku - potwierdził trochę w ciemno, bo nie maił pojęcia, czy to o ten "zabroniony" serwis tutaj chodzi.
- I to kto? - zdziwił się prezes. - Pan? Mój najlepszy informatyk? Taki poważny fachowiec? Na Facebooku?
- Naprawdę nie chciałby pan dołożyć własnej cegiełki do powstania odrodzonej Polski? Prawej? Uczciwej?
- Nie jestem w klimacie wielkich czynów.
- A już niedługo wszystko się rozegra - kusił Skowron. - Nie żal panu?
- Czego niby?
- Że panu szansa przejdzie koło nosa. Że będzie pan stał z boku, kiedy inni będą walczyć i przechodzić do historii?