cytaty z książki "Klub miłośniczek zbrodni"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Pani Judith Potts miała siedemdziesiąt siedem lat i była zupełnie zadowolona z życia. Mieszkała w rezydencji w stylu Arts and Crafts nad Tamizą, miała pracę, którą kochała i która zajmowała jej tyle czasu, ile potrzeba, nie więcej, a co najlepsze, nie musiała dzielić życia z żadnym mężczyzną.
Dzień, w którym jej życie się zmieniło, zdarzył się latem, gdy w Anglii od tygodnia trwała fala upałów. Judith zostawiała wszystkie okna otwarte, by złapać jakiś wietrzyk z doliny, ale na próżno. Gorące promienie słońca wnikały w cegły i belki domu, w dębowe schody i balkon dla orkiestry.
Zaczęła się rozbierać. Gdy zdejmowała kolejne części garderoby, czuła się tak, jakby spadał z niej ciężar duszących codziennych ograniczeń. Gdy już była naga, wezbrała w niej psotna radość.
Gdyby ktoś w owej chwili przebywał na rzece i miał sposobność popatrzenia na dom Judith, zobaczyłby bardzo niską i przyjemnie pulchną kobietę sporo po siedemdziesiątce, z rozczochranymi siwymi włosami, nagą, nie licząc peleryny narzuconej na ramiona, stojącą w wykuszowym oknie, jakby była jakąś superbohaterką. Pod wieloma względami nią była.
Po prostu jeszcze o tym nie wiedziała.
To, że w pokoju piętrzyły się sterty ubrań, niedojedzone posiłki oraz stosy nieprzeczytanych gazet i czasopism, zupełnie jej nie przeszkadzało. Nigdy nie zwracała uwagi na bałagan. Prawdę mówiąc, pozwalała mu się otoczyć, tak jak pozwalała ogarnąć się rzece, kiedy szła popływać. Im większy bałagan panował w jej pokoju, tym bardziej czuła się chroniona i bezpieczna.
Sięgnęła po tablet. Nie przepadała za tym urządzeniem, ale przydawało się do robienia zdjęć i wysyłania krzyżówek do gazet, więc od kilku lat żyła z nim w zgodzie.
Uniosła tablet do twarzy, ale durne ustrojstwo nie chciało się odblokować, twierdząc, że nie rozpoznaje właścicielki. Judith odchrząknęła głośno, przeklinając po raz kolejny upokorzenia związane z byciem kobietą w słusznym wieku.
Kiedy jej oddech po wysiłku się uspokoił, uświadomiła sobie, że w powietrzu unosi się specyficzny odór, jak ze sterty kompostu. Czy to wina rzeki? Popatrzyła w dół na wodę płynącą przez kratę. Tkwiła tam na wpół zanurzona uschnięta gałąź - blokowała przepływ i zatrzymała liście.
W następnej chwili Judith coś sobie uzmysłowiła.
W wodzie nie utkwiła gałąź.
To było ludzkie ramię.
Siedziba Stefana, zdaniem Judith, prezentowała się naprawdę okazale. Był to przebudowany młyn wodny z drewnianym kołem, które nadal leniwie się obracało, w ścianach budynku wycięto różnych rozmiarów prostokątne otwory i wstawiono w nie okna. Dom był przyjemnie staroświecki i nowoczesny zarazem.
Ta kobieta mogła być skuteczna, a nawet kompetentna, ale najwyraźniej brakowało jej wyobraźni. Typ "przewodniczącej samorządu", uznała niezbyt uprzejmie starszej pani.
Nie był obleśny. Był po prostu starszym panem. Sam tak o sobie mówił. Starszy pan. Mieszkający samotnie ze swoimi dziełami sztuki.
Desperacja popycha ludzi do głupich czynów.
Wydawał się bawić tą rozmową. Był jak kot igrający z myszą.
Nadal miała wrażenie, że ktoś na nią patrzy.
Bardziej, żeby uspokoić myśli, niż z jakiegokolwiek innego powodu, ruszyła w stronę szafy, otworzyła drzwi i przekonała się, że znajdują się w niej tylko szmaty pastora na wieszakach.
Tak jak przypuszczała.
Kobieta w szafie wyglądała przyzwoicie. Co więcej, tryskała zdrowiem. Była tuz po czterdziestce, miała gładkie blond włosy i nosiła czarną pikowana kamizelkę, obcisłe legginsy i jaskraworóżowe buty do biegania. Co u licha robiła w szafie w pustym kościele?
Gdybyśmy mieli robić tylko to, co jest rozsądne, nikt by chyba niczego nie robił.
Zapadła chwila przyjaznego milczenia, a obie obserwowały psy wbiegające do rzeki i wyskakujące z niej.
- Urocze stworzenia - zauważyła Judith.
- Prawda? Z psami człowiek wie, na czym stoi.
- Musze wyznać, że osobiście wolę koty.
- Koty? - spytała Suzie w taki sam sposób, w jaki kapitan Ahab mógłby oświadczyć: "Wieloryby?". - Tu się z panią nie mogę zgodzić. One zawsze człowieka osądzą, te koty.
- Naprawdę?
- Psy takie nie są. Są lojalne. Na nich człowiek się nie zawiedzie.
Kontrola finansów zmarłego dała podobny obraz człowieka rzetelnego i ciężko pracującego.
Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio zaprosiła kogoś do domu. Zaskoczyło ją, jak naturalnie to przyszło. Jakie to było łatwe. Życie jest pełne niespodzianek, pomyślała.
- Nie masz jakiegoś wina?
- Przykro mi, nie mogę trzymać wina w domu.
- Dlaczego?
- Bo jeśli je mam, to wypijam.
Wnętrze domu Suzie było przesycone wonią psów i zastarzałego dymu papierosowego. Podłoga pokryta była grubym linoleum, drzwi do salonu usunięto i Judith zauważyła, że nigdzie nie ma mebli. Ani w korytarzu. Ani w salonie. Leżały tam jedynie stare psie legowiska i koce.
Fred Smith był mężczyzną o wyglądzie urwisa, z krótkimi białymi włosami i schludnie przyciętą brodą, który wykonywał w życiu wiele prac, ale żadna z nich nie odpowiadała mu tak bardzo jak bycie listonoszem.
Okazało się, że Fred ponad wszystko lubił plotki. Nie to, żeby był niedyskretny. To byłoby nieprofesjonalne.
Z tym olimpijskim medalem jest w Marlow znakomitością. Można to zauważyć w sposobie, w jaki się zachowuje, kiedy przychodzi do kościoła. Jakby była królową pszczół. Ale wszyscy koło niej skaczą, więc, jak mi się zdaje, nic w tym dziwnego.
Ale nie wszyscy naprawdę są tacy, jacy nam się wydają.
Jeśli się nie myliła, a wiedziała, że nie, kobieta zachowywała się jak ktoś, kto ma coś do ukrycia.
Ceremonia pogrzebowa - która, jak objaśniła Becks pozostałym, nazywa się janaza - zupełnie nie przypominała pogrzebów, w których dotąd uczestniczyły, lecz jednocześnie miała w sobie wiele z nich wszystkich.
Lepiej witać kogoś, kto rzadziej przychodzi, niż naciskać na niego, aż w ogóle zrezygnuje.
Smutna prawda była taka, ze choć otaczały ją psy, codziennie wychodziła na długie spacery, a przez jej dom przewijało się sporo ludzi, to Suzie była samotna.
Suzie przez wiele lat była ciężko pracującą samotną matką, wychowywała dwoje dzieci najlepiej jak potrafiła, ale niestety straciła kontakt z wszystkimi przyjaciółmi, jakich kiedyś miała. A teraz, gdy dzieci opuściły dom, czuła się porzucona. Jak stara łódź pozostawiona na brzegu, gdy cofnął się przypływ.