cytaty z książki "Kot Bułhakowa"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Przestałam też czytać książki i oglądać filmy. Zamiast tego robiłam wszystko, co w mojej mocy, by zajmować się wyłącznie rzeczywistością, tym co naprawdę istnieje, sumą niezaprzeczalnych faktów.
Każdego dnia przynosić będę pożytek ludzkości, systematycznie i bez poklasku spełniać codzienne obowiązki i odczuwać bliżej nieokreśloną wdzięczność.
Po prostu jestem zmęczona tą pracą. Zmęczona fikcją. Chcę przeżywać życie.
Miłość po cichu zepchnęła go ze spadzistego, śliskiego jak mydło zbocza.
Walka ta jest naturalnie z góry przegrana, tak jak wszelkie inne próby stworzenia permanentnego stanu rzeczy.
Kto wie, może życie jest jednak lochem pełnym wygłodniałych zjaw, a nadzieja to tylko słaby płomyk, który zgaśnie przy pierwszym westchnieniu.
Czy obowiązkiem każdego mężczyzny nie jest przede wszystkim uratować samego siebie?
Jaki jest pożytek ze sztuki? Czy świat przestanie się palić?
Odniosłam wrażenie, że stoję przed potężnym murem, nieskończenie wysokim, nieskończenie szerokim. Za nim leżało inne życie, życie bez fikcji. Życie, tak po prostu. W murze znajdował się niewielki teatralny wyłom, na tyle duży, że akurat mogłabym przyłożyć do niego oko i może coś zobaczyć. Ale co? I co, jeśli jakieś obce oko zza muru odwzajemni moje spojrzenie? Czyj byłby to wówczas wzrok? Czego by ode mnie chciał? Nie podobało mi się to hipotetyczne podglądanie, ta cicha pogróżka. W ucisku przepony wyczułam bunt, byłam gotowa do walki.
Nie można bezkarnie przedłużać przelotnych momentów czystego szczęścia.
Miłość bowiem, o ile rozumiana jest jako zatarcie, w różnym stopniu, granic własnego "ja" w relacji z ukochaną osobą, ma to do siebie, że wywraca nasze dusze do góry nogami, budzi sumienia, otępia talent retoryczny i sprawia, że wymówki i usprawiedliwienia wydają nam się żałosną festynową sztuczką.
Czy ludzkość wiedziałaby, czym jest poczucie humoru, gdyby nie śmierć i zło? Czy śmiech jest w gruncie rzeczy bratem bliźniakiem rozpaczy? Coś we mnie potakiwało, coś - zaprzeczało. Czemuś było do śmiechu, a coś płakało.
Skończyło się także na ogólnym, silniejszym niż zwykle niepokoju wywołanym poruszającą przypadkowością losu, która osadza odłamki szkła to w kolanie, to w krtani, zakrzepy w nogach lub w mózgu, nowotwór u tego czy owego, wirusy to u zwierząt, to u ludzi, i posyła huragany i latające dachówki to na wschód, to na zachód. Niesprawiedliwa mnogość trzepoczących skrzydłami motyli. Niesprawiedliwie wiele nerwów, nad którymi trzeba utrzymać kontrolę.
A czy istnieje coś, co zdumiewa i wzrusza bardziej niż ludzkie cierpienie? Na samym początku, jeszcze niedojrzałym - nasze własne, a z czasem w coraz większym stopniu cierpienie innych. Albowiem współczucie jest jak niestrudzona sprężyna, podczas gdy pozostałe emocje słabną z wiekiem, nieprawdaż?
Aby zrozumieć, że należy się do upadłego i zepsutego gatunku, nie trzeba więcej niż przeciętnych uzdolnień. Tak długo, jak będą istnieli ludzie, będzie też cierpienie. Nigdy nie ustanie. A jeśli kiedyś, młodzieńczo zuchwali i zamroczeni, wierzyliśmy, że za pomocą słowa możemy cokolwiek zmienić, z czasem to złudzenie też się rozwieje.
Lepiej byłoby, gdybyśmy przyznali sami przed sobą, że nie mamy najmniejszego znaczenia i że jesteśmy bezsilni, i cieszyli się z tego ułamka życia, które nam dano!
Wiem, co to znaczy mieć w oczach pragnienie niemożliwe do ugaszenia.
Rodzicie się niedojrzali, bezradni, ulegli jak mięciutkie masło w samym środku beznadziei. Większość z was umiera, zanim zyska wystarczająco dużo doświadczenia, by sformułować jakąś alternatywę, natomiast ta garstka z was, której się to udaje, umiera, zanim wdroży ją w życie. Czas działa przeciwko wam od samego początku. Rodzicie się, by przegrać własną egzystencję, perfekcyjne wybryki natury, a wasza śmierć jest jak puenta nieśmiesznego żartu.
Stwierdziłam, Bóg wie po raz który w życiu, że wszystko zostało już powiedziane. Pozostaje jedynie wieczna tajemnica naszego postępowania. Niemożność, mimo wszystkich doświadczeń i racjonalnie uzasadnionych założeń, jasnego zrozumienia, dlaczego robimy to, co robimy, gdy to robimy; dlaczego tuż przed wykonaniem skoku, lub nie, najlepiej jest pozwolić, by zdecydował przypadek - lub los, karmiczne prawa, boska opatrzność czy esencja charakteru, który (zależnie od tego, jakie sformułowanie wolimy) albo/zarówno otrzymaliśmy wraz z narodzinami, albo/jak i zbudowaliśmy własnym wysiłkiem woli. A więc porzucamy ambicję posiadania ostatniego słowa, którym jest po prostu działanie; zamiast tego siadamy sobie spokojnie i oddajemy się teraźniejszości, doskonale wiedząc, że niebawem możemy znaleźć się w zupełnie innych okolicznościach, gdzie wszystko, co przed chwilą wydawało nam się szalenie ważne, kurczy się do rozmiarów błahostek i wszystko zaczyna się od nowa. Aż do chwili, gdy cały proces staje, a ci będący wciąż żywi mogą zamknąć nad nami wieko i spisać ostateczną historię. Do tego czasu musimy zaakceptować tę przygodę, jaką jest bycie istotą, która sama siebie nie pojmuje.
Czasami mały krok jest ogromnym skokiem. Jesteśmy tego świadomi przed jego podjęciem, a zarazem o tym nie wiemy. Jesteśmy nieświadomi przed jego podjęciem, a zarazem wiemy o tym doskonale. Tajemnica naszego postępowania zostaje jednocześnie rozwiązana i nietknięta.
Z wszystkich masek, które przywdziewamy w ciągu swojego życia, sztuka jest tą najnędzniejszą, czyż nie?
Bo czymże jest czytanie i pisanie, jeśli nie dzieleniem się swoimi wzruszeniami i doświadczeniami poprzez wspólnotę języka? Niczym. Pisarz i czytelnik płyną jedną łodzią po tym samym oceanie świadomości, w równym stopniu podnieceni, a na koniec, miejmy nadzieję, równie zaspokojeni tą samą rozkoszą.