cytaty z książki "Inteligencja sztuczna, rewolucja prawdziwa. Chiny, USA i przyszłość świata"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Większość ludzi wyobraża sobie chińskie fabryki jako prymitywne warsztaty zatrudniające tysiące źle opłacanych robotników zszywających tanie buty i pluszowe misie. Takie fabryki rzeczywiście jeszcze istnieją, ale są marginesem w chińskim przemyśle wytwórczym, w którym dokonała się ogromna przemiana technologiczna. Dziś największym atutem chińskiego przemysłu wytwórczego nie jest tania siła robocza – w krajach takich jak Indonezja czy Wietnam zarobki są niższe. Prawdziwą siłą tego przemysłu są elastyczność łańcuchów logistycznych i cała armia zdolnych inżynierów, którzy potrafią zaprojektować prototyp nowego urządzenia i wdrożyć jego produkcję w odpowiedniej skali.
Tempo w Chinach jest niewiarygodne. Kiedy kierowałem zespołami w Chinach, zwoływałem zebrania w soboty czy niedziele, czy kiedykolwiek miałem ochotę, i wszyscy przychodzili, i nikt nie narzekał. Jeśli wysłałem SMS o 19.00 podczas kolacji i do 20.00 nie było odpowiedzi, zastanawiałem się, co się stało. Proces podejmowania decyzji trwa cały czas. Na rynku coś się dzieje, więc trzeba zareagować. To, jak sądzę, sprawiło, że chiński ekosystem jest tak niewiarygodnie szybki w wymyślaniu innowacji i wprowadzaniu ich na rynek... W Stanach pracowałem u pewnego przedsiębiorcy. Nie chcę wymieniać nazwisk, ale ten człowiek zadzwonił do mnie pewnego dnia i powiedział: – Andrew, jesteśmy w Dolinie Krzemowej. Musisz przestać nas traktować, jakbyśmy byli w Chinach, bo my po prostu nie potrafimy pracować w takim tempie.
Doświadczenie raka nauczyło mnie też doceniać mądrość ukrytą w pokornych codziennych działaniach ludzi na całym świecie. Po tylu latach, które przeżyłem jako „człowiek z żelaza”, skoncentrowany na osiągnięciach zawodowych, musiałem spojrzeć w oczy śmierci, by docenić to, co mają do zaoferowania tak zwani gorzej sobie radzący ludzie.
Nie chodziło jednak tylko o pieniądze. Ma stał się bohaterem narodowym i to takim, z którym łatwo się identyfikować. Obdarzony charyzmą prostego człowieka, robi wrażenie chłopaka z naszej ulicy. Nie ukończył elitarnego uniwersytetu i nigdy nie nauczył się programować. Uwielbia opowiadać tłumom, że kiedy KFC otworzyło pierwszą restaurację w jego mieście, był jedynym z dwudziestu pięciu starających się o pracę, którego odrzucono. Inni potentaci chińskiego Internetu z wczesnego okresu mieli często doktorat lub doświadczenie z pracy w Dolinie Krzemowej. Osiągnięcie przez Ma statusu gwiazdy rocka nadało nowego znaczenia sformułowaniu „masowa przedsiębiorczość” – to było coś, czego każdy mógł popróbować.
Wybierzmy świat, w którym maszyny będą maszynami, a ludzie ludźmi. Wykorzystujmy maszyny do pracy, i co ważniejsze, kochajmy się nawzajem.
Jeszcze pięć lat temu można było sensownie porównywać rozwój chińskich i amerykańskich przedsiębiorstw internetowych w kategoriach wyścigu. Biegły po mniej więcej równoległych torach, a Stany Zjednoczone wyprzedzały nieco Chiny. Ale około roku 2013 chiński Internet gwałtownie zmienił kurs. Zamiast biec po śladach amerykańskich firm czy wręcz kopiować ich pomysły, chińscy przedsiębiorcy zaczęli rozwijać produkty i usługi, które po prostu nie mają odpowiednika w Dolinie Krzemowej.
Gdy całej długiej liście amerykańskich molochów – eBayowi, Google’owi, Uberowi, Airbnb, LinkedIn, Amazonowi – mimo prób nie udało się podbić chińskiego rynku, zachodni analitycy szybko przypisali ich niepowodzenie ingerencji chińskiego rządu. Uznali, że jedynym powodem, dla którego wygrały chińskie firmy, był protekcjonizm rządowy, który krępował ich amerykańską konkurencję.
W miarę jak zaostrzała się rywalizacja z eBayem, Ma zastosował nowe podejście: zobowiązał się do niepobierania żadnych opłat za wystawianie towarów i za transakcje przez trzy lata, którą to obietnicę wkrótce przedłużył bezterminowo. Było to genialne posunięcie PR-owskie i sprytny ruch biznesowy. Niemal od razu zwiększyło zaufanie chińskich klientów, nadal nieufnie traktujących transakcje internetowe. Pozwalając im wystawiać towary za darmo, Ma zdołał zbudować kwitnący rynek internetowy w nieufnym społeczeństwie. Trwało to latami, ale w końcu rynek osiągnął takie rozmiary, że chcąc, by ich produkty zostały zauważone, sprzedawcy musieli płacić Ma za reklamy i wyższy ranking wyszukiwań. W końcu markowi producenci płacili jeszcze wyższe stawki, żeby ogłaszać się na Tmall, bardziej ekskluzywnej siostrzanej witrynie Taobao.
eBay nie umiał skutecznie odpowiedzieć. W protekcjonalnym komunikacie prasowym firma zaczęła pouczać Ma, twierdząc, że „nie ma darmowego modelu biznesowego”[6]. Jako firma notowana na Nasdaq eBay był pod presją tego, żeby wykazywać stale rosnące dochody i zyski. Amerykańskie firmy traktują zwykle rynki zagraniczne jak dojne krowy, źródła dodatkowych dochodów, które im się należą, ponieważ wygrały na rynku krajowym. Najbogatsza firma e-commerce z Doliny Krzemowej nie zamierzała robić wyjątku od swojego globalnego modelu, żeby konkurować z szalonymi pomysłami niesfornego chińskiego naśladowcy.
Ten krótkowzroczny upór przypieczętował losy eBaya w Chinach. Taobao szybko odbierało amerykańskiemu molochowi użytkowników i sprzedawców. Ponieważ rynek eBaya gwałtownie się kurczył, dyrektor generalna Meg Whitman przeniosła się na krótko do Chin, żeby ratować tamtejsze interesy firmy. Kiedy to nie odniosło skutku, zaprosiła Ma do Doliny Krzemowej, próbując zawrzeć z nim porozumienie. Ma jednak poczuł krew i chciał pełnego zwycięstwa. W ciągu roku eBay całkowicie wycofał się z chińskiego rynku.