cytaty z książki "Tak będzie prościej"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Nie każdy, kto na ciebie nasra, jest twoim wrogiem. Nie każdy, kto wyciągnie cię z gówna, jest twoim przyjacielem.
(...) w winie jest prawda, w piwie wolność, w wódce radość, a w wodzie są bakterie.
Tu są góry i tu się pije nocne alkohole. Zresztą, jak to mówią, w winie jest prawda, w piwie wolność, a w wódce radość. My tu dzisiaj pijemy z radości, za wasze cudowne ocalenie".
Podkomisarz Albin Plesiński był postacią wyjątkową. Pracę zaczął jeszcze w milicji, w czasie, gdy socjalizm chylił się ku upadkowi, nie został więc skażony dawnymi porządkami. Tyle że on sam był jak dawne porządki.
Do resortu trafił dzięki protekcji wujka, Teofila Olkiewicza, który od lat był milicjantem w Poznaniu. Albin miał spore trudności z ukończeniem pilskiej szkoły milicyjnej. Teofil przepchnął go jakoś i mimo że otrzymał przydział do Włocławka, załatwił mu etat w komendzie w Poznaniu. Odtąd miał na oku siostrzeńca, który pod jego skrzydłami poznawał milicyjne rzemiosło.
Po roku Albin pojechał na wczasy do resortowego ośrodka wypoczynkowego w Bierutowicach, które niedawno przemianowano na Karpacz Górny. Tam poznał wyjątkowo ładną kelnerkę, dorabiającą na wakacjach miss piękności technikum gastronomicznego w Jeleniej Górze. Zakochał się na zabój. Z jej powodu wyprosił przeniesienie do Jeleniej Góry i zaczął chodzić za sporo młodszą od siebie dziewczyną. Zamiast jeść obiady w milicyjnym kasynie, zapisał się do szkolnej stołówki gastronoma, gdzie uczennice odbywały praktyki. Siadał zawsze przy stoliku, który obsługiwała. Przynosił kwiaty, zapraszał do kawiarni. Na początku się śmiała, ale potem zaczęła mięknąć i Albin uwierzył, że zdobył najpiękniejszą dziewczynę w okolicy. Sielanka nie trwała długo. Ewelina skończyła szkołę i dosłownie z dnia na dzień wyszła za mąż za lokalną gwiazdę, kierowcę rajdowego Maćka Kowalika.
Kowalik wypłynął dzięki transformacji ustrojowej. Zajął się biznesem i przy okazji przesiadł z malucha do rajdowego audi quattro. Plesiński bardzo przeżył sercową porażkę. Koledzy z pracy nie pozwalali mu o niej zapomnieć. Podpuszczali go, że facet nie może puścić płazem takiego afrontu.
- Błąd atrybucji. - Ciszewski znowu się wtrącił, nie mogąc już słuchać argumentów potwierdzających jedyną słuszną teorię. Doskonale znał tok rozumowania Plesińskiego. Jego zdaniem sprawca z pewnością pochodzi z otoczenia ofiary, a motyw musi być prosty. Albo wóda, co w tym wypadku należało wykluczyć, albo pieniądze, co też było mało prawdopodobne. Albo miłość, w tym wypadku homoseksualna.
- Że co? Jakiej atrybucji? - Plesiński wytrzeszczył oczy.
- Jeśli teraz usłyszysz stukot kopyt na ulicy, to co to będzie oznaczało?
- Jak to co? - Plesiński poprawił się na krześle. - Dorożka.
- A co ją ciągnie?
- Koń, a niby co ma ciągnąć dorożkę?
- A może zebra?
- Jaka zebra? Co wy, durnia ze mnie robicie? Ciszewski się uśmiechnął, bo był pewny, że tego akurat robić nie musi. Odetchnął głęboko i zaczął wyjaśniać: - W kryminalistyce robimy ten sam błąd, który popełniają lekarze. Powiedzmy, że przychodzi pacjent i kaszle. Co mu jest? - Spojrzał głęboko w oczy Plesińskiemu, oczekując diagnozy.
- A co ja lekarz jestem? Pewnie się przeziębił. - Wzruszył tamten ramionami.
- Bardzo dobrze, ale nie zawsze jest to przeziębienie. U jednego pacjenta na stu to początek astmy. Albo gruźlica. Czy rak płuc. Na tym polega błąd atrybucji. Przyjmujemy najbardziej prawdopodobne i najprostsze rozwiązanie. Tak jest z naszym denatem. Był homoseksualistą, więc z góry zakładamy, że to ma związek ze sprawą i mogło być przyczyną śmierci. Bo w tej branży często dochodzi do przestępstw. Ale nie możemy wy- kluczyć innych motywów. Musimy szukać zebry...