cytaty z książek autora "Zyta Oryszyn"
Nie myśl sobie, że wszystko zawsze przed tobą, bo nagle się okaże, że wszystko już przeżyłeś i nawet o tym nie wiedziałeś. Że przeżyłeś, choć zawsze czekałeś na co innego, na innego siebie niż jesteś, na inne życie niż to, którym żyjesz.
Historia człowieka to właściwie tylko historia choroby i żałoby, nic więcej. I nie tylko historia człowieka prześladowanego, ale i prześladowcy.
Tsunami rodzi się nie tylko na oceanach. Są takie fale tsunami – dowodziła – które rodzą się w oceanie psychiki jednych ludzi, by dotknąć śmiertelnie Bogu ducha winnych zupełnie innych ludzi. Na przykład tsunami drugiej wojny światowej zrodziło się w sercach Hitlera i Stalina. Roztrzaskało ono wiele ludzkich istnień i planów.
Pamięć pokoleń to najlepszy schron przed unicestwieniem.
Przypadkowy był też dzień, o ile przypadkowy może być świąteczny dzień Wielkiejnocy, tak długo oczekiwany przez wszystkich żądnych dziewczyn chłopaków, przez wszystkie żądne chłopaków dziewczyny, przez wszystkich rodziców żądnych małżeństw, przez wszystkich dziadków żądnych wnuków.
Chichtając jak młódka, poprawiła sukienkę na przesadnych biodrach i podeszła. Zerwali się inni. Zrobił się tumult i wrzawa. Ktoś zgasił światło. Ciemno jak w szuwarach zrobiło się i jak w szuwarach straszno i miłośnie.
- Trzeba mi stąd iść – powiedziała na głos. – Trzeba mi stąd iść.
Trzeci stał mężczyzna w kapeluszu i ciemnym płaszczu, a w podniesieniu rąk i lekko zgarbionych plecach miał tyle pogardy, że tylko tę emanującą pogardę było widać i tylko na nią trzeba było patrzeć. I na nią też patrzyli ci, na nią na pewno zapatrzyli się, nie wierząc własnym oczom, ci, którzy zrównali życie tych trzech z pociągnięciem cyngla.
Stali wszyscy tyłem i wszyscy trzej wyciągali ręce do góry, ostatni raz zapatrzeni w na pewno szary mur. A może mieli zatrzaśnięte powieki na Wszystko, czekając na Nic. Albo też i odwrotnie. Może mieli zatrzaśnięte powieki na Nic, czekając na Wszystko.
Patrzyła szeroko otwartymi oczami na tych trzech, na trzech, co stali z wyciągniętymi rękami, na trzech obrzucanych zdumionymi spojrzeniami tych, co mieli wykonać egzekucję, na trzech obrzucanych też ukradkowymi spojrzeniami przechodniów, na trzech obrzucanych żarliwymi spojrzeniami tych za wydętej na wietrze firanki, co przysięgli pomścić każdą kroplę krwi przelaną, każde ostatnie spojrzenie na szary mur.
Człowiekowi tam jest dobrze, gdzie jest całkiem obco, że ta obcość terenu, ludzi, zmusza go do przyjaźni ze światem w ogóle.
Trzy razy zaufał Sawka niebieskim oczom, trzy razy budował sobie w tych oczach dom. I trzy razy zawiodły go te oczy.
Miała serce przepełnione jego oczami, tak jak przepełniony bywa las sosnowy ozonem po burzy z błyskawicami.
Czuł, jak powoli otwierają się w jego sercu jakieś przepastne wrota, przez które wpełza czarny, oślizły stwór.
Nie ma co tak patrzeć w przyszłość, ona sama przyjdzie i to jeszcze jak. Mig. Mig. I już jest. (…) Toteż ani się spostrzeżesz, jak już nie będzie i oczy wyblakną. I serce zapipika, że to już się żegnać trzeba z tym, co to ci się zdaje, że ciągle przed Tobą. jeszcze.
Nie myśl sobie, że wszystko zawsze przed tobą, bo nagle się okaże, że wszystko już przeżyłeś i nawet o tym nie wiedziałeś. Że przeżyłeś, choć zawsze czekałeś na co innego, na innego siebie, niż jesteś, na inne życie niż to, którym żyjesz.
Nawet jak ją bolała głowa, ręka czy noga, to przecież nie tylko to ją bolało. Bolało ją też pole, powietrze, ptak, nóż, drugi człowiek, podłoga i liście na drzewach.
Słońce przylgnęło do niego ciasno jak dziewczyna. (…) Odpadło od niego dopiero przy sieni i siadło ciężko na smołowanym dachu. (..) Słońce stoczyło się na nich pachnące smołą, kośbą, grzmotami i i obsiadło ich czerwone karki.
Czuła się w tym śnie kimś innym, właściwie to nawet nie kimś innym, sobą, ale sobą ze wspomnieniami kogoś innego i ze strachem kogoś innego.
Ona coś wiedziała. Coś bardzo ważnego. Coś, co nie pozwalało jej na zbyt częste otwieranie ust, coś, co chroniło siebie i ją przed spospolitowaniem, przed staniem się jeszcze jedną nic nie wiedzącą osobą, jakich wiele.
Od pierwszych dni wojny, a tym bardziej po wojnie miejscowość, do której co roku jeżdżono na całe lato, mówiło się: na wilegiaturę, stała się świętą praruską ziemią. Polacy nie mieli do niej prawa ni wjazdu. W odróżnieniu od szwabskiej ziemi, do której mieli prawa i wjazd, bo się im to od prawieków należało.
Jezdem autochtonka. Nist Dojcze. Jezdem Ślązaczka – chrypiała. (…) W końcu ją wywleczono.
Cuchnęły zgliszcza i dusze popalonych. Trupy rozkładały się smrodliwie. Wszędzie walały się szczątki, szmaty, papiery, podgniłe kości, połamane meble – trzeba było zatykać sobie nos. Śmierdziało stęchlizną, zepsutymi ziemniakami, zjełczałym tłuszczem, kocim mięsem, niepranymi łachami, niemytymi nogami, czarną, skawaloną krwią, łzami – łzy śmierdziały specjalnie: moczem i rybią łuską.
Czasami tylko żałowała, że innym to dzieci umierają trochę później. Gdyby jej dzieci umierały na przykład dopiero dwudziestoletnie, to można by im chociaż Międzynarodówkę zagrać.
Ciągnęli losy, który z nich nie będzie spał całą noc, żeby dopaść wystawionego na korytarz kubła na śmieci, zanim uprzątnie go sprzątaczka. Z kubła wyjmowało się skórki po salcesonie, śledzie, niedojedzone plastry kaszanki, wyciśnięte cytryny, z których skapywał jeszcze sok.
Obywatelka Hala to żadna panna Hala i nie pastuch,tylko obserwatorka bydła.
Rosa dokonała swego.Oczyściła powietrze,orzeźwiła trawy,przechowała czerwień zachodzącego słońca i wczorajsze zapachy do następnego świtania.
Stare ziemniaki,pomarszczone jak twarz kolektywizowanego chłopa.