cytaty z książki "Pierwszy krok w chmurach"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Każde marzenie - odpowiadała mi matka - jest uczciwe. Samo słowo MARZENIE jest uczciwe. Nieuczciwe mogą być myśli, pragnienia, dążenia, lecz marzenie pozostanie czyste, nawet wtedy, kiedy inni wdepczą ci je w błoto.
(...) najbardziej kochamy tych ludzi, te sprawy i te rzeczy, od których bieg życia każe nam odchodzić – nieraz na zawsze.
W sobotę centrum miasta wygląda tak samo jak i w każdy inny dzień tygodnia. Jest tylko więcej pijanych; w knajpach i barach, autobusach i bramach - wszędzie unosi się zapach przetrawionego alkoholu. W sobotę miasto traci swoją pracowitą twarz- w sobotę miasto ma pijaną mordę.
Mam osiemnaście lat i gotów byłbym zabić za każdy listek oderwany z drzewa moich marzeń...
Wszystko, co było dawniej, wydaje się dziwne. [...] Czasem wydaje się, że tego w ogóle nie było. Czasem wydaje się to wszystko straszne, czasem śmieszne, czasem głupie. Ale nie takie, jakie było naprawdę.
Dziś nie mam już osiemnastu lat; bardziej nad burze i grady pragnąłbym drętwej ciszy południa.
Ludzie, którzy myślą, że z czasem dopiero staną się sobie potrzebni, powinni odejść od siebie i zapomnieć kroków, które ich wiodły ku sobie.
Dlaczego szczęście mieszka tak daleko? Będziemy szli, zaciskali zęby, dzień wyda nam się nieraz nocą, ale czy kiedy dojdziemy, będziemy mieli siłę się uśmiechnąć? Nie: będziemy po prostu cholernie zmęczeni. Po wielkim wysiłku nawet sukces wydaje się koszmarnym snem. 'Pijany o dwunastej w południe
My, ludzie, musimy iść do końca. Nawet wtedy, kiedy nas gonią i kiedy nikt nas nie kocha.
Ulicą szedł pijany człowiek. Kapelusz trzymał mu się na samym czubku głowy owym cudownym sposobem, w jaki potrafią nosić kapelusz tylko pijacy - trzeźwemu człowiekowi spadłby z głowy już po trzech krokach; pijak zaś przejdzie w nim przez siedem piekieł.
Umierając, wmawiają wszystkim, że żyli szeroko. Impotenci chwalą się sukcesami u kobiet, tchórze - bohaterstwem, kretyni - mądrością życia.
Pomyśl: będziemy mieć własny dom. Będzie ci źle, będą cię zdradzać i wyszydzać ludzie, wtedy wrócisz do naszego domu i powiesz tylko: „To jest nasz dom”. Świat wyda ci się inny, jeżeli spojrzysz nań przez okno naszego domu.
Gdyby dzisiaj zszedł na ziemię Chrystus, nie potrzeba by Go krzyżować; dziś Chrystus skonałby z głodu.
- Mam osiemnaście lat i gotów byłbym zabić za każdy listek oderwany z drzewa moich marzeń...
- Uschnie szybko twoje drzewo, jeśli nie będziesz wiedział, że zdarzają się burze i grady...
Gdyby nie to, że wiem, jak było przedtem, pomyślałbym, że znalazłem się w piekle.
My, którzy pijemy, wiemy przecież, że to nieważne dlaczego… Może jestem samotny? Może mnie nikt nie kocha? Może odeszli ode mnie wszyscy? Może zdradziła mnie dziwka, bez której nie mogę oddychać? To nieważne… Nie ma takiego nieszczęścia, samotności, klęski, kobiety, która warta byłaby wódki. Ale o tym wiedzą tylko ci, którzy wszystko przepili i którzy muszą pić. Nigdy nie uwierzą w to ci, którzy dopiero zaczynają. Zawsze mnie śmieszy, kiedy słyszę, jak ktoś kogoś powstrzymuje. Wódka jest prawdą, którą rozumie się zawsze zbyt późno. Pijak rozumie swoje życie dopiero wtedy, kiedy wszystkie drzwi są zamknięte.
- Ty nie wiesz, ile razy przez całą noc byłaś ze mną, mówiłaś do mnie, śmiałaś się do mnie; wyznawałaś mi takie rzeczy, o których marzyłem, a kiedy przychodziło rano i budziłem się, widziałem obok siebie puste miejsce.
Dwadzieścia lat obnosisz swoją twarzyczkę i jeszcze nie wiesz, jaki ma wyraz: ani taki, ani siaki, taka maseczka, tylko imitacja twarzy. A twarz musi, musi mieć jakiś wyraz. Ale trzeba uważać, żeby się morda z twarzy nie zrobiła, morda, rozumiesz? Trzeba znaleźć swoją twarz...
Nie można tak ciągle liczyć na kogoś, że ten ktoś za ciebie zrobi wszystko, że weźmie za rączkę, poprowadzi na gotowe. Ty sam musisz w siebie wierzyć, sam próbować, nie oglądać się ciągle na innych. A że trzeba czasami zacisnąć zęby, no, to takie już jest życie. Samo nic nie przychodzi, wszystko trzeba zdobywać.
Biedne, nieszczęśliwe, mądre kobiety. Żal mi was, bo prawie zawsze giniecie przez głupców.
- Przejdzie. Wszystko przechodzi. Nie ma gorszego snu jak życie. I też przechodzi.
Czy pani wie, co to jest nie przynieść człowiekowi nadziei? To gorzej, niż go oślepić i zabić. Ja wiem, że on czeka na tę nadzieję, i to ode mnie. Ja nie mogę z nim rozmawiać; ja czuję, że sam nie powinienem żyć. Cóż jest warte własne życie, jeśli się innym nie przynosi nadziei?
- Byłem kiedyś najlepszym saksofonistą w tym kraju.
- Saksofonistą? - powtórzył bezmyślnie Kuba. - Saksofonistą... To dziwne. - Spojrzał na Władka. - Nie wyglądasz na saksofonistę, bracie.
(...)
- Nikt nie grał tutaj tak jak ja.
- Co z tego?
- Nic.
- Co potem?
- Też nic.
- To po czorta mi to opowiadasz?
- Wcale ci nie opowiadam. Mówię.
- Mów dalej. Jaki koniec? Ważny jest koniec, pointa. Tak, tak, pointa jest najważniejsza.
- Nie jestem już najlepszym saksofonistą.
- Starczy - powiedział Kuba. - Żeby ludzie potrafili tak krótko opowiadać o swoim głupim życiu, byłoby o wiele lepiej.
Jestem starym człowiekiem; każdego dnia ze zdziwieniem witam słońce na niebie; wiem przecież, że blisko mi już do śmierci; wiem, że gdybym dostał w końcu list – nie umierałbym samotnie.
W sobotę, co chyba każdy zauważył, ludzie stają się lepsi i milsi. Żadnego innego dnia w tygodniu nie zobaczymy tylu uśmiechów, ile widzi się sobotniego popołudnia; łysiejący księgowi uśmiechają się na myśl o tym, że będą mogli przez całą niedzielę chodzić w kalesonach po mieszkaniu; amatorzy sportu oblizują wargi na myśl o emocjach, których zaznają na boiskach; powiatowi aktywiści partyjni łudzą się nadzieją dwóch godzin snu dłużej; dzieweczki przymykają oczy, myśląc o rozkoszach, których zażyją podczas niedzielnych przechadzek po lesie; sportowcy, oficerowie bezpieki, zrutyniali urzędnicy rad narodowych, profesorowie uniwersytetów, starcy, dzieci, majstrowie fabryk, lotnicy i dentyści – wszyscy najczęściej uśmiechają się w sobotę, w dniu, w którym najwięcej ma się planów, ambicji i nadziei.
W życiu warto mimo wszystko od czasu do czasu pomyśleć o sobie: to nie takie głupie, jakby się zdawało.
Ci młodzi ludzie przyjechali tutaj, aby tańczyć, kochać się, śpiewać o pokoju. Za rok czy za dwa, jeśli zajdzie potrzeba, da im się do ręki automaty Thompsona, napalm, tyfusy i syfilisy w kondensatach; wyposaży się ich w podręczne apteczki i pewną ilość aktualnych haseł; będą się rżnąć i zabijać, mordować i pożerać, niszczyć i palić w sposób dotychczas niespotykany.
Tak zawsze bywa, jeśli pomiędzy dwoje ludzi wtrącają się życzliwi; życzliwi odchodzą, zostaje żal.
Dziś nie ma takiej zbrodni, której nie mógłby popełnić człowiek w imię wielkiego strachu. Wielki strach zwalnia od wszystkiego i załatwia wszystko. Wielkie rany trzeba leczyć wielkim bólem.
Na samym końcu owej ulicy, w kamieniczce ozdobionej pięknymi, brązowymi smokami, mieści się kawiarnia, o której wiedzą tylko wtajemniczeni, co w praktyce oczywiście oznacza, że wie o niej połowa miasta.