cytaty z książki "Wspomnienia z domu umarłych"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
(...) po śmiechu można poznać ludzi, i jeśli przy pierwszym spotkaniu śmiech kogoś zupełnie nieznajomego spodoba się wam, śmiało twierdźcie, że to człowiek dobry.
Człowiek - to istota, która się do wszystkiego przyzwyczaja, i sądzę, że to najtrafniejsze określenie człowieka.
Tu otwierał się inny, odrębny świat, do niczego niepodobny; tu panowały inne, odrębne prawa, inne obyczaje, inne nawyki i odruchy; tu trwał martwy za życia dom, a w nim życie jak nigdzie i ludzie niezwykli.
Każdy człowiek, kimkolwiek byłby poniżony, żąda - chociażby instynktownie tylko, chociażby bezwiednie - poszanowania swej ludzkiej godności. Więzień sam wie, że jest więźniem, wyrzutkiem, i zna swoje miejsce wobec naczelnika; żadne jednak piętna, żadne kajdany nie sprawią, by zapomniał, że jest człowiekiem. A ponieważ istotnie jest człowiekiem, należy się z nim zatem obchodzić po ludzku. Boże drogi! Przecież ludzkie traktowanie może uczłowieczyć nawet takiego, w którym dawno się już zatarło podobieństwo boże".
Niektórzy twierdzą (słyszałem i czytałem takie zdanie), że największa miłość bliźniego jest zarazem największym egoizmem
Spotykaliśmy go później w zniszczonym cywilnym surducie, w czapce z bączkiem. Ze złością zerkał na więźniów. Z chwilą jednak, kiedy zdjął mundur, urok jego prysnął. W mundurze był groźnym bóstwem. W surducie stał się nagle zwykłym zerem i zakrawał na lokaja. Aż dziw, jak wiele znaczy u tych ludzi mundur.
(...) Lecz Suszyłow był taki pokorny, bezbarwny i pozbawiony wszelkiego znaczenia, że nawet nie opłacało się śmiać z niego".
Kim jesteśmy? Za życia - nie ludzie, po śmierci - nie nieboszczycy.
Nie wiem, jak jest teraz, ale w niedawno minionych czasach byli tacy dżentelmeni, którym możność wychłostania ofiary dostarczała czegoś, co przywodzi na pamięć markiza de Sade i panią de Brinvilliers. Sądzę, że to doznanie ma w sobie coś, wskutek czego serce tych dżentelmenów zamiera słodko, a zarazem boleśnie. Są ludzie, którzy jak tygrysy łakną krwi. Kto raz zakosztował tej władzy, tego bezgranicznego panowania nad ciałem, krwią i duchem takiego samego jak on człowieka, podobnie stworzonego, brata w Chrystusie, kto zakosztował tej władzy, kto miał całkowitą możność poniżyć największym poniżeniem inną istotę, stworzoną na obraz i podobieństwo Boże, ten już jakoś nieuchronnie przestaje władać nad swoimi doznaniami. Tyrania to nałóg, potrafi się rozwijać i wreszcie rozwija się w chorobę. Twierdzę, że najlepszy człowiek może wskutek przyzwyczajenia zordynarnieć i stępieć do stanu dzikiej bestii. Krew i władza odurza: rozwija się grubiaństwo, wyuzdanie; dla umysłu i uczucia stają się dostępne, a w końcu słodkie, najbardziej nienormalne zjawiska. Człowiek i obywatel ginie w tyranie na zawsze, powrót zaś do godności ludzkiej, do skruchy, do odrodzenia jest już dla niego prawie niemożliwy. Dodajmy, że przykład, możność takiej samowoli działa zaraźliwie na całe społeczeństwo: władza tak jest ponętna. Społeczeństwo, które obojętnie patrzy na takie zjawisko, jest już zarażone w samej swej istocie.
Bywałem nieraz tak zatopiony w sobie, żem prawie nie dostrzegał, co się dzieje wokoło.
Na cudze gołąbki nie rozwieraj gąbki, lepiej wstań o świcie i zarób na życie.
Tyrania to nałóg, potrafi się rozwijać i wrzeszczcie rozwija się w chorobę.
Za tymi wrotami był jasny, wolny świat, ludzie żyli tam jak wszyscy. Natomiast po tej stronie ogrodzenia myślało się o tym świecie jak o nieziszczonej bajce. Tu był własny osobliwy świat niepodobny do niczego innego; tu były własne osobliwe prawa, osobliwa odzież, osobliwe zwyczaje i obyczaje, i martwy za życia dom, i życie jak nigdzie indziej i szczególniejsi ludzie. Ten właśnie osobliwy zakątek zamierzam opisywać.
Z drugiej strony, nie chciałem też zamykać się przed nimi w zimnej i niedostępnej grzeczności.
Wszędzie są ludzie źli, a wśród złych i dobrzy - myślałem chcąc się pocieszyć. - Kto wie? Może ci ludzie wcale nie są aż o tyle gorsi od tamtych, innych, którzy pozostali tam, za ogrodzeniem.” Myślałem to i sam kiwałem głową na tę swoją myśl, a tymczasem - Boże drogi! - gdybym był wiedział wtedy, jak dalece myśl ta zgodna jest z prawdą!
[...] bywa czasem tak, że znamy człowieka kilka lat i sądzimy o nim, że to zwierzę, nie człowiek, gardzimy nim. Aż raptem nadchodzi przypadkiem chwila, w której jakiś mimowolny poryw odsłania jego duszę i nagle widzimy w nim takie bogactwo, uczucie, serce, takie przedziwne zrozumienie własnego i cudzego cierpienia, że się nam jak gdyby otwierają oczy i w pierwszej chwili nie wierzymy temu, cośmy sami zobaczyli i usłyszeli.
Przyszło mi raz na myśl, że gdyby kto chciał kompletnie zmiażdżyć, zniweczyć człowieka, ukarać go karą najokropniejszą, taką, że najgorszy morderca wzdrygnąłby się przed tą karą i z góry by się jej przeraził, to wystarczyłoby tylko nadać tej robocie cechę zupełnej, całkowitej bezużyteczności i bezsensowności.
(...)Oto moja przystań na długie, długie lata, mój kąt, do którego wstępuje z takim nieufnym, z takim bolesnym uczuciem... A kto wie? Może kiedyś, gdy po wielu latach wypadnie mi się z nim rozstać, będę go żałował!... - dodawałem nie bez domieszki tej złośliwej radości,która czasem dochodzi aż do potrzeby rozmyślnego jątrzenia rany, jak gdybyśmy pragnęli napawać się swym bólem, jak gdyby w świadomości całego ogromu nieszczęścia naprawdę tkwiła rozkosz.
W naszej izbie, podobnie jak i we wszystkich innych koszarach, zawsze bywali nędzarze, hołysze, co przegrali i przepili wszystko, albo po prostu byli nędzarzami z urodzenia. Mówię: „z urodzenia”, i kładę na tych słowach szczególny nacisk. W rzeczy samej, wszędzie w naszym ludzie, w każdych bez wyjątku okolicznościach, w każdych bez wyjątku warunkach, zawsze istniały i będą istnieć pewne jednostki, potulne i częstokroć wcale nie-leniwe, lecz którym sam już los zapisał dozgonną nędzę. Są to zawsze samotnicy, niechluje, zawsze wyglądają stropieni i zafrasowani, wiecznie chodzą u kogoś w dyszlu, są u kogoś na posyłkach, najczęściej u hulaków albo u nagle wzbogaconych karciarzy. Wszelkie wyróżnienie, wszelka inicjatywa - to dla ruch zgryzota i ciężar. Jak gdyby się urodzili pod warunkiem, by nigdy nic samym nie rozpoczynać i tylko usługiwać, żyć wedle cudzej chęci, tańczyć, jak im kto zagra; ich przeznaczeniem - pełnić cudzą wolę. Na domiar wszystkiego, żadne okoliczności, żadne przewroty nie zdołają ich wzbogacić. Zawsze klepią nędzę.
My, ludzie bici - mówili - mamy odbite wnętrzności; oto dlaczego krzyczymy po nocach.
(...) niezdarni wykonawcy prawa stanowczo nie pojmują i nie są zdolni pojąć, że samo stosowanie litery prawa bez rozumienia jego ducha wiedzie wprost do nieporządków i nigdy do niczego innego nie wiodło.
Katorżnicy strasznie nie lubili Polaków, więcej nawet niżeli skazańców z rosyjskiej szlachty. Polacy (mówię tylko o politycznych przestępcach) byli względem nich jakoś dziwnie subtelnie, obrażająco grzeczni, zupełnie dla nich zamknięci i ani trochę nie mogli ukryć swego wstrętu, co więźniowie bardzo dobrze pojmowali i płacili im podobną monetą.
(...) Niemiec dla rosyjskiego pospólstwa przedstawia się jako coś niezmiernie komicznego.
Wzrok jego również był dziwny: baczny, z odcieniem śmiałości i poniekąd ironii; ale Pietrow patrzył jakoś w dal, ponad przedmiotem: zdawało się, że poza przedmiotem, będącym tuż przed nim, usiłuje dojrzeć inny, odleglejszy.
Było w katordze kilku roszczących sobie pretensje do pierwszeństwa, do wiedzy wszelkiego rodzaju, do pomysłowości, do charakteru, do rozumu. W ich liczbie było rzeczywiście sporo ludzi rozumnych, z charakterem, i co rzeczywiście osiągnęli to, do czego zmierzali, a mianowicie pierwszeństwo i znaczny wpływ moralny na swych towarzyszy. Do siebie nawzajem ci mądrale często odnosili się wrogo- i każdy z nich miał dużo zaciekłych nieprzyjaciół. Na resztę więźniów patrzyli z godnością, a nawet wyrozumiałością, niepotrzebnych kłótni nie wszczynali, u przełożonych mieli dobrą markę, na robotach byli jak gdyby kierownikami, i żaden z nich nie robiłby hałasu o to na przykład, że ktoś zaśpiewał; nie zniżali się do takich błahostek.
Toteż żyjąc bez książek, mimo woli zatapiałem się sam w sobie, stawiałem sobie zagadnienia, starałem się ze rozwiązać, niekiedy mnie one dręczyły.
Bez pracy, bez prawem uznanej wartości człowiek nie może żyć, rozpuszcza się, przemienia się w zwierzę.
Nie był też specjalnie religijny, ponieważ formalna poprawność pochłonęła w nim jak gdyby wszystkie inne ludzkie cechy i właściwości, wszystkie namiętności i pragnienia złe i dobre.
Bez jakiegoś celu i dążenia do tego celu nie żyje ani jeden człowiek. Postradawszy cel i nadzieję, człowiek ze zgryzoty, zamienia się nieraz w potwora...
[...] bardzo trudno czasem poznać człowieka gruntownie, nawet po długich latach znajomości!