cytaty z książki "Detektyw z przypadku"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Prawie w samo południe rosły ekskomandos z widoczną nadwagą, w kurtce koloru maskującej zieleni, stał na linii kas elitarnych delikatesów. Czekał na mnie – kandydata do pracy w sklepowej ochronie, który odpowiedział na jego prasowy anons. Jako koordynator w agencji ochrony były komandos nadzorował detektywów w kilku sklepach, ale większość czasu spędzał w delikatesach, wspierając tutejszą ekipę. Do samoobsługowego sklepu ciągnęło bowiem wielu złodziei, przeważnie
po kawę i wędzonego łososia.
Kiedy wyłoniłem się zza zakrętu handlowego pasażu – metr osiemdziesiąt sześć wzrostu, lat czterdzieści cztery, niewyglądający na twardziela – i ruszyłem wzdłuż kas, rozpoznaliśmy się z koordynatorem po krótkiej wymianie badawczych spojrzeń. Na powitanie wyciągnął wielką dłoń.
– Dzień dobry – powiedziałem, może zbyt uprzejmym tonem.
– Czy pracował pan już w ochronie?
– Nie.
– A może posiada pan jakieś przydatne umiejętności?
Nie miałem pojęcia, o co może mu chodzić. Wolałem jednak nie udzielać drugiej negatywnej odpowiedzi.
– Mogę porozumieć się w trzech językach… – zaryzykowałem po szybkim namyśle. Uznałem, że lepiej przemilczeć wykształcenie, z powodu którego godzinę wcześniej odmówiono mi posady stróża na budowie.
Koordynator przez chwilę przyglądał mi się uważnie.
– Ma pan problemy z alkoholem?
– Nie – uśmiechnąłem się.
– Dziś był już taki jeden, który twierdził, że nie pije, a jechało od niego… – mój rozmówca nie krył rozbawienia.
Po ustaleniu, że nie byłem karany i nie toczy się przeciwko mnie żadne śledztwo, koordynator przeszedł do kwestii organizacyjnych. Najpierw wyjaśnił krótko:
– To odzieżówka.
Odzieżówka…? Zabrzmiało to tak pospolicie, że poczułem rozczarowanie. Zasugerowany miejscem spotkania, przypuszczałem, że będę strzegł raczej burgundzkich win, toskańskich wędlin i szkockich kruchych ciasteczek.
W pewne skwarne popołudnie siedzieliśmy obaj na monitoringu. Upał nam nie dokuczał. Wprawdzie w naszej klitce klimatyzacji nie było, ale pracował solidny wentylator na półtorametrowym statywie. Dostarczył go nam Direktor na prośbę Patryka, który jako dowódca potrafił zadbać o załogę. Muskany przyjemnym wiaterkiem, Patryk przyglądał się klientom, aż nagle zawołał podekscytowany:
– Gruzin!
Rzuciłem okiem. Młody, szczupły brunet trzymał dużą papierową torbę i kręcił się po dziale z Hilfigerem. Wreszcie zatrzymał się za stojakiem z koszulami. Widzieliśmy tylko jego głowę i ramiona. Nagle prawe ramię wykonało szybki zagarniający ruch, a po chwili drugi. Patryk uśmiechnął się szelmowsko i zaczął przygotowania do akcji.
74
– Muszę być na kurwie – zakomunikował, podrygując.
W pierwszej chwili nie wiedziałem, jak to rozumieć. Z podskoków Patryk przeszedł do przysiadów. Następnie rozciągnął się na podłodze i wykonał szybką serię pompek, po czym wstał i rozpoczął bieg w miejscu. Brunet wciąż kręcił się po sklepie, zaledwie kilka metrów od nas. Kiedy ruszył ku drzwiom, Patryk wyskoczył z monitoringu. Popędził za nim, aerodynamicznie pochylony do przodu. Po ostrym zakręcie za rzędem stołów przyspieszył na ostatniej prostej, prowadzącej do wyjścia ze sklepu. Spodziewając się łatwego ujęcia, bez pośpiechu ruszyłem jego śladem. Ledwie rzekomy Gruzin minął linię bramek, Patryk już był przy nim. Mężczyzna wydał z siebie cienki, przenikliwy okrzyk, odrzucił torbę z łupem i, jakby przejmując energię kinetyczną Patryka, poszybował do wahadłowych drzwi galerii, które otworzyły się pod naporem jego ciała. Patryk doskoczył do niego i złapał za koszulkę, ale zlany potem złodziej wyślizgnął się z niej, po czym półnagi wypadł na ulicę. Patryk rzucił się w pogoń.
W pewne skwarne popołudnie siedzieliśmy obaj na monitoringu. Upał nam nie dokuczał. Wprawdzie w naszej klitce klimatyzacji nie było, ale pracował solidny wentylator na półtorametrowym statywie. Dostarczył go nam Direktor na prośbę Patryka, który jako dowódca potrafił zadbać o załogę. Muskany przyjemnym wiaterkiem, Patryk przyglądał się klientom, aż nagle zawołał podekscytowany:
– Gruzin!
Rzuciłem okiem. Młody, szczupły brunet trzymał dużą papierową torbę i kręcił się po dziale z Hilfigerem. Wreszcie zatrzymał się za stojakiem z koszulami. Widzieliśmy tylko jego głowę i ramiona. Nagle prawe ramię wykonało szybki zagarniający ruch, a po chwili drugi. Patryk uśmiechnął się szelmowsko i zaczął przygotowania do akcji.
– Muszę być na kurwie – zakomunikował, podrygując.
W pierwszej chwili nie wiedziałem, jak to rozumieć. Z podskoków Patryk przeszedł do przysiadów. Następnie rozciągnął się na podłodze i wykonał szybką serię pompek, po czym wstał i rozpoczął bieg w miejscu. Brunet wciąż kręcił się po sklepie, zaledwie kilka metrów od nas. Kiedy ruszył ku drzwiom, Patryk wyskoczył z monitoringu. Popędził za nim, aerodynamicznie pochylony do przodu. Po ostrym zakręcie za rzędem stołów przyspieszył na ostatniej prostej, prowadzącej do wyjścia ze sklepu. Spodziewając się łatwego ujęcia, bez pośpiechu ruszyłem jego śladem. Ledwie rzekomy Gruzin minął linię bramek, Patryk już był przy nim. Mężczyzna wydał z siebie cienki, przenikliwy okrzyk, odrzucił torbę z łupem i, jakby przejmując energię kinetyczną Patryka, poszybował do wahadłowych drzwi galerii, które otworzyły się pod naporem jego ciała. Patryk doskoczył do niego i złapał za koszulkę, ale zlany potem złodziej wyślizgnął się z niej, po czym półnagi wypadł na ulicę. Patryk rzucił się w pogoń.