cytaty z książek autora "Garth Stein"
Pokonanie pierwszego zakrętu nigdy nie zapewni zwycięstwa,ale wiele wyścigów przegrywa się na pierwszym zakręcie
-Porażka podczas wyścigu nie przynosi ujmy- stwierdził Don.
-Ujmę przynosi tylko rezygnacja ze strachu przed przegraną...
Nagle zrozumiałem.Zebra.Nie poza nami.W nas samych.To nasze lęki.Nasza autodestrukcyjna natura.Zebra jest tym,co najgorsze w nas,kiedy przeżywamy straszniejsze chwile.Demon to my sami.
Otoczenie nie wpływa na mój nastrój-to mój nastrój wywiera wpływ na otoczenie
Uczcie się słuchać! Błagam was. Udawajcie, że jesteście psami podobnymi do mnie i wolicie słuchać innych, niż okradać ich z historii, jakie mają do opowiedzenia.
Prawdziwym potwierdzeniem mistrzostwa nie jest umiejętność odnoszenia zwycięstw, lecz pokonywanie przeszkód - zwłaszcza tych stawianych przez samego siebie - na drodze do triumfu.
Ponoć nie wszystkie psy powracają w ludzkiej postaci,a tylko te,które są gotowe powrócić.
Ja jestem gotów
Oto, dlaczego nadaję się na człowieka. Bo słucham. Nie umiem mówić, więc słucham bardzo uważnie. Nigdy nie przerywam, nigdy nie zakłócam toku rozmowy własnym komentarzem. Ludzie, jeśli się im dobrze przysłuchać, ciągle zmieniają sobie nawzajem kierunek rozmowy. To tak, jakby pasażer samochodu nagle sięgnął po kierownicę i raptownie skręcił. [...] Uczcie się s ł u c h a ć! Błagam was. Udawajcie, że jesteście psami podobnymi do mnie i wolicie słuchać innych, niż okradać ich z historii, jakie mają do opowiedzenia.
Poświęciła się mu, zanim przyszło na świat. Poprzez mocno napiętą skórę wciąż dotykała dziecka. Śpiewała mu i tańczyła z nim przy muzyce ze stereofonicznego odtwarzacza.
Jestem pełen podziwu dla kobiet. Dla tych co dają życie. To musi być cudowne - posiadać ciało, w którego wnętrzu mieści się cała żywa istota.
Ludzie zawsze się przejmują czymś, co ich czeka. Często trudno im zachować spokój, pozostać w teraźniejszości, nie troszczyć się o przyszłość.
Eve umarła tamtej nocy. Ostatnie tchnienie pozbawiło ją duszy - zobaczyłem to we śnie. Widziałem, że owym tchnieniem sprawiło, iż dusza opuściła ciało, potem już nie było żadnych potrzeb, żadnej racji dla jej bytu; Eve została wyzwolona ze swego ciała i - wyzwoliwszy się - kontynuowała swą podróż w inne miejsca, ku firmamentowi, gdzie zbiera sę istota duszy i spełnia marzenia oraz radości, które my, istoty doczesne, ledwie sobie możemy wyobrazić; gdzie są wszelkie rzeczy dla nas niepojęte, a mimo to osiągalne, jeśli zechcemy je osiągnąć i jeśli uwierzymy, że naprawdę stać nas na ich zdobycie.
Przeżywać każdy dzień, jakby wykradało się go śmierci — tak chciałbym żyć. Odczuwać radość istnienia [...]. Nie borykać się z codziennym obciążeniem psychicznym, lękiem, niepokojem. Mówić: „Żyję, czuję się cudownie, jestem”. Istnieję. Warto do tego dążyć.
- Kierowcy boją się deszczu - wyjaśnił Denny. - Deszcz uwypukla ich błędy, a woda na torze może sprawić, że prowadzenie stanie się nieprzewidywalne. Kiedy dzieje się coś, czego nie można przewidzieć, trzeba reagować, a reakcja przy wielkiej prędkości jest zbyt późna. I dlatego należy się bać.
Czuję, że mam tak dużo do powiedzenia, na wiele różnych sposobów, ale jestem zamknięty w dźwiękoszczelnej kabinie, jak w czasie teleturnieju; w kabinie, z której mogę widzieć i słyszeć, co się dzieje, lecz nikt nie włącza mojego mikrofonu i nikt mnie stamtąd nie wypuszcza.
- Wróć, proszę - odezwała się Eve głosem przytłumionym przez tors Denn'ego.
- Oczywiście, że wrócę.
- Wróć, proszę - powtórzyła. Denny próbował ją uspokoić.
- Obiecuję, że przyjadę do domu w jednym kawałku - powiedział.
- Jest mi obojętne, w ilu kawałkach - wyznała Eve. - Po prostu obiecaj, że wrócisz.
Każdy potrzebuje czegoś, co daje poczucie bezpieczeństwa.
- Czasem dzieje się coś złego - powiedziała do Zoë. - Czasem coś się zmienia i my też musimy się zmienić.
Ufność i samoświadomość nie świadczą o egoizmie.
Przyszłość pokaże, na co naprawdę nas stać; jesteśmy twórcami własnego losu. Czy świadomie, czy też nie, my sami - nikt inny - zapewniamy sobie sukcesy i narażamy się na niepowodzenia.
Czy aby na pewno nie możemy?" - przyszło mi na myśl. „Choć trochę? Czy nie mamy tak silnej woli, by osiągnąć coś na pozór nierealnego? Czy nie możemy użyć własnych sił witalnych, by odmienić bodaj cokolwiek: jakąś błahostkę, niewiele znaczącą chwilę, tchnienie czy gest? Czy nie jesteśmy w stanie uczynić niczego, by odmienić to, co wokół nas?".
To, że wyjechała, dowodziło, że jest samolubna. Ale nie, to nieprawda.
Pochylała się nad ludźmi, ustępowała im, dostosowywała się
do sytuacji, starała się łagodzić konflikty. Nie lubiła, kiedy bliscy
czuli się niekomfortowo. Dotąd pozwalała innym decydować o tym,
co będzie jadła, jaki film obejrzy i gdzie pojedzie na wakacje.
Ale teraz nie chciała odpowiadać na żadne z pytań matki. Uświadomiła
sobie, że nie cierpi tych pytań. Robiły samoluba nie z Jenny,
ale z Sally, która potrzebowała informacji, żeby ukoić w ł a s n e
rany; z Sally, która nie zrobiła nic, żeby zagoić rany J e n n y .
Nie zamierzała zakończyć swojej s a m o l u b n e j podróży. Zaszła
już bardzo daleko. I nie dlatego, że chcieli tego inni. Dlatego że
s a m a tak postanowiła. S a m a podjęła decyzję o wyjeździe.
S a m a k o n t r o l o w a ł a sytuację. Sama musiała dotrzymać
obietnicy. Obietnicy złożonej s a m e j sobie.
Przedstawię wam pewną teorię: wbrew opiniom ludzi występujących w telewizji, najbliższym krewnym człowieka nie jest szympans, lecz pies.
Przyszłość pokaże, na co naprawdę cię stać.
Oboje mnie zadziwili - chyba bardzo trudno być człowiekiem. Ciągle tłumić własne pragnienia. Robić to, co należy, a nie to, czego samemu by się chciało.
Jestem pełen podziwu dla kobiet. Dla tych, co dają życie. To musi być cudowne - posiadać ciało, w którego wnętrzu mieści się cała żywa istota. (Oczywiście nie tasiemiec, który mnie się przytrafił. Tego nie można uznać za nowe życie. Jest to pasożyt i w ogóle nie powinien był się znaleźć w moich wnętrznościach).
Zieleń wydaje mi się szarością, a czerwień - czernią. Czy z tego powodu jestem kiepskim materiałem na człowieka?Gdyby ktoś nauczył mnie czytać i zapewnił mi taki zestaw komputerów, w jaki zaopatrzono Stephena Hawkinga, ja też pisałbym wspaniałe książki. A jednak nikt mnie nie uczy sztuki czytania i nie dostałem od nikogo pałeczki, którą mógłbym przesuwać nosem, aby wskazać następną literę do wydrukowania. Czyja to więc wina, że jestem, jaki jestem?