cytaty z książki "Raz... dwa... trzy... do rodziny trafisz... Ty!"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Gdy powstawała Fundacja, żaden z tworzących ją zapaleńców nie miał pojęcia, jak naprawdę wyglądają procedury adopcyjne od strony instytucjonalnej. Jakimi mechanizmami rządzą się ośrodki adopcyjne i przez jaki gąszcz przedziwnych interpretacji przepisów prawa muszą przejść kandydaci na rodziców adopcyjnych. Nikt z nich nie spodziewał się, jak trudna jest sytuacja dzieci przebywających w domach dziecka, w rodzinach zastępczych, w pogotowiach opiekuńczych. Dzieci, których w większości nie można adoptować, bo ich rodzice mają ograniczoną, ale nadal władzę rodzicielską. Nikt z nich nie wiedział, że dziecko może być traktowane w systemie opieki – przedmiotowo i statystycznie.
Nikt z nich nie przypuszczał, że „dobro dziecka” (tak często używana formuła), odmienia się przez wszystkie przypadki i może być argumentem przy podejmowaniu każdej, niekoniecznie dla dobra tego dziecka, decyzji.
Wyznaczane odległe terminy pierwszych spotkań, testów psychologicznych i wywiadów środowiskowych. Szkolenia dwa razy w roku, rejonizacja, określony staż małżeński, nie mniej niż trzy – pięć lat. Wymaganie zaświadczeń o niemożności posiadania dzieci i leczeniu niepłodności. Niechęć do osób samotnych, kolejki w oczekiwaniu na dziecko, wymagane opinie z zakładu pracy, od proboszcza (ośrodki katolickie) i wszystkich świętych. To tylko część przeszkód, które skutecznie mają zniechęcać kandydatów na rodziców adopcyjnych, a które nie mają żadnych podstaw prawnych.
Z kolejnej karty wynika, że dziecko ma podejrzenie fas i fae, niedoczynność tarczycy, a w rzeczywistości widoczne są cechy, o których ktoś zapomniał napisać. Że chodzi na palcach, ma sztywne całe ciało wymagające natychmiastowej rehabilitacji. Że widoczne jest znaczne drżenie rąk, tak silne, że nie może utrzymać w rączce kubka. Że w karcie jest znacznie zawyżony wzrost, bo dziecko jest bardzo niskie, dużo poniżej normy wiekowej.
Pan mąż, w trakcie spotkania, zapragnął skorzystać z toalety. Wykorzystała to pani dyrektor ośrodka adopcyjnego i myknęła za nim. Na korytarzu kontynuowała indoktrynację. Wrócił, po dłuższej chwili, absolutnie przerażony, z przekonaniem, że na pewno nie podołają wychowaniu takiego dziecka. Nie chcieli nawet zobaczyć się z Filipem. A ja po tym wyjeździe spasowałam.